niedziela, 31 marca 2013

Karolina Owczarz zawodowa bokserka




Moim zdaniem średnia. Widać efekty przyszłego tycia.
Wagowo 57 kg. Wraca na zawodowy ring.
Moim zdaniem kobiety nie powinny się napierdalać na ringu ani tym bardziej wyciskać ciężary (nie dotyczy Azjatek i Bułgarek)

Wywiad z lutego 2013

Prawie dwa lata temu w polskich mediach zrobiło się głośno o młodej polskiej pięściarce Karolinie Owczarz (4-0, 1 KO), wówczas świeżo upieczonej mistrzyni Polski juniorek, która wzięła udział w bokserskim programie telewizyjnym reality show w Meksyku, a niecałe pół roku później oficjalnie zadebiutowała na zawodowym ringu podczas galiBabilon Promotion w Warszawie. Po walce odbierała gratulacje od samego Lennoxa Lewisa, podpisała roczny kontrakt z Tomaszem Babilońskim i w jego grupie stoczyła kolejne trzy zwycięskie pojedynki. Ostatni odbył się jednak już prawie rok temu i od tamtego czasu Owczarz nie wchodziła do ringu, a niedawno oficjalnie zakończyła współpracę z Babilon Promotion. Okazuje się, że młoda zawodniczka zaczyna nowy etap w karierze, a o przyczynach długiej nieaktywności, planach na najbliższe miesiące i kulisach występu w Meksyku postanowiła po raz pierwszy opowiedzieć w długim wywiadzie dla BOKSER.ORG.
- Zniknęłaś na prawie rok. Pojawiły się informacje o zakończeniu kariery, a w ślad za nimi przypuszczenia, że przygoda z boksem już zakończyła się dla Ciebie. Okazuje się jednak, że właśnie wróciłaś na salę treningową, rozpoczęłaś współpracę z nowym sztabem szkoleniowym i nowym sponsorem. Opowiedz nam co się z Tobą działo od czasu ostatniej walki?
Karolina Owczarz: Po zwycięstwie nad Ireną Gambrah w marcu ubiegłego roku na gali w Oświęcimiu postanowiłam zrobić sobie dłuższą przerwę, która była spowodowana koniecznością przygotowania się do egzaminów maturalnych. Zdałam je bardzo dobrze i dostałam się na studia w Akademii Obrony Narodowej, na kierunku bezpieczeństwo narodowe. Jeśli nie powiedzie mi się w boksie, może zostanę agentką w służbach specjalnych (śmiech). Latem lub jesienią planowałam powrót na ring, jednak sytuacja skomplikowała się, gdyż mój ówczesny promotor postanowił zaangażować się w projekt boksu zawodowego w ramach AIBA, a jednocześnie prowadzenie kariery kobiety w polskich warunkach nie jest proste i w początkowym okresie nie przynosi właściwie żadnych korzyści. Pierwszy przykład z brzegu – to oczywiste, że w początkowym okresie mojej kariery, w dodatku w tak młodym wieku, potrzebuję gromadzić doświadczenie w walkach z nieco mniej wymagającymi rywalkami. A takich w mojej kategorii wagowej (lekkiej – przyp. Red.) w tej części Europy właściwie nie ma, jeśli nie liczyć tych, które pokonałam. Trzeba by więc angażować sporo czasu w poszukiwania rywalki z większej odległości, co oczywiście znacznie podnosiłoby koszty organizacji pojedynku. Ja jednocześnie na tym etapie kariery potrzebuję wielu walk, aby móc się odpowiednio rozwijać. Te wszystkie kwestie wpłynęły na ostateczną decyzję o nieprzedłużaniu kontraktu i zakończeniu współpracy z Babilon Promotion za porozumieniem stron. To nie był dla mnie łatwy moment, w Polsce zawodowy boks kobiecy właściwie wtedy nie istniał poza mną i brałam pod uwagę zakończenie kariery.
- Zatem nie rozstaliście się w konflikcie z Twoim promotorem?
KO: Nie, to nie był konflikt, raczej brak porozumienia, takie ogólne niedopasowanie. Mój kontrakt kończył się jesienią i wtedy doszliśmy do wniosku, że nie będziemy kontynuowali tej współpracy. Jednak jestem bardzo wdzięczna Tomkowi Babilońskiemu za wszystko co dla mnie zrobił jako promotor. Dzięki niemu zadebiutowałam na zawodowym ringu w Polsce i miałam okazję zdobyć pierwsze cenne doświadczenia. Mam nadzieję, że nowe projekty, w które się angażuje zakończą się dla niego powodzeniem.
- Wspomniałaś o tym, że po zakończeniu Waszej współpracy dalsze perspektywy nie były dla Ciebie zbyt optymistyczne, okazało się jednak, że szczęście uśmiechnęło się do Ciebie po raz kolejny.
KO: Tak, nawet nie spodziewałam się tego. Nie szukałam nowego promotora, chciałam spróbować budować swoją karierę samodzielnie, jako tzw. wolny strzelec. Wiadomo jednak jak to się kończy dla takich zawodników, którzy zazwyczaj stają się mięsem armatnim i służą do budowania rekordów innym. Spotkałam jednak ludzi, którzy postanowili mi pomóc i w ten sposób trafiłam ponownie na salę treningową.
- Jesteś teraz związana kontraktem z nowym promotorem?
KO: Nie, mam jedynie umowę z moim sponsorem, Villa Otwock, który zapewnia mi wsparcie finansowe. Zresztą nie tylko finansowe, także organizacyjne. Jestem ogromnie wdzięczna mojemu sponsorowi, którzy naprawdę wierzy we mnie i okazuje mi wielką pomoc. To wspaniali ludzie! Dzięki Villi Otwock mogę spokojnie skoncentrować się na treningu. W porozumieniu z moim nowym sztabem szkoleniowym oraz sponsorem będę także podejmowała decyzje o dalszych krokach, nie będąc zawodnikiem żadnej grupy promotorskiej.

- A więc w pewnym sensie zdecydowałaś się na drogę wolnego strzelca?
KO: Tak, ale z odpowiednim zapleczem finansowym i szkoleniowym. Dzięki temu nie muszę brać walk na telefon czy jeździć za granicę nabijać rekordy lokalnym faworytom. Mogę dobrze przygotować się do kolejnych pojedynków, a dzięki mojemu sponsorowi będę mogła racjonalnie budować swoją karierę. Myślę, że znajdzie się miejsce na moje walki na galach bokserskich organizowanych w Polsce. Jestem również otwarta na możliwość walk zagranicznych, jednak pod warunkiem, że będą to uczciwe propozycje.
- Wspomniałaś o Twoim nowym sztabie szkoleniowym. Nie trenujesz już z Łukaszem Landowskim?
KO: Nie, choć wiele nauczyłam się od trenera Landowskiego, jestem mu ogromnie wdzięczna za wszystko i zawsze będę pamiętała ile dobrego dla mnie zrobił. To wspaniały trener, ale nasza współpraca była elementem kontraktu z Babilon Promotion i wraz z nim wygasła. Gdy po dłuższej przerwie pojawiła się perspektywa powrotu na ring, podjęłam współpracę z trenerem Jarosławem Soroko. Poznałam go już wcześniej, gdy był asystentem Andrzeja Gmitruka, który też pomógł mi w początkowym etapie mojej kariery. Dopiero zaczynam pracę pod okiem trenera Soroko, ale układa nam się to znakomicie. To świetny szkoleniowiec i nie mam wątpliwości, że bardzo dobrze przygotuje mnie do kolejnych walk. Pomaga mi również Dawid Golański, który jest świetnym specjalistą od przygotowania fizycznego.
- Jarosław Soroko niedawno brał udział w założeniu małej grupy bokserskiej Tymex Boxing Promotions i zaprosił do niej dwie obiecujące zawodniczki, Ewę Brodnicką i Ewę Piątkowską, które dziś debiutują na zawodowym ringu podczas gali tej grupy w Pionkach (wywiad został przeprowadzony przed galą – przyp. Red.). Niebawem mają do nich dołączyć kolejne zawodniczki. Zawodowy boks kobiecy w Polsce zaczyna się rozwijać, jest przecież też świetna Karina Kopińska w grupie Silesia Boxing. Gdy debiutowałaś, byłaś jedyna, teraz jest Was, boksujących pań coraz więcej. Czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie, czy obecność innych dziewczyn daje dodatkowe wsparcie lub motywację?
KO: Koncentruję się przede wszystkim na pracy, którą mam do wykonania, ale oczywiście obecność innych boksujących zawodowo koleżanek bardzo mnie cieszy. Im więcej nas będzie, tym lepiej dla rozwoju kobiecego boksu w Polsce. Łatwiej będzie organizować walki i pozyskiwać sponsorów, pomagać sobie w przygotowaniach, a w przypadku konkurencji między nami taka wewnętrzna rywalizacja będzie dopingowała do jeszcze cięższej pracy. Dziewczynom, z którymi trenuję u Jarosława Soroko będę kibicowała dziś na gali w Pionkach.
 
- A kiedy będziemy mieli okazję zobaczyć Twoją walkę?
KO: Dopiero wróciłam na salę, po prawie rocznej przerwie. Oczywiście przez ten czas nie siedziałam na sofie przed telewizorem zajadając się pizzą (śmiech). Biegałam, chodziłam na basen i dzięki temu utrzymałam wagę i w miarę dobrą formę, ale oczywiście do dyspozycji, w której można stoczyć zawodową walkę jeszcze daleko. Myślę, że kolejny pojedynek stoczę późną wiosną, może w maju, oczywiście z nieco mniej wymagającą przeciwniczką, aby zobaczyć na co mnie obecnie stać. Nie chcę jednak, aby to była rywalka, która przewróci się po kilku mocnych ciosach jak w moim debiucie, gdyż jestem obecnie na zupełni innym etapie mojej kariery i poprzeczka jest już zawieszona trochę wyżej.
- Wróćmy teraz na chwilę do Twoich zawodowych początków. Choć Twój oficjalny debiut miał miejsce na warszawskim Torwarze we wrześniu 2011 roku, to w istocie pierwszą profesjonalną walkę bez kasku i to od razu na dystansie sześciu rund stoczyłaś prawie pół roku wcześniej na ringu w Meksyku. To był Twój występ w bokserskim reality show realizowanym przez tamtejszą telewizję, opartym na formule znanej z amerykańskiego „The Contender”. W serwisie boxrec masz zapisane dwie walki z tego programu, uznane jako „no contest”. Wcześniej kontrakt zobowiązywał Ciebie do zachowania milczenia, ale teraz możesz już opowiedzieć o kulisach Twojej rywalizacji w „Reto de campeonas”.
KO: To był skok na głęboką wodę. Miesiąc wcześniej walczyłam z rówieśniczkami na juniorskich mistrzostwach Polski w Grudziądzu, a tu bez odpoczynku i dłuższych przygotowań znalazłam się na drugim końcu świata, stając niemal z marszu do zawodowej walki w jaskini lwa, czyli na ringu w Meksyku, gdzie boks jest czymś więcej niż sportem, to niemal jak religia. W dodatku moją pierwszą rywalką była lokalna faworytka, zawodniczka z miasta, w którym nagrywano ten program. Ruszyła na mnie przy ogłuszającym dopingu kibiców, tłumnie wypełniających wielką halę. Potrafiłam jednak ją powstrzymać, nieustannie trafiałam ją z kontry. Meksykanka walczyła ostro, nieczysto, ciosów poniżej pasa to nawet nie zliczę. Sędzia w ogóle na to nie reagował, a ja po walce miałam sine podbrzusze. Nie pozwoliłam sobie jednak na słabość, wypunktowałam ją. Ale po walce to jej ręka powędrowała w górę, co o dziwo spotkało się z negatywnym przyjęciem jej kibiców. W programie obowiązywała zasada, że pokonana zawodniczka odpada, jednak moja rywalka uznała, że niesłusznie przyznano jej zwycięstwo, zachowała się znacznie bardziej fair niż w samej walce, to był piękny gest. Oddała mi swoje miejsce, ale organizatorzy uhonorowali jej postawę umożliwiając nam obu dalszą rywalizację. Ona doszła do finału, a ja przegrałam już zasłużenie drugą walkę. Zabrakło mi doświadczenia, a moją przeciwniczką była Irma Garcia, późniejsza zwyciężczyni tego programu, która niedawno została mistrzynią świata WBA wagi koguciej. Wspaniała wojowniczka, od razu zasypała mnie gradem ciosów, które chciałam przeczekać za podwójną gardą. Sędzia uznał to jednak za niezdolność do dalszej walki i przerwał pojedynek, choć nie była w ogóle zraniona. Szans na zwycięstwo z taką rywalką pewnie i tak nie miałam, ale uważam, że walkę przerwano za wcześnie. Jednak udział w „Reto de campeonas” pozostanie jedną z najwspanialszych przygód w moim życiu.
- Później nastąpił już oficjalny debiut w Warszawie, a zwycięstwa gratulował Tobie sam Lennox Lewis. To była z jego strony jedynie kurtuazja?
KO: Myślę, że nie. Pierwszy raz spotkałam go, gdy w wraz z moimi sekundantami wychodziłam do ringu. Stał przed wejściem do sali, podszedł do mnie i zaczął dodawać mi otuchy, to było niesamowite. Później mieliśmy okazję spędzić ze sobą dużo czasu po walce, zaprzyjaźniliśmy się, choć długo nie docierało do mnie, że zawarłam znajomość z żywą legendą boksu, jednym z największych mistrzów świata wagi ciężkiej w historii. Pozostajemy w stałym kontakcie, Lennox wspiera mnie w różnych sytuacjach, zawsze mogę liczyć na jego dobre rady i doświadczenie. To naprawdę wspaniały człowiek, który nie zachowuje gwiazdorskiej pozy, jest niesłychanie serdeczny i otwarty na ludzi.

- Za tydzień czeka nas walka Andrzeja Gołoty z Przemysławem Saletą. Tak się składa, że obydwoma pięściarzami znasz się prywatnie. Będziesz więc oglądać ich pojedynek z rozdartym sercem?
KO: Dłużej i lepiej znamy się z Przemkiem, z którym nawet ostatnio brałam udział w organizowanym przez niego charytatywnym „Biegu po nowe życie” w Wiśle. Andrzeja Gołotę mam natomiast okazję obserwować codziennie podczas treningów w Action Clubie, gdzie ja również trenuję. Widać wyraźnie, że to nie są żarty i on naprawdę ciężko przygotowuje się i jest w dobrej formie. Trudno byłoby mi kibicować zdecydowanie jednemu z nich, dlatego niech wygra lepszy. Myślę, że to będzie pojedynek znacznie bardziej emocjonujący niż wielu przypuszcza. Obejrzę go z przyjemnością.
- Wobec tego życzymy udanego powrotu na ring i dziękujemy za rozmowę.
KO: Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników BOKSER.ORG.

środa, 27 marca 2013

Cud

ATEISCI prosze wyjasnijcie CUD TANCZACEGO SLONCA w fatimie przy 70 tysiacach obserwatorow,,,,przytoczcie chodz jednego astronoma i naukowca ktory by wyjasnil to zjawisko ,,,,jezeli ateisci nie jestescie w stanie tego wyjasnic to ja NADAL WIERZE W BOGA.

©2013®

piątek, 22 marca 2013

300 lat temu powieszono za żebro Janosika

300 lat temu, 17 lub 18 marca w słowackim Liptowskim Świętym Mikułaszu legendarny karpacki zbójnik Juraj (Jerzy) Janosik został powieszony na haku za żebro. Po śmierci Janosik stał się narodowym bohaterem Słowaków. Jego legenda jest także żywa w Polsce.

Uczestnik antyhabsburskiego powstania Franciszka Rakoczego, a potem zbójnik urodził się 25 stycznia 1688 roku we wsi Terchova na północy Słowacji. W pobliskim kościele w Varinie zachowała się jego metryka chrztu. Dokumenty, w tym opublikowane po raz pierwszy w 1936 roku drukiem przez polskiego historyka Józefa Krzyżanowskiego akta procesu Janosika, dowodzą, że Janosik to postać jak najbardziej historyczna.
Po powstaniu Rakoczego, Janosik jako austriacki żołnierz służył na zamku w Bytczy. Tam poznał więzionego harnasia zbójników Tomasza Uhorczika i pomógł mu uciec z twierdzy. Sam zdezerterował z wojska i przystąpił do zbójników. W 1711 r. po ustąpieniu Uhorczika z funkcji szefa zbójników, Janosik został harnasiem.

Zbójnicy pod przywództwem Janosika działali na pograniczu węgiersko-polskim. W dokumentach z procesu Janosika, przechowywanych w muzeum jego imienia w Liptowskim Mikułaszu, czytamy: "Oskarżony, podczas ostatnich trzech lat zachęcony przez diabelskiego ducha, bez obawy i strachu, nie zważając na boskie i świeckie prawo, jego zakazy i kary, stał się przywódcą bandy zbójników. W górach i w lasach, na drogach królewskich i na wodzie łupił dobrych i statecznych ludzi, zatrzymywał kupców i pozwalał sobie ich bić, okradać, ranić i zabijać."

Wiosną 1713 r. Janosik został schwytany i osadzony w twierdzy w Liptowskim Świętym Mikułaszu. 16 i 17 marca odbył się jego proces, a głównym zarzutem jaki mu postawiono, to zabójstwo proboszcza z Demanicy. Według zachowanych protokołów, Janosik nie przyznał się do tego zarzutu. Został skazany na karę śmierci przez powieszenie na haku za ostatnie lewe żebro. Egzekucji dokonano publicznie na rynku w Liptowskim Świętym Mikułaszu.

Po latach ludzie zaczęli idealizować Janosika; wśród Słowaków - którzy nie mieli swojego państwa - rozchodziła się opowieść o "mścicielu", który "wyzwalał z niewoli i karał butne ziemiaństwo". Motyw Janosika jako pozytywnego zbójnika rabującego bogatych i obdarowującego biednych, przeniknął do literatury pięknej słowackiej i czeskiej a także polskiej.

Legenda o Janosiku doczekała się kilku ekranizacji. Pierwszy film o Janosiku produkcji czechosłowackiej powstał już w 1921 r. W Polsce najpopularniejszą opowieścią o legendarnym zbójniku jest film telewizyjny Jerzego Passendorfera "Janosik" z lat 70. W 2009 r. odbyła się premiera filmu w koprodukcji polsko-słowacko-czesko-węgierskiej pt. "Janosik. Prawdziwa historia" w reżyserii Agnieszki Holland i Kasi Adamik.

PAP

©2013®

czwartek, 21 marca 2013

Oda do brata

::::::::::::::::::::::::

Jarek Lechem tak sterował, iż ten w trumnie wylądował, wcześniej krzyknął: Ląduj dziadu! i tak stał się sprawcą spadu!

I choć zabił ludzi wielu dostał kryptę na Wawelu. Teraz Jarek, Lech niewinni no bo winni są ci inni!

Głównie jest to wina Tuska przecież trumna była ruska. Stąd i udział jest Putina i na bank to jego wina!

Winny jest też Naród Polski, który nie chciał IV-tej Wolski! Antek z Jarkiem rej tu wodzą i teorie spisków płodzą, wciąż zadymy inspirują, w których krzyże profanują.

Nadto tablic, chcą pomników aby uczcić męczenników, tych, co bracia uśmiercili swą głupotą w jednej chwili!

©2013®

środa, 20 marca 2013

Relacja z Broad Peak (5/6 marca 2013)

Wielicki: Kowalski ani razu nie poprosił o pomoc, Bielecki pytał którędy na szczyt

Dominik Szczepański
2013-03-19, godz. 17:39

Berbeka nie czekał na Kowalskiego - powiedzieli twardo członkowie zimowej ekspedycji na Broad Peak. Możliwe, że w ogóle nie spotkali się w drodze w dół. Chociaż w jednym z nocnych łączeń z Krzysztofem Wielickim bardzo słaby Kowalski powiedział: biwakujemy.

Już dawno na konferencji Polskiego Związku Alpinizmu nie było tak wielu kamer i dziennikarzy. Przybyli, by poznać relacje uczestników wyprawy na Broad Peak (8051 m). Głos kierownika Krzysztofa Wielickiego łamał się, gdy relacjonował minuta po minucie atak szczytowy.

W kilka godzin triumf czwórki Polaków, którzy jako pierwsi na świecie stanęli zimą na tym szczycie, zmienił się w tragedię. Co jakiś czas mikrofon przejmował Artur Hajzer (szef projektu Polski Himalaizm Zimowy). Szczegóły dorzucali wspinacze Adam Bielecki i Artur Małek. Wzrok wszystkich obecnych przyciągały dwa czarno-białe zdjęcia - Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego, którzy z Broad Peaku nie wrócili.
Wielicki chcąc podkreślić siłę zespołu, przypomniał: „Jeszcze przed wyjazdem mówiliśmy, że jedynym, co może nas zatrzymać jest pogoda”. Faktycznie, ta w Karakorum zmienia się błyskawicznie i jest bardziej nieprzewidywalna niż w Himalajach. Nie przypadkowo dwa ostatnie niezdobyte zimą ośmiotysięczniki - K2 i Nanga Parbat - piętrzą się właśnie tam. Pogoda była. - O taką ciszę jaką mieliśmy i tak bezchmurne niebo ciężko nawet latem - przyznał Adam Bielecki.

Decydujący atak szczytowy ruszył 5 marca o 5:15 z obozu na 7400 metrach. Wyszli dość późno, bo nie chcieli zaczynać w największym mrozie. Liczyli na swoja szybkość i na to, że łatwiej jest schodzić po zmroku.
- Zdecydowałem, żeby poszli wszyscy. Nie mogłem zabrać im tej szansy. Jeśli wybrałbym jeden zespół, to drugi do końca życia by mi tego nie wybaczył - opowiada Wielicki.
Maciek, dacie radę?
Problemy zaczęły się przed przełęczą. Lodowe szczeliny przegrodziły im drogę. Rozpoczęła się techniczna wspinaczka. Na przełęczy byli o 12:30. Grupę ciągnął w górę 58-letni Berbeka. - Narzucił niewiarygodne tempo - mówi Bielecki, znany z tego, że to on zwykle idzie przodem.
Okazało się, że droga nad przełęczą jest bardzo wymagająca. W wielu miejscach musieli wspinać się po skale. Huraganowe wiatry wywiały śnieg, którego w lecie na Broad Peaku nie brakuje.
- Pytałem: Maciek, jest już dość późno, dacie radę? Odpowiadał, że po to tu przyjechali, że dadzą radę. Zaufałem jego doświadczeniu. Nikt nie mówił, że się źle czuje. Atak był nie do zatrzymania. Nie miałem nawet do tego pretekstu - mówi Wielicki.
Zespół szedł w górę razem. Na grani Bielecki związał się liną z Małkiem, a Berbeka z Kowalskim. W drogę zabrali po małym termosie (0,75 litra), żele energetyczne oraz trochę suchego prowiantu.
- Podczas ataku szczytowego wymiotowałem 10-12 razy. Organizm odmówił płynów - mówi Bielecki.
Stary, którędy iść?
O 15 Berbeka przekazał wiadomość, że do szczytu jest już niedaleko. Problemem okazała się topografia. - Stary, nie mogę się połapać, którędy iść - łączył się z Wielickim Bielecki. Kierownik pokierował ich przez radio. Na szczycie pierwszy o 17:20 stanął Bielecki. Spędził tam minutę i rozpoczął wyścig ze słońcem, które zaszło 40 minut później. Ten czas dał mu przewagę nad resztą grupy, bo bez latarki czołowej mógł przebyć trudny odcinek grani. W obozie IV był o 22:10.
- Całe życie czekałem na to, by móc do Krzysztofa zwrócić się jego słowami z zimowego Everestu 1980 roku: Halo, baza! Czy nas słyszycie? Zgadnijcie gdzie jesteśmy? Na szczycie. Jesteśmy na szczycie!!! Niestety radio przestroiło się i nie mogłem porozmawiać z bazą - mówił Bielecki. Spędził na wierzchołku minutę, zrobił zdjęcie i ruszył w dół ścigając się z zachodzącym słońcem. Miał ok. 40 minut.
Jak sprostowano na konferencji Bielecki dotarł do obozu IV o 22:10, a nie jak podawano wcześniej o 21.00. Schodząc w świetle uzyskał przewagę nad kolegami, którzy trudny odcinek grani musieli pokonywać przy świetle latarek.
Jeden krok, osiem oddechów
Drugi na wierzchołku Broad Peaka stanął Artur Małek. W drodze w dół spotkał Kowalskiego i Berbekę, którzy szykowali się na ostatni etap drogi na szczyt. - Tomek był w lepszej formie ode mnie. Nawet zapytał, czy nie wejdę z nimi jeszcze raz, żeby nakręcić film. Albo czy nie poczekam na nich. Wiedziałem, że jeśli zostanę tam na pięć minut, to zamarznę. Słońce się chowało. Nadeszło niesamowite zimno. Podczas rozmowy dostałem drgawek. Dlatego odmówiłem - tłumaczy Małek.
Do obozu dotarł o 2:00 lokalnego czasu. W pewnym momencie zgasła mu czołówka, musiał zmienić baterię. To wtedy z oczu stracił go wypatrujący kolegi z biwaku szturmowego Bielecki.
- Zacząłem iść w górę w kierunku miejsca, gdzie widziałem Artura. Jeden krok, osiem oddechów. Po trzech krokach dłuższy odpoczynek. Przez 30 minut zrobiłem 50 metrów w górę. To nie miało sensu - mówi Bielecki.
Małek wymienił baterie i szczęśliwie dotarł do obozu. Ani razu nie widział za sobą Berbeki i Kowalskiego. - Z godzinę leżałem w namiocie, zanim doszedłem do siebie - mówi Małek.
Mam białe ręce, nie wiem gdzie rękawice
Dwójka, która nie wróciła z Karakorum, stanęła na szczycie o 18. Godzinę później przerażony Wielicki rozmawiał z Kowalskim.
- Nie widzę Maćka, nie mogę podejść pod Rocky Summit. Jestem słaby. Nie mogę iść. Zmarzłem. Mam białe ręce. Nie wiem, gdzie moje rękawice - miał powiedzieć do Wielickiego Kowalski.
Rocky Summit to kilkanaście metrów niższy przedwierzchołek góry, pod który trzeba podejść w drodze ze szczytu. Kowalski miał płytki, krótki oddech. Kierownik wyprawy doradził mu wzięcie leków na obrzęk płuc. Tabletki wypadły Kowalskiemu z rąk. Tej nocy Wielicki łączył się z nim sześć razy. Motywował go, by szedł dalej. Młody himalaista chciał biwakować. Zasnąć i odpocząć przed dalszą drogą.
- Kiedy schodząc ze szczytu minąłem Kowalskiego i Berbekę powiedziałem im: chłopaki, nawet nie myślcie o żadnym biwaku. Musicie cały czas schodzić. Idea spędzenia tam nocy jest dla mnie abstrakcyjna. Ja bym chyba czegoś takiego nie przeżył - mówi Bielecki.
Nie wiadomo czy Kowalski, w którymś momencie spotkał się z Berbeką. Schodzili osobno, ale Berbeka trzymał się blisko, bo Kowalski, co jakiś czas widział jego sylwetkę. Podczas jednego z połączeń powiedział: będziemy biwakować. - To gdzie jesteście? - zapytał Wielicki. - Siedzimy na kamieniu - odpowiedział Kowalski. - To daj mi Maćka - prosił Wielicki. - Maciek nie chce gadać - zakończył Kowalski. Czy naprawdę spotkał się z Berbeką? Czy to tylko wycieńczony organizm stworzył obok niego sylwetkę przyjaciela, z którym razem spędzi noc? Tego się już nie dowiemy. Wielicki podkreśla, że Kowalski był skrajnie wyczerpany. - Ani razu nie poprosił o pomoc, co znaczy, że nie zdawał sobie sprawy, z tego co się z nim dzieje - mówił kierownik wyprawy.
Kontakt z Kowalskim się urwał, a Berbeka zaczął nad ranem zejście z przełęczy. Był widziany z bazy. Nagle światło jego czołówki znikło. Prawdopodobnie wpadł do jednej z lodowych szczelin albo spadł w przepaść.
Wspinanie to styl życia
Polski Związek Alpinizmu powoła komisję, która zajmie się oceną wyprawy. Jej członkowie przesłuchają nagrania, które z Broad Peaka przywiózł Wielicki i spróbują ustalić dokładną chronologię górskiej akcji.
Co dalej z tymi, co wrócili i z programem Polskiego Himalaizmu Zimowego?
- Wspinanie to nie jest hobby. To sposób życia. Ukształtowało mnie jako człowieka i gdybym z tego zrezygnował, to musiałbym zanegować całe moje życie. Nikt z nas nie myśli jeszcze o kolejnej wyprawie. Teraz jest czas na żałobę, ale ani razu nie pomyślałem, że mógłbym skończyć ze wspinaczką - powiedział Adam Bielecki.

©2013®

wtorek, 19 marca 2013

Homilia na inaugurację pontyfikatu (19 marca 2013)

Drodzy bracia i siostry!

Dziękuję Panu za możliwość sprawowania tej mszy świętej na początku posługi Piotrowej w uroczystość świętego Józefa, oblubieńca Maryi Panny i patrona Kościoła powszechnego.

Jest to okoliczność bardzo bogata w znaczenie, gdyż jest to także dzień imienin mojego czcigodnego Poprzednika. Jesteśmy blisko niego w modlitwie pełnej miłości i wdzięczności.

Pozdrawiam serdecznie braci kardynałów i biskupów, kapłanów, diakonów, zakonników i zakonnice oraz wszystkich wiernych świeckich. Dziękuję za obecność przedstawicielom innych Kościołów i wspólnot kościelnych, a także przedstawicielom społeczności żydowskiej oraz innych wspólnot religijnych.

Kieruję serdeczne pozdrowienie do szefów państw i rządów, delegacji oficjalnych z wielu krajów świata oraz do korpusu dyplomatycznego.

Usłyszeliśmy w Ewangelii, że "Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie" (Mt 1, 24). W słowach tych jest już zawarta misja, którą Bóg powierza Józefowi, aby był custos, opiekunem. Opiekunem kogo? Maryi i Jezusa. Jest to jednak opieka, która obejmuje następnie Kościół, jak to podkreślił bł. Jan Paweł II: "Święty Józef, który z miłością opiekował się Maryją i z radością poświęcił się wychowaniu Jezusa Chrystusa, także dziś strzeże i osłania mistyczne Ciało Odkupiciela, Kościół, którego figurą i wzorem jest Najświętsza Dziewica" (Adhortacja ap. Redemptoris Custos, 1).

Jak Józef realizuje tę opiekę? Z dyskrecją, pokorą, w milczeniu, ale będąc nieustannie obecnym i w całkowitej wierności, także wówczas, gdy nie rozumie. Z troską i miłością towarzyszy w każdej chwili, od małżeństwa z Maryją, aż do wydarzenia z dwunastoletnim Jezusem w świątyni jerozolimskiej. Jest u boku Maryi, swej oblubienicy, w pogodnych i trudnych wydarzeniach życia, w podróży do Betlejem na spis ludności i w chwilach niepokoju i radości narodzin. W dramatycznej chwili ucieczki do Egiptu i rozpaczliwym poszukiwaniu syna w świątyni. Następnie w życiu codziennym domu w Nazarecie, w warsztacie, gdzie uczył Jezusa zawodu.
Jak Józef przeżywa swoje powołanie opiekuna Maryi, Jezusa, Kościoła? Nieustannie nasłuchując Boga, będąc otwartym na jego znaki, gotowym wypełniać nie tyle swój, ile jego plan. Tego właśnie wymaga Bóg od Dawida, jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: Bóg nie pragnie domu zbudowanego przez człowieka, ale wierności jego słowu, jego planowi. To sam Bóg buduje dom, ale z żywych kamieni naznaczonych jego duchem.

Józef jest "opiekunem", bo umie słuchać Boga, pozwala się prowadzić jego wolą i właśnie z tego względu jest jeszcze bardziej troskliwy o powierzone mu osoby, potrafi realistycznie odczytywać wydarzenia, jest czujny na to, co go otacza, i potrafi podjąć najmądrzejsze decyzje. W nim widzimy, drodzy przyjaciele, jak się odpowiada na Boże powołanie - będąc dyspozycyjnym, gotowym. Widzimy też jednak, co stanowi centrum powołania chrześcijańskiego: Chrystus! Strzeżemy Chrystusa w naszym życiu, aby strzec innych, strzec dzieło stworzenia!

Jednakże powołanie strzeżenia nie dotyczy wyłącznie nas chrześcijan, ma wymiar przekraczający, ogólnoludzki, dotyczący wszystkich. Chodzi o opiekę nad całą rzeczywistością stworzoną, pięknem stworzenia, jak nam to mówi Księga Rodzaju i jak to nam ukazał św. Franciszek z Asyżu: to poszanowanie każdego Bożego stworzenia oraz środowiska, w którym żyjemy.
Jest to strzeżenie ludzi, troszczenie się z miłością o wszystkich, każdą osobę, zwłaszcza o dzieci i osoby starsze, o tych, którzy są istotami najbardziej kruchymi i często znajdują się na obrzeżach naszych serc. To troska jednych o drugich w rodzinie: małżonkowie wzajemnie otaczają siebie opieką, następnie jako rodzice troszczą się o dzieci, a z biegiem czasu dzieci stają się opiekunami rodziców. To szczere przeżywanie przyjaźni, będących wzajemną troską o siebie w zaufaniu, w szacunku i w dobru. W istocie wszystko jest powierzone opiece człowieka i jest to odpowiedzialność, która dotyczy nas wszystkich. Bądźcie opiekunami Bożych darów!
A kiedy człowiekowi brakuje tej odpowiedzialności, kiedy nie troszczymy się o stworzenie i o braci, wówczas jest miejsce na zniszczenie, a serce staje się nieczułe. Niestety, w każdej epoce dziejów są "Herodowie", którzy knują plany śmierci, niszczą, oszpecają oblicze mężczyzny i kobiety.

Chciałbym prosić wszystkich tych, którzy zajmują odpowiedzialne stanowiska w dziedzinie gospodarczej, politycznej i społecznej, wszystkich mężczyzn i kobiety dobrej woli: bądźmy "opiekunami" stworzenia, Bożego planu wypisanego w naturze, opiekunami bliźniego, środowiska. Nie pozwólmy, by znaki zniszczenia i śmierci towarzyszyły naszemu światu! By jednak "strzec", musimy też troszczyć się o nas samych! Pamiętajmy, że nienawiść, zazdrość, pycha zanieczyszczają życie! Tak więc strzec oznacza czuwać nad naszymi uczuciami, nad naszym sercem, gdyż z niego wychodzą intencje dobre i złe: te, które budują, i te, które niszczą! Nie powinniśmy bać się dobroci ani też wrażliwości!

Dołączam do tego jeszcze jedną uwagę: troszczenie się, strzeżenie wymaga, by było ono przeżywane z wrażliwością. W Ewangeliach św. Józef jawi się jako człowiek silny, mężny, robotnik, ale w jego charakterze pojawia się wielka wrażliwość, która nie jest cechą człowieka słabego - wręcz przeciwnie - oznacza siłę ducha i zdolność do zwrócenia uwagi, współczucia, prawdziwej otwartości na bliźniego, miłości. Nie powinniśmy bać się dobroci, czułości!

Dzisiaj wraz z uroczystością świętego Józefa obchodzimy początek posługi nowego Biskupa Rzymu, następcy Piotra, która pociąga za sobą także pewną władzę. Oczywiście, Jezus Chrystus dał władzę Piotrowi, ale o jaką władzę chodzi?
Po potrójnym pytaniu Jezusa do Piotra o miłość następuje potrójne zaproszenie: "Paś baranki moje, paś owce moje". Nigdy nie zapominajmy, że prawdziwą władzą jest służba, i że także papież, by wypełniać władzę, musi coraz bardziej wchodzić w tę posługę, która ma swój świetlisty szczyt na krzyżu, musi spoglądać na pokorną, konkretną, pełną wiary posługę św. Józefa i tak jak on otwierać ramiona, aby strzec całego Ludu Bożego i przyjąć z miłością i czułością całą ludzkość, zwłaszcza najuboższych, najsłabszych, najmniejszych, tych których św. Mateusz opisuje w sądzie ostatecznym z miłości: głodnych, spragnionych, przybyszów, nagich, chorych, w więzieniu (por. Mt 25,31-46). Tylko ten, kto służy z miłością, potrafi strzec!

