Artur Hajzer nie żyje (Fot. facebook/ArturHajzer)
Marcin Kaczkan dotarł do bazy pod Gaszerbrumem I skąd połączył się przez telefon satelitarny z Krzysztofem Wielickim. Powiedział mu, że widział ciało Artura Hajzera.
Tragedia wydarzyła się w niedzielę, gdy dwóch polskich himalaistów wracało z nieudanego ataku szczytowego. Polacy doszli do wysokości 7600 metrów, jednak wiatr był zbyt silny. Musieli zawrócić.
Pierwsze informacje mówiły o tym, że od ściany Gaszerbruma I najpierw oderwał się Kaczkan. Jednak okazuje się, że było inaczej.
- Połączyłem się z Marcinem Kaczkanem przez telefon satelitarny. Potwierdził śmierć Artura. Ciało Hajzera znalazł u podstawy kuluaru japońskiego, którym się wspinali. Marcin był zdziwiony treścią smsa, który otrzymała żona Artura. Było w nim napisane, że to Kaczkan miał odpaść od ściany. Marcin powiedział, że nie spadł. Kiedy Hajzer przeleciał obok niego, Marcin zszedł w dół, znalazł ciało Artura i tam czekał na pomoc - powiedział mediom Krzysztof Wielicki.
Wielicki przypuszcza, że sms mógł być wysłany z telefonu bazowego przez kucharza, który z daleka widział wypadek.
- Nie wierzę, że Artur wysłał sms-a, że spadł Marcin, gdyż to sam Hajzer przecież spadł. Kaczkan rozmawiał już z żoną Artura - Izą. Teraz od niej będzie zależeć decyzja co zrobić z ciałem, czy pochować w górach, czy przywieźć do Polski - powiedział Wielicki.
- Przetransportowanie ciała jest bardzo skomplikowane, wymaga co najmniej ośmiu tragarzy, którzy muszą znieść ciało z gór. Nie sądzę, by udało się przetransportowanie ciała helikopterem, gdyż nie ma tam takich pilotów. Najbardziej prawdopodobna jest opcja, że Artur zostanie zniesiony i zostanie pochowany na miejscu, choć oczywiście ostateczna decyzja należy do rodziny - przyznał himalaista.
Zaczynał w Tatrach
Artur Hajzer swoją górską karierę rozpoczął w Tatrach. Latem przeszedł m.in. drogi na pn-wsch. ścianie Kazalnicy. Później zabrał się za Alpy, gdzie trudnymi drogami zdobywał Mont Blanc.
W Himalajach wspinanie rozpoczął w 1982 roku od zdobycia Gaurishanka-Go (6126 m.n.p.m.). Rok później wszedł na najwyższy szczyt Hindukuszu -Tirich Mir (7706 m.n.p.m). Młody Hajzer zaczął jeździć na ośmiotysięczniki. Partnera znalazł m.in. w Jerzym Kukuczce, z którym dokonał I zimowego wejścia na Annapurnę (3.02.1987 r.). To był sukces szczególny, bo na górze Polacy działali tylko 16 dni. Tak szybkie tempo możliwe było jedynie dzięki aklimatyzacji wyniesionej przez Kukuczkę i Hajzera z wcześniejszej wyprawy na Manaslu.
Hajzer świetnie radził sobie również na innych ośmiotysięcznikach. Wszedł nowymi drogami na Manaslu (8156 m., 1986 r), Sziszapangmę (8027 m.n.p.m, 1987) i Dhaulagiri (8167 m.n.p.m, 2008).
W 1989 roku Hajzer zorganizował akcję ratunkową na przełęczy Lho La. Uratował wtedy życie Andrzejowi Marciniakowi. Na Lho La rozegrała się jedna z największych tragedii w historii polskiego himalaizmu, ale akcja ratunkowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz