niedziela, 30 czerwca 2013

70 lat temu hitlerowcy aresztowali Stefana Roweckiego-Grota.

Dowódca AK sądził, że wpadł w ich ręce przypadkiem. Mylił się – wskazał go konfident Gestapo w polskim podziemiu.


Spóźnia się, powinien się pojawić godzinę temu. O 10 rano generał Grot miał poprowadzić odprawę Komendy Głównej AK. Jego podwładni mają złe przeczucia, wysyłają w miasto ludzi. Ci przyniosą informację, że na Spiskiej była obława: kilkanaście ciężarówek, 200 uzbrojonych Niemców, cała ulica zamknięta. Były aresztowania.

Niebawem odzywa się informator z alei Szucha: w siedzibie Gestapo panuje wielkie poruszenie. Po korytarzach biegają oficerowie, urzędnicy, nawet maszynistki – i wszyscy powtarzają: "koniec z tą konspiracją". Doktor Hahn, szef kontrwywiadu i policji bezpieczeństwa w Warszawie, pokrzykuje: "A to się nam udało!".

Informator widzi też, jak prowadzą więźnia. Mężczyzna idzie wyprostowany, z podniesioną głową, pewnym krokiem.

Jest 30 czerwca 1943 r. Gestapo w Warszawie ma prawdziwe powody do świętowania: schwytało dowódcę polskiego podziemia.

Na tropie wroga numer jeden

Tożsamość generała Stefana Roweckiego Niemcy znali co najmniej od 1940 r. Rok później wymknął się pierwszej próbie aresztowania – jak sam twierdził, udawał "dobrze zawianego starszego pana". Potem zdarzyło się to jeszcze parę razy. Udawało się, bo choć znajdował się na czele listy poszukiwanych postaci ruchu oporu, Gestapo nie miało jeszcze jego zdjęcia.

Na początku okupacji najpierw próbował ukryć swą obecność w Warszawie – m.in. córka Roweckiego rozklejała ogłoszenia, jakoby widziano go ostatnio gdzieś w Lubelskiem. Tymczasem generał zamienił mundur na cywilne ubranie, ostrzygł się na krótko, zapuścił wąs. Na ulicy podpierał się laską albo parasolem – oba przedmioty były wydrążone, aby dało się w środku ukryć niezbędne papiery. Miały też wysuwany sztylet na końcu – na wszelki wypadek.

Rowecki używał dwóch kompletów fałszywych dokumentów. Nie korzystał z osobistej ochrony, bo nie chciał nikogo narażać. A przy tym uważał, że żadna ochrona nie zastąpi sprytu i "oczu dookoła głowy".

Niemcy jednak szybko nadrabiali zaległości. Powołali specjalną komórkę do tropienia najważniejszych ludzi polskiego podziemia. Zwalniali z obozów jenieckich niedawnych podwładnych Roweckiego, licząc że ich obserwacja pozwoli do niego trafić. W 1942 r. mieli już rysopis, pseudonimy i przedwojenną fotografię Grota w mundurze pułkownika. Podświetlona i powiększona, wisiała w siedzibie Gestapo przy Szucha – tak aby każdy pracujący tam Niemiec mógł ją zapamiętać.

Generał był świadomy, że jest intensywnie poszukiwany. Na miesiąc przed aresztowaniem jakiś starszy pan ukłonił mu się na ulicy. "Zwykły, grzecznościowy gest, a mnie ciarki przeszły po plecach i poczułam ciurkiem spływający pot" – wspominała córka generała, która szła z nim wtedy ulicą. Skoro ktoś tak łatwo go poznał, mogli to zrobić też Niemcy.

Pańskie papiery nas nie interesują

Córkę próbował uspokoić. Żartował, że odda się w ręce chirurga plastycznego: "Może każę sobie zrobić skośne oczy lub garbaty nos?". Bratu na dzień przed aresztowaniem mówił, że "nie czuje się najlepiej i chce wyjechać gdzieś poza Warszawę".

Nocował w bezpiecznym mieszkaniu na Powiślu. Rano spotkał się ze swoją dawną łączniczką Elą. Odebrał od niej paczkę z pieniędzmi, które miał zanieść do konspiracyjnego lokalu na Spiskiej. Stamtąd miał pójść na Barską, na odprawę Komendy Głównej.

Adres konspiracyjnego lokalu – Spiska 14/10 – znało dosłownie kilku znajomych i córka. Formalnie najemcą mieszkania był brat generała (na fałszywe nazwisko Malinowski); sam Grot bywał tam rzadko, lokatorzy praktycznie go nie znali. Feralnego dnia Rowecki przyszedł tam około 9.40. Zdążył rozmieścić w skrytkach pieniądze.

Wtem cała Spiska wyraja się niemieckimi "budami". Niemcy obsadzają ulicę: pojawiają się na dachach, rozstawiają karabiny, odcinają wszystkie drogi ucieczki. Jeden ze świadków powie później, że gestapowców było tylu, że "klatka schodowa aż do piwnic była szczelnie nimi zapełniona". Spędzają mieszkańców na podwórze pod groźbą rozstrzelania. Ale wiedzą, gdzie i kogo szukać. Wdzierają się do mieszkania nr 10.

Jeden z gestapowców mówi do spotkanego tam mężczyzny: "Pan jest Komendantem Głównym Armii Krajowej. Pański pseudonim: «Grot»". Mężczyzna zaprzecza, pokazuje dokumenty. "Papiery nas nie interesują, są fałszywe. Pan generał siebie nie poznaje?" – gestapowiec pokazuje mu przedwojenne zdjęcie. Każą mu się ogolić (na zdjęciu nie ma wąsów). Grot przyznaje: "Tak, jestem generałem Roweckim"
.

Neymar



– Gracze Barcelony są jak dzieci w szkole – ślepo podążają za trenerem, a tam gdzie wcześniej grałem, zawsze pytałem "dlaczego?". Lubię ludzi, którzy jeżdżą na czerwonym świetle, a nie wiecznie przestrzegających zasad pedantów – tak o swoich byłych kolegach mówi dziś Zlatan Ibrahimović. Jeden z tych wspaniałych piłkarzy, którzy musieli rozstać się z Barcą, bo nie umieli dostosować się do reguł, obowiązujących w Dumie Katalonii. W klubie, w którym nie lubi się ludzi z przerośniętym ego.



Mistrzowie Hiszpanii kupili 21-letniego Neymara za 54 miliony euro. To, że może być wart tak wielkich pieniędzy, Brazylijczyk potwierdza w Pucharze Konfederacji, gdzie strzelił gola w każdym z trzech grupowych meczów. Nie ulega wątpliwości, że w stolicy Katalonii wszyscy witają go z otwartymi ramionami. Upatruje się w nim nowego Ronaldinho, piłkarskiego geniusza, który zapobiegnie takim katastrofom, jak tegoroczny półfinał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium. Ma być zawodnikiem, który w przypadku kontuzji Leo Messiego godnie go zastąpi, ale też strzeli tyle goli, by już nikt nie zarzucał Barcelonie, że jest uzależniona od formy Argentyńczyka. Pytanie tylko, jak będzie wyglądać to połączenie: Barca plus Neymar? Czy Brazylijczyk dostosuje się do stylu drużyny Tito Vilanovy, czy też może jego przyjście... zmieni grę mistrzów Hiszpanii?
Filozofia nie do podważenia

– Barca pozostanie wierna swojemu stylowi, który przyniósł jej piętnaście trofeów w ciągu ostatnich pięciu lat i ogromny prestiż. Po co więc zmieniać? To Neymar będzie musiał przystosować się do nowej drużyny – twierdzi dziennikarz "Mundo Deportivo" Gabriel Sans. – Grając w reprezentacji Brazylii może dowolnie zmieniać pozycję na boisku. Wątpię, by tak było w Barcelonie, ponieważ obok siebie będzie miał Leo Messiego, fałszywego środkowego napastnika, który również przemieszcza się jak chce. Neymar będzie grał na lewej stronie, po przekątnej wbiegając w pole karne. To samo robił David Villa. Różnica polega na tym, że talent i technika Brazylijczyka są absolutnie wyjątkowe.
Podobnie widzi to Tomas Andreu z katalońskiego "Sportu". – Sztab szkoleniowy Barcelony chce nadal prowadzić drużynę tak jak w ciągu ostatnich lat, kiedy do zespołu dołączały gwiazdy takie, jak Villa czy Ibrahimović. Teraz też nic się nie zmieni wraz z przybyciem Neymara – uważa dziennikarz. – Klub posiada filozofię, której nikt nie może podważyć: system gry stoi ponad wszelkimi indywidualnościami. A to oznacza, że Neymar może cierpieć, dopóki nie przystosuje się do stylu drużyny, chociaż trenerzy będą się starali, aby jego umiejętności idealnie wpasowały się w kolektyw.
W Barcelonie są obawy o to, jak będzie się układała współpraca Brazylijczyka z Messim. Były słynny piłkarz i trener Dumy Katalonii, Johan Cruyff, stwierdził nawet, że "na jednym statku nie ma miejsca dla dwóch kapitanów". Jak donosiła "Marca", szefowie klubu mieli nawet... pytać Argentyńczyka, czy nie będzie mu przeszkadzała obecność Neymara na boisku. Leo oczywiście nie miał nic przeciwko temu.
Sztuka przystosowania
– Neymar to wspaniały piłkarz, w Barcelonie będzie miał do swojej dyspozycji najlepszych pomocników świata i musi to wykorzystać. Jednak zagadką pozostaje jego porozumienie z Messim. Wiadomo, że obaj chcą mieć piłkę i obaj chcą strzelać gole, więc jedyny problem, jaki dostrzegam, to pogodzenie tych dwóch charakterów – mówi Cayetano Ros, dziennikarz "El Pais".
Jego kolega po fachu, Francisco Villalobos z dziennika "Marca", też zwraca uwagę na charakter 21-latka, znanego z indywidualizmu. – Jeśli Neymar będzie chciał mieć piłkę tylko dla siebie, wtedy będzie problem, zwłaszcza z Messim na boisku. Tylko od młodego Brazylijczyka będzie zależało, czy zrozumie się z Argentyńczykiem – uważa madrycki dziennikarz i dodaje: – Jeśli Neymar nie przystosuje się do stylu gry Barcelony, może mieć trudności i będzie się mówiło o porażce. Oczywiście może być tak, że w jakichś drobnych elementach nastąpi mała zmiana, ale do tej pory Barcelonie szło tak dobrze, że przewracanie wszystkiego do góry nogami byłoby czymś niedorzecznym.
– W ostatnich miesiącach Neymar zaakceptował to, że Messi jest numerem jeden i w momencie przeprowadzania ataku to on jest kluczową postacią – uważa Tomas Andreu. – Mimo to Brazylijczyk też będzie odgrywał swoją rolę i w tym mają mu pomóc Xavi, Iniesta i Fabregas, wybitni pomocnicy, z doświadczeniem, którzy zawsze podają piłkę, gdy widzą, że napastnik znajduje się w korzystniejszej sytuacji. Jednak do swojego repertuaru Neymar będzie musiał włączyć szybką wymianę piłki i nieustanne wsparcie dla kolegów z ataku.
Ma być jednym z wielu
Dziennikarze brazylijscy są zgodni co do tego, że przechodząc do Barcelony Neymar będzie musiał wyrzec się swojego stylu i zrezygnować z zagrań, na jakie mógł sobie pozwolić w Santosie.
– W Barcelonie zabronione jest oddawanie strzałów z dystansu. Tam nikt nie strzela na bramkę, kiedy ma lepiej ustawionych kolegów, a tak w Santosie robił Neymar. To pokazuje jak wielkim jest indywidualistą. Czy ktoś wyobraża sobie, że Neymar nie podaje do Xaviego czy Messiego? W Barcelonie będzie się musiał zmienić – mówi Andre Rizek, komentator SporTV.
– Będzie musiał też skończyć z symulowaniem fauli i tymi swoimi tańcami po strzeleniu gola – dodaje Carlos Eduardo Lino ze SporTV. – Piłkarze Barcy nie noszą wymyślnych fryzur, nie wyginają się po zdobyciu bramki. Ronaldinho odszedł z tej drużyny właśnie przez taki gwiazdorski charakter.
– Neymar będzie w Barcelonie tylko jednym z wielu. On nie przychodzi do tego klubu, żeby tam rządzić. Od tego są Xavi i Iniesta, dwaj najlepsi pomocnicy na świecie. Neymar, decydując się na Barcelonę, wybrał pewien typ futbolu, a zarazem pewien rodzaj zachowania! – podkreśla Andre Rizek.
Mówi jak pedant
Michael Robinson, były piłkarz reprezentacji Irlandii, od lat komentator hiszpańskiego Canal+, nie ma wątpliwości: – Barcelona w żadnym wypadku nie zmieniłaby się dla Neymara. Od przybycia Cruyffa ta drużyna gra w podobny sposób, mówi tym samym piłkarskim językiem. Sprowadzając Neymara klub nie chce szukać nowego stylu ani piłkarza, który odmieniłby funkcjonowanie zespołu. A jeśli chodzi o obawy Cruyffa o "dwóch kapitanów na statku", to powiem tyle: trzy lata temu podium w plebiscycie Złotej Piłki zdominowali piłkarze Barcelony: Messi, Iniesta i Xavi, którzy byli najlepszymi piłkarzami świata. Leo jest przyzwyczajony do gry z gwiazdami...
Neymar szybko został liderem reprezentacji Brazylii, ale chyba zdaje sobie sprawę, że w Barcelonie nie może sobie pozwolić na gwiazdorzenie. Już podczas pierwszego spotkania z mediami w stolicy Katalonii, tuż po prezentacji, co rusz powtarzał, że tutaj numerem 1 jest Messi, a on przychodzi, żeby pomagać jemu i całej drużynie. – Nie jestem żadnym bohaterem. Wiem, jaka będzie moja rola w zespole. Gram, żeby pomagać za sprawą goli albo asyst – mówił w niedawnym wywiadzie dla brazylijskiego magazynu "GQ".
Typowe słowa "pedanta wiecznie przestrzegającego zasad". Tylko czy w pełni szczere?
Autor: Barbara Bardadyn
Tekst pochodzi z Tygodnika Przeglądu Sportowego