W drugim czytaniu św. Paweł mówi o Abrahamie, który "wbrew nadziei uwierzył nadziei" (Rz 4, 18). Wbrew nadziei mocny nadzieją! Także dzisiaj, w obliczu tak wielu oznak szarego nieba, musimy dostrzec światło nadziei i dać nadzieję samym sobie. Strzec stworzenia, każdego mężczyzny i kobiety, ze spojrzeniem czułości i miłości, to otworzyć perspektywę nadziei, to otworzyć promień światła pośród wielu chmur, to przynieść ciepło nadziei! Dla człowieka wierzącego, dla nas chrześcijan, jak Abraham, jak św. Józef, nadzieja, którą niesiemy, ma perspektywę Boga, która nam została otwarta w Chrystusie, zbudowana jest na skale, którą jest Bóg.

Strzec Jezusa wraz z Maryją, strzec całego stworzenia, strzec każdej osoby, zwłaszcza najuboższej, strzec nas samych: to właśnie jest posługa, do której wypełniania powołany jest Biskup Rzymu, ale do której wezwani jesteśmy wszyscy, aby zajaśniała gwiazda nadziei: Strzeżmy z miłością tego, czym Bóg nas obdarzył!

Proszę o wstawiennictwo Maryję Pannę, świętego Józefa, świętych Piotra i Pawła, świętego Franciszka, aby Duch Święty towarzyszył mojej posłudze, a wam wszystkim mówię: módlcie się za mnie! Amen.
PAP

©2013®

graficzny obraz fuzji banków w Polsce


niedziela, 17 marca 2013

przemówienie Jana Pawła II po wyborze (16 października 1978)


Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus

Najdrożsi bracia i siostry

Jeszcze przeżywamy wielki smutek z powodu śmierci naszego ukochanego papieża Jana Pawła I a oto najdostojniejsi kardynałowie już powołali nowego biskupa rzymu powołali go z dalekiego kraju, z dalekiego choć zawsze tak bliskiego przez łączność w wierze i tradycji chrześcijańskiej.

Bałem się przyjąć ów wybór jednak przyjąłem go w duchu posłuszeństwa dla pana naszego Jezusa Chrystusa i w duchu całkowitego zaufania jego matce najświętszej Marii Pannie.
Nie wiem czy potrafię rozmawiać waszym... naszym językiem włoskim jeżeli się pomylę to mnie poprawcie.
Przedstawiam się wam wszystkim dzisiaj by wyznać naszą wspólną wiarę naszą nadzieję naszą ufność pokładaną w  matce Chrystusa i Kościoła z pomocą pana Boga i z pomocą ludzi"


Praised be Jesus Christ! Dear brothers and sisters, we are still all very saddened by the death of the very dear Pope John Paul I. And now the most eminent cardinals have called a new bishop of Rome. They called him from a far-away country...far, but always near in the communion of faith and the Christian tradition. I was afraid in receiving this nomination, but I did it in the spirit of obedience to Our Lord and with total trust in his Mother, the Most Holy Madonna. I don't know if I can express myself well in your – in our – Italian language. But if I make a mistake, you will correct me. And so I introduce myself to you all, to confess our common faith, our hope, our trust in the Mother of Christ and of the Church, and also to begin again on this path of history and of the Church with the help of God and with that of men.

4 przemówienia Mikołejki na youtube



 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mikołejko "JAK BŁĄDZIĆ SKUTECZNIE" (marzec 2013)



A Palikot pisze

Książka pod powyższym tytułem, to wywiad rzeka Doroty Kowalskiej z prof. Zbigniewem Mikołejko. Książka fantastyczna. Pełna wielu wymiarów. Każdy rozdział to albo materiał na scenariusz filmowy, albo esej, albo prace naukową.
W rozdziale drugim o dzieciństwie  jest może najbardziej trafna diagnoza obecnej przemocy w życiu publicznym. Przemocy przeniesionej z wojny i zamrożonej w komunizmie przez strach przed jakąkolwiek  reakcją publiczną w systemie totalitarnym. Wojna jakby dopiero teraz u nas wychodzi. Trzeba pamiętać, że demokratyczne Niemcy, czy Francja dopiero w latach siedemdziesiątych przerobiły swoją traumę. Nic więc dziwnego, że kraje postkomunistyczne zmierzają się z tym dzisiaj.
Obraz powojennego Lidzbarka Warmińskiego – tej mieszaniny nacji, historii, przypadku jest przerażający przez skale domowej przemocy. Wszyscy wszystkich biją bez powodu. Głównie rodzice dzieci. Bo wojna była, bo komunizm, bo głód, bo zostawił mąż. Wielkie lanie! I czy teraz dziwić nas mogą marsze z pochodniami?






"Wolność płynie z brzucha, z wnętrza, ze sposobu życia i oddychania, nieprawdaż?""
Fragment książki

Filozof ostro wadzi się z feministkami, upolitycznionymi mediami i …z własnymi wspomnieniami z dzieciństwa. Ze śmiercią i każdą formą nacisku. Wskazuje to, co - wbrew naszej woli - wciąż nami kieruje, i nie tylko są to uczucia czy historia.
Choć w rozmowach przeprowadzonych upalnego lata 2012 roku opowiada, jak przechodzi przez życie, konkretny człowiek - Zbigniew Mikołejko, to podobne doświadczenia mogły być doświadczeniami wielu z nas.

""Świat dziś rozbił się nam na kawałki, ale całe szczęście mamy profesora Zbigniewa Mikołejkę, który potrafi na powrót go posklejać i pokazać, co mają wspólnego sny, obrazy dawnych mistrzów, skandynawskie kryminały i Facebook z naszymi dzisiejszymi niepokojami, nadziejami i lękami. Mikołejko to specjalista od rozbrajania oczywistości, zadawania niewygodnych pytań zarówno w sprawach ziemi, jak i nieba (oraz piekła). Nie ma dziś takich wielu. ""
Paweł Goźliński, redaktor naczelny magazynu "Książki"" 

Kapłaństwo drogą do pedofilii

Dochodze do wniosku, ze kaplanstwo to wspaniala droga dla pedofili.

Dostep do dzieci ulatwiony i nieograniczony, oczadziali rodzice dziecku nie uwierza a jeszcze wleja.

Biskup namierzonego ksiedza pedofila rozgrzeszy i wysle do innej parafii, skandal zamiecie pod dywan.

Toc to zyc a nie umierac. Narobic sie nie narobi, przyjemnosci ile sie da, kasa sama wplywa od oczadzialych parafian.

Raj na ziemi za nasze podatki. I to sami parafianie do tego sie przykladaja. I nic z tym nie robili, nie robia i nie zrobia.

Cytat z Interia.pl 17-03-2013
©2013®

piątek, 15 marca 2013

Obirek o papieżu Franciszku

- Nowy pontyfikat będzie krótki jak Jana XXIII, ale równie znaczący. Franciszek otworzy oczy na świat i uśmiechnie się do niego.

- Kuria Rzymska straci na znaczeniu i to będzie największa kara, bo ludzie tam pracujący bez reszty poświęcili się własnym karierom.

- mówi prof. Stanisław Obirek, były jezuita.

©2013®

Papa Franczisko


Ćwierćfinały Ligi Mistrzów 2013


Malaga - Borussia
Teoretycznie Borussia lepiej trafić nie mogła - Malaga pierwszy raz w historii zagra w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i wydaje się, że jest najsłabszym zespołem z ćwierćfinałowej ósemki. Dortmundczycy są w sytuacji idealnej - pierwszy mecz rozegrają w Hiszpanii, drugi na własnym stadionie. Przed huraoptymizmem ostrzega jednak prezes dortmundczyków Hans-Joachim Watzke, który twierdzi że szanse obu drużyn na awans są równe. Zadowolony jest za to dyrektor sportowy BVB, Michael Zork . - Możemy żyć z takim losowaniem. Przynajmniej nie gramy z Barceloną, Realem czy Bayerne - powiedział dziennikarzom.

Real - Galatasaray
Szczęście miał także Real Madryt, który o półfinał powalczy z Galatasaray. W meczu z Turkami 'Królewscy' będą zdecydowanymi faworytami. - Teoretycznie jest to nie najgorszy rywal. Ale na pewno to nie będzie spacerek, ani łatwy przeciwnik. Pierwszy mecz gramy u siebie, musimy osiągnąć dobry wynik, wiadomo, co dzieje się w Turcji - powiedział dziennikarzowi Eurosportu były piłkarz Realu Emilio Butragueno.

PSG - Barcelona
Barcelona rozpocznie walkę o półfinał 3 kwietnia w Paryżu. Dodatkowym smaczkiem pojedynku Francuzów z Katalończykami będzie powrót Zlatana Ibrahimovicia na Camp Nou. - Będziemy grać z najlepszą drużyną. Nie mówię tak tylko ze względu na to, co zrobili w tym tygodniu, ale ze względu na to co robili w ostatnich latach. To nie jest dla nas łatwe losowanie, ale w sumie żadne nie byłoby łatwe. Paryż zasługuje na to, żeby być częścią wielkiej imprezy - powiedział po losowaniu dyrektor sportowy paryżań, Leonardo.

Bayern - Juventus
Najciekawiej zapowiadającym się ćwierćfinałem jest zdecydowanie pojedynek liderów ligi włoskiej i niemieckiej - obie drużyny w tym sezonie spisują się świetnie i ciężko przewidzieć, kto jest faworytem tej rywalizacji. - To na pewno nie jest nasze wymarzone losowanie. Statystycznie nie mamy dobrych doświadczeń z gry z Juventusem. Będzie nam naprawdę ciężko i będziemy musieli zagrać dwa dobre mecze, żeby wejść do ćwierćfinałów - powiedział Prezes Bayernu Karl-Heinz Rummenigge.
- Bayern jest jedną z najtrudniejszych drużyn na jakie mogliśmy trafić. Przygotujemy się najlepiej jak się da, są bardzo doświadczonym przeciwnikiem i sądzę, że będziemy świadkami wielkiego widowiska. Jestem dumny, że dotarliśmy do czołowej ósemki i jesteśmy tam jedynym zespołem z Serie A - dodał od siebie były piłkarz 'Starej Damy', Pavel Nedved.
Przypomnijmy, że od tego sezonu razem z ćwierćfinałami nie zostały rozlosowane ewentualne pary półfinałowe. Dopiero po zakończeniu rywalizacji w 1/4 finału, odbędzie się kolejne losowanie.

Ćwierćfinały

2 i 10 kwietnia:
PSG - FC Barcelona
Bayern - Juventus

3 i 9 kwietnia
Malaga - Borussia
Real - Galatasaray

©2013®

czwartek, 14 marca 2013

o symbolicznym wyborze imienia Franciszka (13 marca 2013)

 o. Wacław Oszajca:
- To znamienne, świadczy o tym, że będzie kładł akcent na dwie rzeczy: wiarę jako osobistą relację człowieka z Bogiem oraz na otwarcie Kościoła i jego wyjście do świata - 

Prof. Zbigniew Mikołejko
-"umiarkowany konserwatysta, człowiek światły ze skłonnością do zmian".
 
- Jest to istotny, niezwykle znaczący wybór, kieruje bowiem uwagę w stronę ubogiego świata, Trzeciego Świata.
 
Przyjmując za patrona Biedaczynę z Asyżu, przekazuje wyraźny komunikat, że chce być papieżem ubogiego świata 


środa, 13 marca 2013

Pedofilia w kościele z braku seksu

Sipowicz: Większość czynów pedofilskich w Kościele wynikała z życia w celibacie. Energia seksualna tych mężczyzn jest bardzo silna. Dokonywali tych czynów nie dlatego, że są pedofilami, tylko dlatego, że żyją w celibacie. Nowy papież musi się szybko zająć tym problemem.

wtorek, 12 marca 2013

Polacy na konklawe (12 marca 2013)

Polacy na konklawe. Słynny prawnik, katecheta, przyjaciel młodzieży i sekretarz Jana Pawła II

Kazimierz Nycz, Zenon Grocholewski, Stanisław Dziwisz, Stanisław Ryłko - to polscy dostojnicy, który pojadą na konklawe

Wśród ponad setki kardynałów, którzy zbiorą się w Kaplicy Sykstyńskiej, by wybrać papieża, będzie czterech Polaków. W kraju znani są metropolici krakowski kard. Stanisław Dziwisz i warszawski kard. Kazimierz Nycz. Jednak mało kto wie, że pozostali hierarchowie, Zenon Grocholewski i Stanisław Ryłko, to jedne z najważniejszych postaci w Watykanie. Co wiemy o Polakach, którzy wezmą udział w konklawe?

