środa, 24 grudnia 2014

Jerusalem - W. Blake - bo Jezus odwiedził wyspę brytyjską

WILLIAM BLAKE (1757-1827)    Jerusalem    And did those feet in ancient time  Walk upon England's mountain green?  And was the holy Lamb of God  On England's pleasant pastures seen?    And did the Countenance Divine  Shine forth upon our clouded hills?  And was Jerusalem builded here  Among these dark Satanic mills?    Bring me my bow of burning gold:  Bring me my arrows of desire:  Bring me my spear: O clouds unfold!  Bring me my chariot of fire.    I will not cease from mental fight,  Nor shall my sword sleep in my hand  Till we have built Jerusalem  In England's green and pleasant land.    Jeruzalem    A czy te stopy w dawnych czasach  Znaczyły Anglii górskie drogi?  I czy Baranek Boży hasał  Po naszej Anglii łąkach błogich?    Czy Pańskie Lico rozjaśniało  Nasze spowite mgłą wyżyny?  A Jeruzalem, czy tu stało,  Gdzie Szatan sklecił swoje młyny?    Mój łuk złocisty niech przyniosą:  I moje strzały pożądania:  I moją włócznię: O niebiosa!  Mój rydwan ognia niech tu stanie.    W bitewnym niech nie padnę szale  I niech w mym ręku miecz nie zaśnie,  Aż zbudujemy Jeruzalem  Tu, na angielskiej ziemi właśnie.    	przełożył Maciej Froński

wtorek, 23 grudnia 2014

niedziela, 21 grudnia 2014

Borussia Dortmund spadnie z Bundesligi?

Po ostatniej kolejce Borussia Dortmund w strefie spadkowej 1. Bundesligi - po porażce z Werderem Brema 1-2.
Od 1 lipca 2014 graczem Bayernu jest Robert Lewandowski, w tym czasie jego były klub z pozycji wicemistrza Niemiec spadł na same dno.
Bilans 4-3-10 a bramki 18-26

Za to w Lidze Mistrzów BAJKOWO.
W lutym 2015 Borussia zagra w 1/8 finału z Juventusem Turyn (kursy po 1,95)

Pomoże im tylko transfer Messiego i Ronaldo!

niedziela, 14 grudnia 2014

Ewa Chodakowska: Czasem mnie pytają, czy jestem terminatorem. A ja po prostu potrafię ryzykować



Ewa Chod

''Nelson Mandela i Matka Teresa też mieli przeci
Angelika Swoboda

Ewa Chodakowska (fot. mat. prasowe)

Nigdy nie odpoczywa. Wraca do domu po 22 i jeszcze musi zrobić trening. Dopiero wtedy idzie spać. A jednocześnie, jak przyznaje, nie bawi się w pretensje do Anny Lewandowskiej czy wyrzuty sumienia. Podobno się też nie boi. Ani ryzyka, ani porażki, ani ciężkiej pracy. A że przy okazji odnosi sukcesy? To chyba już nikogo nie dziwi.

Zawsze tak wyglądałaś?

- Był taki okres, kiedy trenowałam mniej, inaczej się odżywiałam i faktycznie wyglądałam trochę inaczej. Ale nigdy nie miałam nadwagi. Ważyłam pięć kilogramów więcej, a moje ciało nie było wymodelowane.

Ile masz procent tkanki tłuszczowej?

- Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć... No dobrze, 10. Trochę jak u zawodowej sprinterki (śmiech). A przy tym bardzo wysoki procent tkanki mięśniowej. Im masz więcej mięśni, tym szybciej spalasz. U kobiety norma zaczyna się od 18 procent w górę, ale u sportowców wygląda to już inaczej. Zaznaczam, że mój organizm na tym nie ucierpiał i jestem superzdrowa.

Słyszałam, że chodzisz do Charlotte na placu Zbawiciela...

- Pewnie, że chodzę.

Jesteś hipsterką?

- Jestem sportsmenką. I niech tak zostanie. Nawet jak jestem na śniadaniu, to jem omlet i granolę, do tego świeży sok z pomarańczy. Rzadko mi się zdarza jakiś croissant i czekolada.

 Ewa Chodakowska prowadzi ćwiczenia (fot. Tymon Markowski / Agencja Gazeta)Ewa Chodakowska prowadzi ćwiczenia (fot. Tymon Markowski / Agencja Gazeta)

Alkohol?