sobota, 29 czerwca 2013

dzieciobójczyni RENATA K. zwana też EWĄ T. bohaterka Dużego Formatu z 27.VI.2013

Sąsiedzi, koledzy z pracy, dyrekcja szkoły, już nie mówiąc o uczniach... Wszyscy są głęboko zszokowani. Renata K. (67 l.), nauczycielka fizyki, pasem z wojskową sprzączką zakatowała 6-letniego Danielka. Maluszek konał w potwornych bólach. Została za to skazana na 15 lat więzienia, wyszła po 10, a gdy wyrok się zatarł, zaczęła uczyć w szkole. Dalej mieszka w mieszkaniu, w którym zakatowała dziecko! I bezczelnie mówi: – Nie muszę się tłumaczyć.

Zakończenie roku w warszawskim Zespole Szkół nr 53 na Żoliborzu pierwszy raz nie było radosne. Uczniowie szeptali o nauczycielce grozy. – Totalny szok. Wczoraj nie dowierzaliśmy, dziś wiemy, że nasza koleżanka zabiła dziecko – mówi z kolei Monika Nawrocka, wicedyrektor szkoły. Renata K. uczyła tam w czterech klasach gimnazjum i liceum. Teraz zrezygnowała.

Jak doszło do tej zbrodni? W 1981 r. 26-letnia Renata K. mieszka ze swoim partnerem Janem. L. Mężczyzna po rozwodzie opiekuje się synkiem Danielem. Renata K. jest nauczycielką. Po pracy odbiera pasierba z przedszkola. 17 lutego Danielek gubi w przedszkolu sznurówkę. Sadystka wpada w szał. Następnego dnia nie pozwala mu iść do przedszkola. Znęca się nad chłopczykiem godzinami, żąda, by maluch kupił nowe sznurowadło. Okłada go pasem z dużą metalową sprzączką. Danielek płacze, wije się z bólu. Koszulka przesiąka krwią. – Co masz zrobić, żeby założyć nowe sznurowadło? – Renata K. dręczy chłopca. W końcu skatowane dziecko szepcze, że pieniądze na sznurowadła weźmie ze skarbonki. – No wreszcie – tryumfuje oprawczyni. W nocy wyrodny ojciec wzywa pogotowie. Danielek umiera.

Renata K. zostaje skazana na 15 lat więzienia. Wychodzi na wolność po 10. Z czasem sprawa zostaje wymazana z jej akt i zgodnie z prawem jest niekarana. Korzysta z tego i znów zatrudnia się w szkole. Jako katechetka i nauczycielka fizyki. – Przedstawiła wymagane dokumenty i zaświadczenie o niekaralności – mówi dyrektorka szkoły.

– Nic nie zrobiłam. Nie wiem, o co chodzi – mówi nam Renata K., gdy pytamy, czy zakatowała dziecko. Zachowuje się, jakby spodziewała się takich pytań. Jest nad wyraz spokojna. Żadnych emocji. Sąsiedzi prawie jej nie znają. Z nikim nie rozmawiała. – Jak coś do niej przychodziło, to na imię Izabela. Może chciała ludzi zmylić – zastanawia się sąsiad. – Rano wyszła szybko z jedną torbą i odjechała autem. Pewnie już nie wróci – dopowiada drugi.

Jak to możliwe, że skazani za pedofilię – i słusznie – nie mogą już pracować z dziećmi, a może sadystka, która zakatowała 6-latka? Po prostu brak odpowiednich przepisów. – Zleciłem podjęcie prac nad przepisami o zatarciu skazania w przypadku przestępców, którzy dopuścili się zabójstw czy też znęcania nad dziećmi – poza wyrokiem skazującym sąd wobec takich sprawców orzekałby dożywotni zakaz pracy z dziećmi – mówi Faktowi minister sprawiedliwości Marek Biernacki (54 l.). 

ROZMOWA Z DZIECIOBÓJCZYNIĄ RENATĄ K.:

Fakt: Czy to prawda, że została pani skazana za zabicie dziecka?
RENATA K.: - Niczego nie zrobiłam. Dziennikarze robią ze mnie wielbłąda. 

- Zakatowała pani dziecko?
- Nie.

- Została pani skazana za zakatowanie chłopca.
Nigdy nie byłam skazana.

- Nie siedziała pani w więzieniu?
Nic takiego się nie wydarzyło.

- Miała pani kiedykolwiek proces?
- Nie. Nie mam ochoty rozmawiać o czymś, co mnie nie dotyczy. 

- Wychowywała pani kiedyś dziecko?
Nie będę o tym rozmawiać. Dziennikarze nie pierwszy raz mnie szkalują. 

- A co pani powie swoim uczniom, jeśli zapytają o doniesienia mediów?
Gazety już nie pierwszy raz mnie szkalują. Ja nic nie zrobiłam. Nie wiem, o czym pani mówi. Nie muszę się z tego tłumaczyć, ani wyjaśniać.

Wimbledon 2013: Maria Szarapowa już tylko w roli kibica

©2013®

Polska vs. Argentyna 3:2 (28.VI.2013)

Polscy siatkarze wygrali w Bydgoszczy z Argentyną 3:2 (26:24, 19:25, 19:25, 25:17, 15:8) w meczu grupy A Ligi Światowej.

Było to pierwsze zwycięstwo "Biało-czerwonych" w obecnej edycji tych prestiżowych rozgrywek.