W chwili obecnej kardynałami jest ośmiu Polaków. Jednak tylko czterech z nich nie przekroczyło 80. roku życia i weźmie udział w zbliżającym się konklawe. Dwaj to ważni watykańscy dostojnicy, w Polsce jednak niemal w ogóle nieznani. Pozostali to niezwykle ważni hierarchowie polskiego Kościoła. Reprezentują pełne spektrum poglądów, od otwartości kard. Nycza, przez "Kościół łagiewnicki" kard. Dziwisza, po twardy konserwatyzm kard. Grocholewskiego. Większość z nich powołał ustępujący Benedykt XVI. Jedynie kard. Grocholewski nominację kardynalską otrzymał z rąk Jana Pawła II. Jak wyglądały drogi czterech polskich kardynałów na konklawe?

Kard. Stanisław Dziwisz, metropolita krakowski

Osobisty sekretarz Jana Pawła II, często nazywany "małym papieżem". Wykonawca testamentu Jana Pawła II. Dziś jest metropolitą krakowskim, kilka lat temu w jednym z sondaży uznany został za jeden z największych autorytetów Polaków. W Watykanie nie jest już jednak tak lubiany.

Urodził się w 1939 r. w Rabie Wyżnej na Podhalu. Studiował w krakowskim seminarium, w 1966 r. został kapelanem abp. Karola Wojtyły. Aktywnie uczestniczył w życiu kurii, wykładał liturgikę na jednej z uczelni katolickich w Krakowie. W późniejszych latach obronił doktorat. W 1978 r. wyjechał do Watykanu, by zostać osobistym sekretarzem Jana Pawła II. Funkcję tę pełnił do śmierci papieża Polaka w 2005 r.

Już dwa miesiące później został metropolitą krakowskim. Nominacja ta była dla wielu zaskoczeniem, gdyż po śmierci papieża jego sekretarz przechodzi zwykle na emeryturę. W 2006 r. Benedykt XVI mianował go kardynałem, choć uważa się, że Dziwisz już trzy lata wcześniej został kardynałem in pectore (z łac. "w sercu"), czyli w tajemnicy.

Jako metropolita krakowski wzbudza liczne kontrowersje, m.in. zezwalając na pochówek tragicznie zmarłych Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu czy przekazując relikwie Jana Pawła II wielu parafiom i osobom prywatnym.

Uznawany jest za głowę "Kościoła łagiewnickiego", czyli liberalnej frakcji w polskim Kościele, będącej w opozycji do "Kościoła toruńskiego". Przed wyborami w 2007 r. spotkał się nawet z Donaldem Tuskiem, gdy większość hierarchów otwarcie popierała PiS. Później krytykował jednak polityków PO za popieranie in vitro. W 2011 r. inicjatywy zmierzające do zalegalizowania związków partnerskich nazwał "zasadniczym nieporozumieniem".

Kard. Dziwisz długo znany był z krytycznego stosunku do mediów o. Tadeusza Rydzyka. W 2007 r. wystosował do Episkopatu list, w którym prosił o pilne zajęcie się inicjatywami toruńskich redemptorystów. W zeszłym roku bronił jednak Radia Maryja i apelował o miejsce dla Telewizji Trwam na cyfrowym multipleksie.

Na uwagę zasługuje także pozycja kard. Dziwisza w Watykanie. Przez lata posługi u boku papieża był jedną z najważniejszych osób za Spiżową Bramą. Jego znaczenie rosło wraz z pogarszaniem się stanu zdrowia Jana Pawła II. Z tego też powodu mógł mieć w kurii wielu przeciwników. Jednocześnie jednak jest postacią doskonale znaną w świecie włoskiej i międzynarodowej polityki.

Kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski

Po latach posługi w Krakowie objął metropolię w Warszawie. Otwarty hierarcha, reformator, a przy tym konserwatysta w sprawach doktrynalnych. W Episkopacie odpowiadał za kwestie wychowania - współtworzył program nauczania religii w polskich szkołach.

Urodził się w 1950 r. w Starej Wsi na Śląsku. Obronił doktorat z teologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Potem pracował m.in. w krakowskiej kurii i wykładał katechetykę na Papieskiej Akademii Teologicznej. W 1988 r. został biskupem pomocniczym arcybiskupa metropolity krakowskiego. Kard. Franciszek Macharski podobno szykował go na swego następcę, jednak kard. Nycz w 2004 r. objął diecezję koszalińsko-kołobrzeską. Metropolitą krakowskim rok później został kard. Stanisław Dziwisz. W 2007 r. kard. Nycz objął archidiecezję warszawską. Zreformował administrację podległej mu kurii archidiecezjalnej, otworzył się na współpracę z mediami, odblokował też budowę Świątyni Opatrzności Bożej.

Od 1999 r. działa w Episkopacie. Pod jego kierunkiem opracowano program nauczania religii w Polsce. Kierował też Radą do spraw Środków Społecznego Przekazu. W 2009 r. kard. Dziwisz forsował jego kandydaturę na przewodniczącego Konferencji Episkopatu. Został nim jednak abp Józef Michalik.

Należy do umiarkowanego skrzydła Episkopatu, postrzegany jest jako hierarcha otwarty. Kard. Nycz to zwolennik dialogu między różnymi środowiskami. - Kościół jako wspólnota zbawienia, która ma dwa tysiące lat, musi pamiętać o tym, że odpowiada za swoje grzechy z przeszłości - powiedział kilka lat temu. Jest jednak nieprzejednany w sprawach światopoglądowych, czyli obrony życia poczętego czy bioetyki.

Protestował przeciwko instrumentalnemu traktowaniu krzyża przed Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu. Uważa się go za przeciwnika mediów związanych z o. Tadeuszem Rydzykiem, nigdy jednak nie potępił otwarcie Radia Maryja.

Kard. Zenon Grocholewski, prefekt Kongregacji Wychowania Katolickiego

Jest najwyższym rangą Polakiem w Watykanie. Za Spiżową Bramą zrobił błyskotliwą karierę, uznawany jest za jednego z najwybitniejszych znawców prawa kanonicznego na świecie. Wciąż pracuje naukowo. Zna sześć języków, po łacinie opowiada nawet dowcipy. Jest zagorzałym konserwatystą.

Kard. Grocholewski pochodzi z Bródek w Wielkopolsce. Urodził się w 1939 r. Seminarium duchowne ukończył w Poznaniu, szybko jednak wyjechał do Rzymu studiować prawo kanoniczne. W Stolicy Apostolskiej był notariuszem, kanclerzem, sekretarzem i w końcu (w latach 1998-1999) prefektem Najwyższego Trybunału Sygnatury Apostolskiej, najwyższego organu władzy sądowniczej w Kościele katolickim.

Zaraz po tym został prefektem Kongregacji Wychowania Katolickiego, czyli watykańskim ministrem edukacji. Nadzoruje wszystkie katolickie uczelnie, szkoły i seminaria na świecie, do których chodzi 45 mln uczniów. W Polsce jest niedoceniany, w rzeczywistości to jedna z najważniejszych postaci w Kościele. Kardynalską nominację otrzymał od Jana Pawła II w 2001 r. Blisko współpracował z kard. Wojtyłą, uczył go prawa, wspólnie pracowali nad kodeksem prawa kanonicznego.

Uważany jest za konserwatystę przekonanego o zepsuciu współczesnego świata, przed którym powinien bronić się Kościół. W 2005 r. Kongregacja Wychowania Katolickiego zamknęła dostęp do seminariów duchownych gejom. - Nawet jeśli homoseksualista nie grzeszy, to i tak nie może być księdzem - mówił wtedy kard. Grocholewski. Jego zdaniem geje są zbyt niedojrzali, aby być "duchowymi ojcami" wiernych. Decyzja ta wzburzyła nie tylko środowiska gejowskie, ale i teologów.

Kard. Stanisław Ryłko, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Świeckich

Kardynał Ryłko był bliskim współpracownikiem Jana Pawła II, pisał papieskie przemówienia i koordynował organizację Światowych Dni Młodzieży na przełomie lat 80. i 90. Swym doświadczeniem w pracy z młodzieżą wspierał też Benedykta XVI, ocieplając jego wizerunek podczas spotkania z młodymi w Kolonii w 2005 r. Zaangażowanie w apostolat świeckich każe sytuować go w światopoglądowym centrum.

Kard. Ryłko urodził się w 1945 r. w Andrychowie niedaleko Wadowic. Święcenia kapłańskie przyjął od ówczesnego bp. Karola Wojtyły. To właśnie przyszły papież wysłał młodego kapłana na studia na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, gdzie uzyskał tytuł doktora nauk społecznych, specjalizując się w tematyce roli świeckich w Kościele. Po powrocie do kraju kard. Ryłko zasiadał we władzach krakowskiego Wyższego Seminarium Duchownego, wykładał na Papieskiej Akademii Teologicznej i pełnił stanowisko sekretarza Komisji ds. Apostolstwa Świeckich.

W 1987 r. znów wyjechał do Watykanu, aby pracować jako kierownik biura Sekcji Młodzieżowej Papieskiej Rady ds. Świeckich. W 2003 r. został przewodniczącym całej rady, czyli "papieskim ministrem". Święcenia biskupie przyjął w 1996 r., kardynałem jest od sześciu lat.

©2013®

poniedziałek, 11 marca 2013

poznałem prawdę o filmie ŻYCIE PI

no tak, wszystko to ściema, kanibalizm zwyciężył

Tygrys to Pi. Ale nie jakiś Bóg, tylko rozbudzona nagle zwierzęcość, triumfujące id - instynkty w człowieku, który nagle znalazł się w skrajnej sytuacji i musi robić straszne rzeczy. Hiena to mięsożerny kucharz, zebra to wegetarianin buddysta też ze statku, a orangutan to matka Pi. Cała ta opowieść to nic innego, tylko ukazanie roli wiary/Boga jako mechanizmu obronnego, żeby psyche mogła wytrzymać ekstremalnie jawiącą się rzeczywistość, do czego owa religia i bogi yogi mogą się przydać. I Pi się przydają. Jako tygrys może zabić (kucharza) i może się karmić mięsem zabitych (sporcjować je - latające ryby - wysuszyć na Słońcu), bo połów mu słabo wychodzi. A symbolika mięsożernej wyspy, to nawet nie chcę pisać, z kogo musiał podjadać Pi w ostateczności. Gdy dociera do brzegu, tygrys/id odchodzi. Do lasu, czyli tam, gdzie królują podstawowe instynkty. Nie ogląda się, Pi już go nie potrzebuje, może znów być bliżej człowieczeństwa. Wiara w Boga jest dla niego jednocześnie obciążeniem (grzech i wina), ale i mechanizmem obronnym. Po wszystkim, chce wierzyć w to, że swym dorosłym życiem odkupi swoje "winy". Bez swojej religii mógłby być bezbronny. Na zawsze obciążony straszną przeszłością.

niedziela, 10 marca 2013

On wiedział o abdykacji Ratzingera

11 lutego - wtedy, kiedy papież Benedykt XVI wprawił w osłupienie cały świat, ogłaszając swoją decyzję o abdykacji - Giovanni Maria Vian był w domu i szykował się właśnie do wyjścia.