- W ogóle mnie nie interesuje. Rzadko zdarza się, że wypiję parę lampek wina albo szampana. To musi być już jakaś uroczystość. Ale później to odchorowuję, nie czuję się najlepiej.

Masz wyrzuty sumienia?

- Nie, co ty! Ja się w ogóle w wyrzuty nie bawię.

Zdarza ci się jeść słodycze?

- Niestety, bardzo je lubię. Nie ukrywam, że pozwalam sobie na słodycze raz w tygodniu. Czyli dosyć często. Dbam jednak, żeby to był zdrowy deser, nic ciężkostrawnego. Na przykład ciemna czekolada albo mus czekoladowy. Z moją dietetyczką i kucharzem odkrywamy teraz pomysły na zdrowe desery, czyli awokado z kakao na przykład. Gdybym ci dała do spróbowania gorzką czekoladę i ten nasz deser, nie wiedziałabyś, co jest co.

Twoje życie to nieustanny trening.

- Niech sobie nikt nie myśli nawet, że ja wstaję rano, biegnę na trening, trenuję pięć godzin, później trenuję innych i robię sobie kolejny trening. Moją pracą jest trenowanie drugiego człowieka, opiekowanie się nim. Poprawienie jakości życia drugiego człowieka. Więc żebym ja znalazła czas na trening, muszę się w ciągu dnia nieźle wysilić. Bo albo jestem u siebie w studiu i pracuję z ludźmi, albo jestem na zdjęciach, albo nagrywamy materiał, albo nagrywamy płytę, albo nagrywamy program... Wszystkim się wydaje, że moje życie kręci się wokół treningu. A tak do końca nie jest. Osoby, które szukają wymówek, mówią mi: Wiesz, Ewka, ja nie mam czasu. Mam dom na głowie, dzieci, dużo różnych zajęć. Trele-morele. Naprawdę mam urwanie głowy w ciągu dnia, potrafię nieprzytomna wrócić do domu o 23 i pierwsze, za co się zabieram, to trening. Żebym miała zrobić tylko 20, 30 minut... Muszę się trochę poruszać, żeby zresetować wszystkie emocje z dnia, żeby poczuć, że schodzą ze mnie stres i napięcie. Dopiero wtedy idę spać. Zasypiam jak małe dziecko i budzę się z takim rogalem na ustach, bo minionego dnia zrobiłam coś tylko i wyłącznie dla siebie. Chciałabym, żeby ludzie traktowali aktywność fizyczną jak dbanie o własne dobro.

Ewa Chodakowska - backstage sesji dla firmy Adidas (fot. Marek Korlak)Ewa Chodakowska - backstage sesji dla firmy Adidas (fot. Marek Korlak)

Jakie masz poglądy polityczne?

- Nie chcę o nich mówić. Choć przyznaję, że coraz częściej polityką się interesuję... Może przyjdzie taki dzień, kiedy będę chciała stworzyć coś swojego.

Partię polityczną?

- Kto wie...

Będzie się nazywała Polska Partia Przyjaciół Fitnessu.

- Może tak być (śmiech). Ja bardzo szybko znajdę sobie grupę sprzymierzeńców. To nie będzie problem.

Nie wątpię. Choć pojawiłaś się nagle...

- Wcale nie nagle! Wam się wydaje, że pojawiłam się z dnia na dzień, a ja pracowałam na to długo. Internet to był mój dom, miejsce, gdzie stworzyłam sobie wirtualny świat. Utopijny. Jeszcze jak mieszkałam za granicą, stworzyłam trzy profile, każdy po pięć tysięcy osób. Wróciłam do Polski i doszłam do wniosku, że nie wypada mi tych profili tworzyć bez końca, więc powstały moja strona i fanpage. Bardzo szybko zaczęły się rozrastać i zainteresowały się nimi media. Nie przyszłam do mediów i nie powiedziałam: chciałabym coś zrobić, tylko to media przyszły do mnie. Jedyne, co zrobiłam, to udałam się do magazynu „Shape", bo dziewczyny stamtąd już ze mną współpracowały, gdy założyłam stronę. Opisywałam im wiadomościami na Facebooku, jak wykonać dane ćwiczenie, i wysyłałam zdjęcia. Takich wiadomości wysłałam im około 30 tysięcy i wreszcie poprosiły mnie o PDF, żeby im się łatwiej robiło materiały do numeru. Zapytały: Może ty jednak wydasz jakiś program na płycie? Ówczesnej naczelnej bardzo się ten pomysł spodobał. Od razu podpisałam umowę na cztery płyty. To był mój jedyny ruch, kiedy wyszłam do mediów. Później media przyszły do mnie. Ale zanim przyszły, przez półtora roku pracowałam w sieci.