Dzięki wygranej nasi siatkarze zachowali szansę na awans do turnieju finałowego, ale stracony punkt może okazać się kosztowny w końcowym rozrachunku.

Foto: Jarosz i Kurek

©2013®

środa, 19 czerwca 2013

Pomnik pary Kaczyńskiej

Pomnik Kaczyńskich w Radomiu za ledwie 200.000 PLN. Odsłonięty w urodziny 18 VI przez samego Kaczora.

©2013®

sobota, 15 czerwca 2013

Ślub Lewandowskiego (15 VI 2013)

Mam nadzieję, że dzisiejszej nocy Lewandowskiemu dopisze szczęście i nie spudłuje....

©2013®

Tusk kontuzjowany (14 VI 2013)

Bjedny yebaczek. Wczoraj łapkę ułamał gdy za NASZE charatał w gałę. Bóg pokarał nieroba.

©2013®

Tatiana

Tatiana Okupnik. Opole roku 2004. Dziś jest już stara a wtedy miała ze 25.

©2013®

sobota, 8 czerwca 2013

Prowokacja Maliny Błańskiej nad penisitą Fibakiem

Mimo niebanalnej urody nie wygląda wyzywająco, nie zgrywa seksbomby. Malina Błańska (27 l.) stała się jednak bohaterką obyczajowej afery z udziałem Wojciecha Fibaka (61 l.). To ona zdemaskowała działalność znanego tenisisty, który miał zwerbować młode dziewczęta z Polski jako utrzymanki dla bogatych kolegów. Dziennikarka zrobiła prowokację i ku jej zaskoczeniu Fibak już podczas pierwszego spotkania próbował ją wykorzystać...

Życie Maliny do niedawna wyglądało całkiem spokojnie. Naturalna, ale bardzo ładna kobieta od 7 lat pracuje w mediach. Na co dzień pisze w tygodniku "Nie". Jednak prawdziwą jej pasją są psy. Niemal wszędzie towarzyszy jej ukochana suczka. Sama Błańska zaangażowana jest natomiast w walkę o prawa dla posiadaczy psów. Aby mogli choćby wchodzić z nimi do restauracji czy do sklepu. Ale nie działalność społeczna uczyniła ją znaną. To właśnie ona ujawniła nieznane oblicze Wojciecha Fibaka. Wykorzystała do tego prowokację dziennikarską, którą potem opublikował tygodnik "Wprost".

Na pierwsze spotkanie przyszła ubrana zwyczajnie, nie chciała czarować tenisisty gołymi połaciami ciała. - Pierwszego spotkania nie bałam się, bo nie wiedziałam, co mnie czeka... Miałam wysokie oficerki, spodenki i bluzkę po samą szyję. A Fibak ładował mi język do gardła po pierwszej godzinie od poznania - opowiada "Super Expressowi" Malina. - Za drugim razem, gdy już miałam doświadczenie pierwszego spotkania, poszłam z obstawą... - dodaje.

Pan Wojciech zaproponował jej skojarzenie z bogatym kolegą. Mówił, że dziewczyna nie musiałaby martwić się o rachunki, pojeździłaby trochę po świecie, pobawiła się. Musiałaby stać się damą do towarzystwa.

Czy teraz, po tym wszystkim, boi się reakcji Fibaka? Wszak to osoba z potężnymi wpływami.

- Jedyną obawą naszego prawnika redakcyjnego, czy puszczać ten tekst, była kwestia mojego bezpieczeństwa. Ale w końcu dziennikarz, który nie ma wrogów, nie jest dziennikarzem - mówi Błańska.

Jedyne co dziennikarka do tej pory nadal pozostawia w tajemnicy, to nazwisko pana X, z którym były tenisista chciał ją umówić... - Fibak mógł oczywiście konfabulować, dlatego nie upubliczniłam tożsamości pana X. Jeśli jednak nie konfabulował, to chciał mnie poznać ze starszym biznesmenem światowej klasy - kończy Malina.