Nikogo nie powinien zaskakiwać fakt, że redaktor naczelny "L'Osservatore Romano", watykańskiej gazety, był wśród garstki ludzi, którzy wiedzieli o tym fakcie z wyprzedzeniem. Zobowiązany do dyskrecji Vian powiedział swoim dziennikarzom, że mają rano uważnie słuchać watykańskiego radia.
Wzburzone fale watykańskiego oceanu
Ponieważ redaktorzy "L'Osservatore Romano" znają łacinę, natychmiast wyłapali sens wypowiedzi papieża (tak samo zresztą jak reporterka włoskiej agencji ANSA, która jako pierwsza przekazała informację o decyzji papieża). W ciągu kilku godzin starannie zapakowane stosy specjalnego wydania "L'Osservatore Romano" zapełniły stoiska z prasą. W gazecie był materiał Viana, w którym można było przeczytać, że papież podjął decyzję zeszłej wiosny po wyczerpującej podróży do Meksyku i Kuby.
"Zdążyliśmy podać tę informację przed innymi gazetami" - powiedział radośnie Vian podczas wywiadu w swoim skromnym biurze przy jednej z bocznych ulic Watykanu w chłodny wieczór, gdy reszta dziennikarzy poszła już do domu.
Od tego czasu Vian - uczony, którego praca doktorska dotyczyła pism wczesnych przywódców Kościoła - spokojnie porusza się po wzburzonych falach watykańskiego oceanu, który dodatkowo podsycają spekulacje na temat następcy Benedykta XVI, a także plotki dotyczące kolejnych skandali w Kościele rzymskokatolickim.
Od śliskich tematów do oczyszczenia Kościoła
Vian znajduje się w centrum tych wszystkich zawirowań, ponieważ od jego ośmiostronicowej gazety, która wychodzi w języku włoskim sześć razy w tygodniu i raz w tygodniu w kilku innych językach, oczekuje się, że będzie na bieżąco śledzić śliskie historie związane z gejowskim lobby, szantażami i watykańskimi kontami bankowymi.
"Tu nie ma nic nowego" - uważa. "Z tymi artykułami trzeba być bardzo ostrożnym. To normalne, że takie sprawy wyciągane są na światło dzienne właśnie teraz, w przeddzień wyborów nowego papieża" - dodaje.
/AFP Plac św. Piotra wraz z bazyliką, Watykan
"Watykan jest małym światem, w którym krążą różne plotki i słychać różne głosy. Wielokrotnie są to zwyczajne kłamstwa. To wszystko zresztą jest bardzo ludzkie, ale ostatecznie doprowadzi do oczyszczenia Kościoła - całego Kościoła, a nie tylko Watykanu" - uważa.
Benedykt XVI bał się pontyfikatu
Według redaktora naczelnego watykańskiej gazety Benedykt XVI, który kiedyś powiedział, że wybór na papieża powitał ze strachem towarzyszącym komuś, kto wchodzi po stopniach gilotyny - zapowiedział właściwie już na samym początku, że odejdzie. Ale ten wątły 85-latek wytrwał prawie osiem lat. "On nie ucieka przed wilkami" - ocenia Vian.
Kim są zatem wspomniane wilki? Pierwsza odpowiedź dyrektora gazety była zaskakująco dosłowna. "Wilki?" - zapytał. "Najbardziej oczywistymi wilkami są ci, którzy prześladują chrześcijan. Ale są również inne wilki, które w chrześcijańskich krajach są nietolerancyjne wobec wierzących" - dodał.
/AFP Papież bał się tego pontyfikatu...
"Istnieją również wilki w Kościele i wewnątrz każdego z nas" - kontynuował swoje rozważania. Jako typowy człowiek nauki wyciągnął od razu dowody: od rzymskiego poety Owidiusza, przez List św. Pawła do Rzymian, aż po odwieczną walkę dobra ze złem.
Następnie wykopał ze stosu gazet długi dyskurs Benedykta XVI przygotowany na 8 lutego, w którym papież podejmował temat "poważnych i niebezpiecznych uchybień", "błędów" i Kościoła, który w niektórych miejscach "umiera z powodu grzechów popełnianych przez mężczyzn i kobiety".
Vian, który zajmuje się tematami kościelnych skandali związanych z nadużyciami seksualnymi, uważa, że afera VatiLeaks, której sednem był wyciek tajnych dokumentów papieskich, była sama w sobie znakiem, że Benedyktowi XVI udało się doprowadzić do większej przejrzystości. "Pontyfikat Benedykta XVI był bardzo skuteczny" - uważa.
Zabawy w ogrodach watykańskich
Pięć lat temu, kiedy został mianowany redaktorem naczelnym "L'Osservatore Romano", okrzyknięto go dziennikarzem-intelektualistą, perfekcyjnie nadającym się do służenia papieżowi-intelektualiście. Ale jego zainteresowania wykraczały daleko poza kościelne tematy - od "Tintina" do bohaterów komiksów, których plakaty wiszą w jego biurze.
Watykan nigdy nie był Vianowi obcy. Jako syn sekretarza watykańskiej biblioteki, pochodzący z rodziny, która miała koneksje z poprzednimi papieżami, dorastał w jego murach i wraz z braćmi bawił się w watykańskich ogrodach.
Ku wielkiemu przerażeniu ojca Vian zaczął się parać dziennikarstwem, pisząc dla włoskiego katolickiego dziennika "Avvenire" i "L'Osservatore Romano" - nawet, gdy zrobił doktorat i pracował nad włoską encyklopedią.
"To raczej dziwna kariera" - uważa redaktor naczelny - "ale to pomogło mi przygotować się do poważnego traktowania i szanowania historii i faktów. Pisanie do encyklopedii wymaga rygoru i trzeźwości umysłu: Nie można mieszać w to ideologii ".

Rewolucja w "L'Osservatore Romano"
Kiedy jesienią 2007 roku objął stanowisko, nie marnował czasu i wprowadził zmiany w gazecie. Poszerzył zakres tematyczny o informacje z innych krajów, rezygnując częściowo z włoskiej polityki. Zaczął poświęcać więcej uwagi kwestiom gospodarczym i włączył tematykę takich zjawisk we współczesnej kulturze jak The Beatles czy James Bond. Regularnie zapraszani do publikowania swoich komentarzy są również niekatoliccy publicyści.
Po raz pierwszy w 152-letniej historii gazety zatrudnił w redakcji dwie kobiety i zaczął wydawać miesięczny dodatek "Kobiety, Kościół i świat".
Wypowiadając się na temat rezygnacji Benedykta XVI, Vian nie krył żalu. "Jestem bardzo przywiązany do tego papieża. Jest prawdziwym dżentelmenem, skromnym i miłym człowiekiem. Innymi słowy, człowiekiem Boga" - mówił.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni Vian opublikował serię artykułów dotyczących pontyfikatu Benedykta XVI z całego świata, w tym również materiały napisane przez wysokiego rangą członka Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i przez prezydenta Izraela, Szimona Peresa.
Komentarze, co nie jest zaskoczeniem, były pozytywne. "To normalne" - uważa Vian, pytając retorycznie, czy inni wydawcy odważyliby się opublikować artykuły uderzające w ich pracodawców.
Celestine Bohlen/The International Herald Tribune
Tłum. Ewelina Karpińska-Morek
Śródtytuły pochodzą od redakcji INTERIA.PL.
POLECAMY:
Papież w 990px. 8 lat Benedykta XVI
New York Times/©

©2013®

Milosz Zeman nowy prezydent Czech od 8 marca 2013

Vaclav Klaus - ustępujący prezydent czeskiej republiki - porównuje Unię Europejską do bloku sowieckiego, winą za kryzys obarcza Greków, a wspólną walutę nazywa poważnym błędem. Co więcej odmawiał wywieszenia flagi UE na praskim zamku, który jest siedzibą czeskich prezydentów.

Gdy zatem Klaus - kierujący się gospodarczymi poglądami Margaret Thatcher, rzecznik eurosceptyków - odda fotel Milosowi Zemanowi, lokalni euroentuzjaści odetchną z ulgą. Zeman nie tylko zapowiedział wywieszenie flagi z 12 gwiazdami na zamku, ale także zapowiedział referendum w sprawie przyjęcia Euro, jak najwcześniej, czyli w 2017.

Ulga euroentuzjastów?
Jednak ta radość może być przedwczesna. Co prawda prezydent, pełniący funkcję reprezentacyjną, może mieć wpływ na kształt debaty, ale samo społeczeństwo   jest jest podzielone - na biznesmenów, wyglądających z niecierpliwością wstąpienia do klubu Euro oraz sceptyków, dla których wspólna waluta łączy się z ekonomiczne bolączkami trapiącymi południe Europy.

Według statystyk Eurobarometru ponad 80 proc. Czechów sprzeciwia się przyjęciu Euro. Jest to największy odsetek sceptyków spośród siedmiu krajów postkomunistycznych, które jeszcze nie przyjęły wspólnej waluty. Stawiając głęboki opór wobec przyjęcia wspólnej polityki finansowej i odrzucając finansowanie krajów pogrążonych w kryzysie, jak Grecja, czescy politycy wskazują swój kraj jako przykład, że życie poza Euro może być lepsze.

"Euro nie świadczy o sile gospodarki - pokazał to kryzys" - stwierdza Mojmir Hampl, wiceprezes czeskiego banku narodowego. "Przeciętny Czech dziękuje Bogu, że nie musi płacić za rozrzutnych Greków".
Nie chcą Euro
Takie opinie nie są ograniczone jedynie do Czech - entuzjazm wobec wspólnej waluty słabnie w większości krajów postkomunistycznych, jak pokazują dane Eurobarometru. Komisja Europejska, zlecająca badania, odnotowała że 54 proc. obywateli społeczeństw postkomunistycznych, w tym Polaków, Bułgarów i Rumunów, obawia się negatywnych konsekwencji wprowadzenia wspólnej waluty. Nawet na Łotwie, która planuje wprowadzić Euro w przyszłym roku, aż 68 proc. ankietowanych uważa, że wprowadzenie wspólnej Euro oznacza wyrzeczenie się części dziedzictwa narodowego.

W Czechach, przez wieki rozdartych między wpływami wschodu a zachodu, poczucie tożsamości narodowej odgrywa ważną rolę, również w debacie na temat Euro. Petr Pithart, prawnik i były premier, uważa, że antypatia wobec Euro jest produktem ubocznym głęboko zakorzenionego braku zaufania Czechów do zachodu, które wykiełkowało w 1938 roku, gdy Francja i Wielka Brytania uległy naciskom Nazistów i poparły aneksję części Czechosłowacji przez Niemcy. "Te rany wciąż są niezagojone" - mówi - "a Klaus doskonale wiedział jak je rozdrapywać".

Jednakże Hampl, nominowany przez Klausa prezes Narodowego Banku - jego kadencja wygasa w 2018 - zaznacza, że opór wobec Euro rodzi się z czystej ekonomii. Hampl uważa, że prowadzenie niezależnej polityki monetarnej umożliwiło bankowi centralnemu obniżenie stóp procentowych w sierpniu 2008, gdy nadeszła pierwsza fala kryzysu, i tym samym uchronić kraj przed ciężkimi skutkami załamania światowej gospodarki.

Dodatkowo Hampl szacuje, że pozostawanie poza strefą Euro - i niedokładanie się do europejskiego funduszu subwencyjnego - pozwoliło Czechom zaoszczędzić 280 miliardów Euro, lub 370 miliardów potencjalnych zobowiązań w skali kolejnych trzech lat. "Śpię spokojnie wiedząc, że nie skończyliśmy z takimi długami" - wyznaje Hampl.
Czeski kryzys
Mimo to ciężko jest przyznać, że kryzys ominął Czechy. Niektórzy ekonomiści wskazują, że  w kraju, którego 80 proc. eksportu jest uzależnione od strefy Euro, gospodarka jest nierozerwalnie połączona z europejską walutą, nawet jeśli Czesi płacą koronami.

Faktycznie, kraj odczuwa umiarkowaną recesję od 2011, podyktowaną spadkiem popytu na samochodu oraz czeskie kryształy. Konsumpcja krajowa również zmalała, wraz z wprowadzeniem przez centroprawicowy rząd środków oszczędnościowych, w tym podwyżki podatków i obcięcia wydatków publicznych. Bezrobociu w wysokości 7,5 proc. daleko do hiszpańskich i greckich 25 proc., co nie znaczy, że nie dotknęło ono biedniejszych części kraju.

Mając to wszystko na uwadze, wejście do strefy Euro jawi się jako przełknięcie gorzkiej pigułki, dla takich polityków jak Tomasz Zidek, zastępca ministra finansów, który uważa, że obecny kształt UE oraz strefy Euro znacząco odbiega od umowy zawartej w 2004, gdy kraj dołączał do Zjednoczonej Europy. Obecne wysiłki, jak uważa, by dołączyć do unii monetarnej poprzez zintegrowanie polityki bankowej i fiskalnej jest, w gospodarczo zróżnicowanym bloku tak trafne, jak nazywanie pilznera niemieckim piwem.

Kto skorzysta?
Zidek przyznał, że ministerstwo finansów odczuwa naciski przedsiębiorców, którzy po wprowadzeniu wspólnej waluty zaoszczędzą ma kosztach transakcji międzynarodowych. "Przedsiębiorcy stale narzekają" - stwierdził. "Nasz eksport cierpi na braku stabilności kursu walut".

Skoda, obecnie będąca częścią Volkswagena, wspiera wejście Czech do strefy Euro - im szybciej tym lepiej - bowiem firma wysyła na eksport 60 proc. samochodów do UE i w przewadze musi operować wspólną walutą. Michal Kadera, dyrektor zakładów, wskazuje na fluktuacje walutowe, jako źródło komplikacji planów produkcyjnych i zwiększenia kosztów. Czas wykonania takiego planu to przynajmniej dwa lata i nie uwzględnia on nagłych wahnięć na rynku walutowym.

Tomas Sedlacek, ekonomista doradzający Vaclavovi Havlovi, uważa, że pozostawanie poza strefą Euro, kosztuje Czeskie firmy miliardy koron, które topione są w zabezpieczeniach przeciw fluktuacjom na rynkach walutowych. Niezależna polityka monetarna to żadne panaceum - uważa  wskazując na Węgry, które mimo utrzymania narodowej waluty - forinta - są zadłużone bardziej niż Grecy.

"Czesi, którzy uważają tak jak Klaus, że korona ocaliła nas przed kryzysem" - mówi - "żyją w świecie iluzji".

Dan Bilefsky/The International Herald Tribune

Tłum. Bartosz Rumieńczyk
New York Times/©The International Herald Tribune
Powiadom mnie
Kliknij, aby dodać kategorię
New York Times
 

©2013®

sobota, 9 marca 2013

Korona Ziemi w 136 dni

  • 21/01 Vinson
  • 06/02 Aconcagua
  • 13/02 Kościuszko
  • 01/03 Kilimandżaro
  • 14/03 Jaya
  • 08/05 Elbrus
  • 25/05 Everest
  • 05/06 Mc Kinley

w roku 2008 uczynił to Duńczyk Kristiansen


The world record for completion of the Messner and Bass list was 136 days, by Danish climber Henrik Kristiansen in 2008.[11] Kristiansen completed the summits in the following order: Vinson on Jan 21st, Aconcagua on Feb 6, Kosciuszko on Feb 13, Kilimanjaro on Mar 1, Carstensz Pyramid on Mar 14, Elbrus on May 8, Everest on May 25, spending just 22 days on the mountain (normally, expeditions take up to 2 months acclimatizing, laying ropes etc...) and finally Denali on June 5, beating Ian McKeever's previous record by 20 days.[12][13] Vern Tejas set the new record for the same, in 134 days. Tejas began with summiting Vinson on Jan 18 2010 and completing with Denali on May 31. This was Vern's 9th time to complete the "Bass" Seven Summits.

ubodzy muszą cierpieć jak Chrystus na krzyżu

 "Jest coś pięknego w widoku wielu ubogich, których przyjmuję. Muszą cierpieć, jak Chrystus na krzyżu. Świat zyskuje wiele dzięki cierpieniu" - Matka Teresa z Kalkuty
przytacza ateista Christopher Hitchens

piątek, 8 marca 2013

Szczególy wyboru Karola Wojtyły na Papieża

KONKLAWE

(Tę relację przygotował w 1995 roku dla niemieckiego miesięcznika " GEO " Wolf Schneider (72 lata) - szef szkoły dziennikarskiej w Hamburgu, za " FOCUS " nr 10 ( 37 ) 1998 )


28 września 1978 roku

Późnym wieczorem papież, który szybko zdobył sobie popularność zarówno u wiernych, jak i u bezbożników, zostaje znaleziony martwy w łóżku - 33 dnia po wyborze. Jak podaje oficjalny komunikat Watykanu - zmarł na atak serca.
Pojawiają się pogłoski o otruciu, podobnie jak w 1939 roku po śmierci Piusa XI. Dziewięciu papieży zostało otrutych, zasztyletowanych, uduszonych lub zamęczonych na śmierć.
Następcą włoskiego papieża został krakowski kardynał Karol Wojtyła - kapłan, o którym Jan Paweł I rozmawiał przy stole z Villotem.
Każdy z uczestników konklawe był zobowiązany do milczenia na temat jego przebiegu. Na światło dzienne wychodzą jednak kolejne szczegóły tego - jak ktoś powiedział - najbardziej tajemniczego wydarzenia końca XX wieku.
Ten wybór przyczynił się do upadku komunizmu w Europie Środkowo - wschodniej i sprawił, że Karol Wojtyła - dzięki swoim zasługą jako papież Jan Paweł II - w 1998 roku w ankiecie amerykańskiego tygodnika " Time " został uznany za jednego z dwudziestu najbardziej wpływowych ludzi XX wieku


3 października 1978 roku.

Kardynał Wojtyła leci do Rzymu w towarzystwie prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego samolotem polskich linii lotniczych LOT na drugie w ciągu dwóch miesięcy konklawe.
W sierpniu 1978 roku, gdy Karol Wojtyła uczestniczył w wyborze kardynała Lucianiego, otrzymał dziewięć głosów. Był to sygnał, którego nie należało lekceważyć.
Teraz, po śmierci Jana Pawła I, krakowski kardynał zdaje sobię sprawę, że w ponownym konklawe może mu przypaść poważniejsza rola. Tych myśli nie wolno mu jednak ujawniać. Kto bowiem podąża na konklawe, by zostać papieżem, wraca do domu jako kardynał.
Kierowca kardynała Józef Mucha odwożąc go na lotnisko dostrzega, że Wojtyła jest smutny i przygnębiony. Jakby to, co wiele osób mówi w Krakowie, stanowiło dla niego olbrzymi ciężar. Kraków jest pewien, że Wojtyła pozostanie w Rzymie.



4 października 1978 roku

W Watykanie odbywa się msza pogrzebowa Jana Pawła I. Przybywają na nią kardynałowie z czterech stron świata. Zanim udadzą się na konklawe, próbują rozpoznać sytuacją.
Kolegium Kardynalskie jest zobowiązane do posłuszeństwa papieżowi, ale nikt nikogo nie może zmusić do kochania papieża. Wśród purpuratów są i jego zwolennicy i przeciwnicy. Kiedy papież odchodzi, ciągle muszą udawać jedność przed zewnętrzym światem. Ale za kulisami każdego konklawe szuka się sojuszników, liczy przeciwników, z mniejszości tworzy się większość.
Lucianiego wybrano w czwartym głosowaniu. Teraz kardynałowie są podzieleni i głęboko zaniepokojeni nadchodzącym konklawe. Jak długo przyjdzie im wybierać nowego papieża ? Nie są pewni, czym mają się kierowaćm za jakim kandydatem się rozglądać.
Jan Paweł I był kompromisem między zwolennikami reformującego się Kościoła a ortodoksami. Ci pierwsi potrzebowali papieża pozbawionego głębszych powiązań ze strukturami watykańskimi, człowieka prostej wiary , drudzy - tradycyjnego, patriarchalnego Ojca Świętego, przywiązanego do dogmatów. Luciani, patriarcha Wenecji, uosabiał obie te cechy. Ale kto będzie najlepszym kandydatem tym razem ? W jaki sposób sprostać wyzwaniom zbliżającego się milenium ? Jakiemu Kościołowi ma przewodzić nowy papież ? W jakiej mierze kolejny Ojciec Święty nada Kościołowi nowe oblicze ?
Lista pytań, zwłaszcza dotyczących Kościoła rzymskokatolickiego, może być dłuższa. Pod koniec lat siedemdziesiątych Kościół musi stawiać czoło nowym wyzwaniom i nie zawsze wychodzi z tych starć w roli oczywistego zwycięzcy. Dotyka go kryzys duchowieństwa, wyrażająca się mniejszą liczbą chętnych do seminariów, rosnąca liczba wakatów. Musi bronić doktryny wiary poddawanej w wątpliwości przez różnych teologów, w tym zwolenników teologii wyzwolenia, szczególnie popularnej w Ameryce Środkowej i Południowej. Wreszcie - przeciwdziałać odchodzeniu od katolickiej wizji rodziny i życia seksualnego, zwłaszcza w najlepiej rozwiniętych państwach Zachodu.
Zadając sobie setki, może tysiące pytań kardynałowie, przystępują do rozważań nad najbardziej prawdopodobnymi kandydatami, szukają tego, który najpełniej będzie uosabiać ich wybór. Kiedy zaczynają krążyć nazwiska, ci, którzy znajdą się na wstepnej liście, muszą zachować szczegóną ostrożność. Są uważnie obserwowani przez pozostałych, nie mogą zdradzić, że wiedzą lub domyślają się, iż rozważane są ich kandydatury. Powinni okazywać opanowanie, samokontrolę i pokorę, a przede wszystkim starać się pozostać w cieniu. Każdą, choćby najmniejszą aluzję na temat ich kandydatury muszą odparować, wskazując na potegę Bożej Opatrzności, od której wszystko zależy - także wybór nowego papieża. Nie mogą prezentowaćswojego programu, muszą posługiwać się językiem dyplomatycznym, pełnym niejasności i niedomówień. Oficjalnie przecież nie chodzi tu o wybór partyjny czy polityczny, lecz kościelny. Faktycznie jednak jest to jeden z najbardziej politycznych wyborów, jakich dokonuje się we współczesnym świecie.
Przy niezliczonych nieoficjalnych obiadach w domach kościelnych dostojników lub restauracjach rzymskich, spacerach na terenie Watykanu i w jego pobliżu, kardynałowie na sto sposobów roztrząsają każdą kandydaturę, z ożywieniem przygotowują grunt pod właściwe konklawe.
W tych październikowych dniach 1978 roku szczególnie aktywna jest frakcja włoskich kardynałów. Od ponad 450 lat panują oni niepodzielnie na Stolicy Piotrowej, między innymi dzięki niepisanej zasadzie, że nie wybiera się na papieża kardynała z kraju uznawanego za mocaestwo. " Gdyby Amerykanin został papieżem, ludzie pomyśleliby, że wybór ustaliły między sobą Wall Street i CIA " - uważa Thomas Reese, redaktor naczelny magazynu wydawanego przez amerykańskich jezuitów.
Frakcja włoska nie stanowi jednak monolitu. Najbardziej szanowanym kardynałami ze słonecznej Italii są Paolo Bertoli, Sebastiano Baggio i Giovanni Benelii.
Wrażeni najbardziej obrotnego w zabiegniu o własny wybór sprawia arcybiskup Geniu, 72 - letni Giuseppe Siri. 


11 października 1978 roku

Tydzień po pogrzebie papieża Jana Pawła I, a trzy dni przed rozpoczęciem konklawe, w Seminarium Francuskim w Watykanie spotyka się piętnastu kardynałów. Ich celem jest przymierze przeciwko Siriemu i wybór własnego kandydata. Piętnastka głęboko zastanawia się, czy nie należałoby wybrać arcybiskupa Florencji, Giovaniego Benellego, mającego opinię wykrztałconego liberała.
Nowy papież powinien być oddany Watykanowi i zdecydowanie sprzeciwiać się lewicy - to przesłanie zaczyna docierać do coraz większej liczby kardynałów. Takim papieżem mógłby być Karol Wojtyła, arcybiskup krakowski. Już od dawna zalicza się do grona bardziej znanych kardynałów, podczas Soboru Watykańskiego II w roku 1965, jako młody arcybiskup, wielokrotnie zabiera głos.
W pierwszych dniach po przyjeździe do Watykanu Wojtyła rozmawia z kilkoma wpływowymi, ale nie związanymi bliżej z żadną frakcją członkami Kolegium Kardynalskiego. Podczas tych prywatnych spotkań wprawiają go w zakłopotanie, dając do zrozumienia, że chcieliby, by zasiadł na tronie Piotrowym. Za Wojtyłą opowiadają się kardynałowie Nasalli Rocca z Włoch i Aloisio Lorscheiter z Brazylii. Ten drugi prowadzi kampanię na rzecz Wojtyły wśród purpuratów z Trzeciego Świata.
Wojtyła rozmawia z kardynałem Królem, synem polskich emigrantów, arcybiskupem Filadelfii, a także z Johnem Codym, arcybiskupem Chicago, w którego archidiecezji mieszka bardzo wielu Polaków.
W dniu, kiedy Wojtyła wraz z kardynałem Codym uczestniczy w obiedzie zaaranżowanym przez biskupa Andrzeja Deskura, Konig nawiązuje rozmowę z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Dyskretnie daje do zrozumienia, że przyszłym papieżem mógłby być Polak. Wyszyński jest zdumiony. Wojtyła jest, jego zdaniem, zbyt słabo znaną postacią, żeby mógł objąć tak ważny urząd. Wyszyński jest przekonany, że Włosi przeforsują kandydaturę swojego rodaka. Najwyraźniej prymas Polski nie jest wtajemniczony we wszystko, co dzieje się za kulisami przygotowań do konklawe.
W tym czasie kandydaturę Wojtyły popiera już kardynał Król - i co ma szczególne znaczenie - sekretarz stanu Watykanu, francuski kardynał Jean Villot. Z każdym dniem przybywa zwolenników krakowskiego kardynała.
Podczas nieformalnych zebrań kardynałów, w trakcie spotkań w towarszystwie biskupów, prałatów i sekretarzy, uznanych za ważnych pośredników między kardynałami - nazwisko Wojtyły budzi coraz większe zainteresowanie. Rozważają następstwa wyboru Wojtyły.
Może to on okaże się pasterzem, który zdecydowanie poprowadzi kościelną trzodę ku lepszym pastwiskom ?
Kilka godzin przed rozpoczęciem konklawe do rezydencji każdego z kardynałów dociera kopia wywiadu. W jednej chwili szanse Siriego topnieją do zera.
Ostatnie godziny przed konklawe to także ostatnie kalkulacje w szerszym gronie. Wśród 111 uprawnionych do wyboru kardynałów znajduje się zaledwie 56 Europejczyków.
A więc kto ?


14 października 1978 roku

Zegary wskazują wpół do czwartej po południu. Po zakończeniu mszy, podążajac w uroczystej procesji za krzyżem niesionym przez mistrza ceremonii, przy dzwiękach rozbrzmiewającej pieśni " Veni Sancte Spiritus " kardynałowie przechodzą do Kaplicy Syktyńskiej. Tam wysłuchują obowiązujących reguł - zachowanie całkowitej tajemnicy i absolutny zakaz kontaktów ze światem zewnętrznym.
Purpuraci - których zadaniem jest teraz modlitewna medytacja i wybór papieża - wprowadzają się do swoich surowych cel znajdujących się obok Kaplicy Syktyńskiej. Okna wychodzące na zewnątrz zostały zabite gwoździami i zaciemnione. Żelazne łóżko, stolik do pisania, krzesło, miednica do mycia i dzbanek - to całe wyposażenie celi. Nie wolno mieć nawet odbiorników radiowych i magnetofonów.



15 października 1978 roku

111 elektorów zbiera się w Bazylice Św. Piotra. Po mszy rozpoczyna się głosowanie. Siedząc przy pulpitach kardynałowie wypełniają karteczki do głosowania - zgodnie z Konstytucją Apostolką - tak by nikt nie widział, jakie nazwisko wpisują i możliwie jak najbardziej zniekształconym choć czytelnym pismem. Następnie podwójnie składają karteczki. W podniesionej dłoni - aby była widoczna - każdy kardynał zanosi karteczkę do ołtarza, na którym znajduje się urna. Przed ołtarzem elektor urocztstym głosem wypowiada przysięgę: " Wzywam Chrystusa, który będzie miom sędzią, że wybrałem tego, co do którego wierzę, iż powinien zostać wybrany zgodnie z wolą Bożą ". Kartka wędruje do urny. Jej rolę pełni złoty kielich.
Kiedy już wszystkie kartki znajdują się w kielichu, do pracy przystępuje trzech kardynałów, wybranych losowo do roli pomocników w wyborach. Jeden z nich potrząsa kielich mieszając jego zawartość, drugi po kolei unosi karteczki do głosowania w górę i zlicza je. Gdyby ich liczba nie zgadzała się z liczbą obecnych kardynałów, wszystkie karteczki natychmiast zostałyby spalone. Jeśli ich liczba jest prawidłowa, pierwszy pomocnik rozwija pierwszą karteczkę, odczytuje po cichu nazwisko kandydata, podaje ją drugiemu pomocnikowi, który czyni to samo i podaje ją do trzeciego, który donośnym głosem odczytuje nazwisko kandydata i wstawia kreskę przy odpowiednim nazwisku na liście wszystkich 111 kardynałów. Potem następuje formalne zliczanie, rezultat zostaje sprawdzony przez trzech wybranych losowo pomocników, a karteczki giną w ogniu.
Podczas niedzielnych czterech głosowań kardynał Siri przeżywa gorycz porażki. Żeby wygrać, musiałby uzyskać co najmniej 74 głosy ze 111. W pierwszym otrzymuje tylko 30 zamiast 50 głosów, co do których był przekonany. Jego liberalny konkurent Benelli uzyskał podobą liczbę głosów. W drugim głosowaniu liczba ich zwolenników rośnie, ale znów nie ma zwycięzcy. Trzecie głosowanie - Siri i Benelli tracą, trzydzieści głosów zyskuje kardynał Ugo Poletti, przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch. W kolejnej rundzie wiele głosów pada na czwartego kardynała - Pericle Feliciego. Kardynał Wojtyła otrzymuje pięć głosów. Na jego twarzy nie ma jednak radości.
Tego dnia żaden kandydat nawet nie zbliżył się do pułapu 74 głosów.
Kardynałowie w milczeniu rozchodzą się do swoich cel. Słychać tylko ich kroki w korytarzu. Spotykają się znowu na kolacji. Atmosfera jest przygnębiająca, rozmowa najwyraźniej się nie klei.
Widać, że Włosi blokują się wzajemnie. Niektórzy czynią aluzje mówiąc o tym, że żaden z nich nie ma szans na stanowisko papieża. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Hiszpanii, kardynał Vincente Tarancón, robi to w bardziej przejrzysty sposób: Bóg poróżnił Włochów i wykorzystał ludzką złość, żeby utrudnić wybór papieża.
Po posiłku arcybiskup Wiednia Franz Konig rozpoczyna w celach i na korytarzach otwartą kampanię na rzecz wyboru papieża ze Wschodu. Rozmawia z Niemcami, Amerykanami, Hiszpanami. Łagodnym tonem przekonuje ich do kandydatury Wojtyły. Wśród uczestników konklawe rośnie napięcie. Może rzeczywiście należy zdecydować się kogoś spoza Włoch ?


16 października 1978 roku

Ten dzień przejdzie do historii. Kardynałowie jeszcze tego nie wiedzą.
Przed piątą kolejką głosowania z miejsca podnosi się kardynał Konig i za pomocą wszelkich dostępnych form watykańskiej retoryki optuje za tym, aby przez wybór papieża nie - Włocha położyć kres tej blokadzie. Owym nie - Włochem , kontunuje Konig, mógłby być kardynał z Krakowa, Karol Wojtyła. Młody wiek - ma dopiero 58 lat - nie powinien być przeszkodą. Byłby wprawdzie najmłodszym papieżem od czasów konklawe w 1846 roku, ale ileż zyskałby przez to cały Kościół.
Ku zdumieniu kolegium wyborczego, kardynał Wyszyński radzi, by elektorzy pozostali przy kandydaturze Włocha.
Piąte głosowanie przynosi jednak totalny chaos, Siri traci, wiele głosów pada na Giovanniego Colombo, Ugo Polettiego i Holendra Johannesa Willebrandsa. Włosi zablokowali się całkowicie i żaden z nich nie ma już szans.
Szóste głosowanie - rośnie liczba głosów na Wojtyłę, lecz to wciąż za mało.
Kardynałowie udają się na posiłek. Arcybiskup krakowski spożywa obiad w skupieniu. Czyżby zastanawiał się, jaką ma podjąć decyzję w przypadku wyboru ? Po południu Wojtyła odwiedza Wyszyńskiego w jego celi. Jest nadal niespokojny i obciążony świadomością tego, co może go czekać za kilka godzin. Wyszyński, podtrzymujęc Wojtyłę w ramionach, mówi: " Jeśli Cię wybiorą, musisz przyjąć. Dla Polski ".
Siódma kolejka wyborów: Wojtyła prowadzi z wyraźną przewagą. Ale jego spojrzenie nie rozjaśnia się ani na chwilę, gdy wzrasta liczba otrzymanych głosów. Niektórzy kardynałowie ślą w jego stronę pokrzepiające uśmiechy. Wojtyła nie osiąga wymaganej większości dwóch trzecich głosów. Większość z 25 włoskich kardynałów nadal głosowała za kimś innym.
W czasie przerwy przed ósmą kolejką głosowania, zaczyna panować panować przytłumione ożywienie, wybór wydaje się coraz bardziej jednoznaczny. Wpływowy prefekt biskupiej kongregacji, kardynał Baggio, dokonuje przełomu. Jest pierwszym Włochem mówiącym głośno, że papieżem powinien zostać kardynał z Krakowa.
Godzina 16.30
Ósma kolejka. Wojtyła słyszy swoje nazwisko - wybrali go. 99 głosów za Polakiem !! Kilku najbardziej konserwatywnych kardynałów wolało jednak Siriego.
W Kaplicy Syktyńskiej pod potężnym freskiem Michała Anioła " Sąd ostateczny " dokonuje się przełom w Kościele katolickim. Po przeszło czterech wiekach papieżem zostaje ktoś spoza Włoch. To człowiek Europy Środkowowschodniej, gdzie Kościół musi walczyć o przetrwanie z komunistyczną władzą, która w ciągu trzydziestu lat panowania nie szczędziła środków, żeby duchownym utrudnić życie.
Wybrańcem kardynałów jest Polak, którego prymas - kardynał Wyszyński, obecny podczas tego konklawe - był w latach pięćdziesiątych więziony przez komunistyczne władze. Wybór Wojtyły to szok dla Związku Radzieckiego, gdzie na mocy partyjnych i państwowych decyzji religia została praktycznie zakazana. Tę ideę światopoglądową Kreml starał się po II wojnie światowej zaszczepić w innych krajach. To, że nie udało mu się w Polsce, jest wynikiem postawy Wyszyńskiego, a także Wojtyły, który teraz będzie odpowiadał już nie tylko za Kraków. A przecież poza kardynałem i Polakami jest człowiekiem nieznanym w świecie !
Zmieszany Wojtyła wysłuchuje pytań z ust kardynała prowadzącego wybory: " Czy przyjmujesz ? Jakie imię przyjmiesz ? " Z twarzy Karola Wojtyły znika napięcie, nabiera uroczystego wyrazu. Kardynał odpowiada: " W posłuszeństwie wiary wobec Chrystusa, mojego Pana zawierzając Matce Chrystusa i Kościoła - świadom wszelkich trudności - przyjmuję ".
Kardynałowie wyrażają swój aplauz. Teraz czekają na imię nowego papieża. Do tej pory żaden z kardynałow nie zwlekał z odpowiedzią - z czego trzeba wywnioskować, że nikt nie wykluczał do końca możliwości wygranej w tych wyborach. Karol Wojtyła obwieszcza: " Jan Paweł II ". Wszyscy wiedzą, że to imię jest ukłonem w stronę jego poprzednika.
Zadowoleni kardynałowie podchodzą po kolei do papieża, by oddać mu hołd. Kiedy nadchodzi kolei prymasa Stefana Wyszyńskiego, Jan Paweł II podnosi się z fotela i bierze kardynała w ciepły uścisk. Kardynałowie intonują chorał: " Te Deum laudamus ", Ciebie, Boże, chwalimy.
Godzina 18.18
Znad komina nad Kaplicą Syktyńską wznosi się biały dym, obwieszczający wybór papieża, a z tłumów zgromadzonych na placu św. Piotra dochodzi okrzyk: " HABEMUS PAPAM ! " ( Mamy papieża ).
Godzina 18.44
W lodżi Bazyliki ukazuje się kardynał Pericle Felici, który wypowiada tradycyjną formułę: " Zwiastuję wam radość wielką - mamy papieża: Najdostojniejszego i Najprzewielebniejszego Pana Świętego Kościoła Rzymskiego, Kardynała Karola Wojtyłę, który przybrał sobie imię Jan Paweł II ".
Mistrz ceremonii prowadzi Jana Pawła II do przedsionka, zwanego camera lacrimatoria - pokój płaczu. Papież oczekuje tam krawca, który dopasuje papieską szatę do wymiarów pasterza.
Godzina 19.20
Jan Paweł II w bardzo dobrym nastroju, jakby zdjęto mu z pleców wielki ciężar, wychodzi na balkon Bazyliki, by pozdrowić zdumiony Rzym i świat. 


22 października 1978 roku

" Nie obawiajcie się " - powiedział Jan Paweł II podczas inauguracyjnej mszy do tłumów zebranych na placu św. Piotra.