Nie chciałaś zostać tą "Słynną Trenerką Wszystkich Polaków"?

- Pracowałam w sieci, skupiając się na tym, by jak najwięcej osób zmotywować do aktywności fizycznej. Nie robiłam dziwnych ruchów, które świadczyłyby o tym, że tak strasznie mi na tych mediach zależy. Absolutnie. Ci, którzy śledzili mnie przez ostatnie trzy lata, widzą, że to wszystko jest po prostu wypracowane. Że to nie wydarzyło się za pstryknięciem palców. Szczęście na mnie nie spadło nagle, jak grom z jasnego nieba. To jest po prostu moja ciężka praca. Bo ja naprawdę byłam oddana. Poświęcałam dziewczynom z sieci po 7-10 godzin każdego dnia. Dostawałam setki wiadomości z pytaniami o ćwiczenia, teraz ta liczba urosła do dwóch tysięcy dziennie. Nie jestem już w stanie tego przerobić... Dziewczyny się irytują, piszą, że czekają na odpowiedź tyle miesięcy. A ja, kiedy mam czas, to siadam i odpowiadam. Ale odpisuję na wiadomości wyłapane zupełnie przypadkowo, a nie na jedną po drugiej. Jestem w stanie odpowiedzieć góra na trzysta dziennie, wiesz, to generuje mnóstwo czasu.

Wygląda mi na to, że miałaś na siebie skrupulatnie ułożony biznesplan.

- Nie! Oczywiście wracając do Polski, wiedziałam, co chcę zrobić. Ale to nie jest tak, że miałam strategię działania krok po kroku. Wiedziałam natomiast, że chcę zrewolucjonizować pojęcie o fitnessie w Polsce, o potrzebie wprowadzenia ruchu na co dzień. Wracam do kraju i pokazuję, czym żyję, co mnie spełnia, co mnie motywuje, jak to robię. Pokazałam swoją prywatność, nie kryłam się z niczym. Pokazałam swojego mężczyznę, pokazałam, że jesteśmy szczęśliwi, że mamy te same pasje. To zaczęło się kobietom podobać. Że jestem autentyczna. Że dziesięć lat temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej, że to wszystko jest wypracowane. Ja nie wychodzę z założenia, że coś mi się należy. Jeżeli proszę o coś Boga, to o zdrowie, resztę sobie wypracuję. A potrafię bardzo ciężko pracować. Żeby coś dostać, trzeba najpierw dać.

Co z siebie dajesz?

- Oddaję innym zaangażowanie i swój czas. To się przekłada na ogromne wsparcie tych osób. Mają poczucie, że je wspieram, motywuję i radzę. Że się o nie troszczę, że mi na nich zależy. I faktycznie tak jest. Jesteśmy sobie bliscy. A nie ma dla mnie nic piękniejszego niż świadomość, że zmotywowałam kolejną osobę do pracy. Do pracy nie tylko nad ciałem, ale i do tego, by zawalczyła trochę o to swoje życie. Żeby nie być biernym. Bo wegetować jest najłatwiej. Najłatwiej jest przejść przez życie i powiedzieć: nic mi się nie udało. No tak, ale co zrobiłeś w tym kierunku, żeby się coś wypracowało? Bo ja bardzo nie lubię słów „udało się".

Tobie się nie udaje, ty wypracowujesz?

- Ja nie wierzę w szczęście, wiesz... Nie wierzę w coś takiego, że komuś się poszczęściło i coś ma. Bo szczęście może się pojawić po drodze, ale w zależności od tego, ile wypracujemy, może się rozwinąć do wielkich rozmiarów i nasze działania zaowocują jakimś fajnym projektem. Czasem szczęście nas spotyka, a my się odwracamy na pięcie i zwyczajnie to szczęście omijamy. Tak się zresztą zdarza bardzo często. Ludziom się przytrafiają sytuacje, w których wypada wszystko rzucić i zaryzykować albo zaryzykować chociaż trochę... Zazwyczaj się boją i takich okazji przepuszczają koło nosa wiele, niestety. Ja nie odpuszczam. Jeżeli coś się pojawia na horyzoncie, to ja biegnę w tę stronę i to łapię bardzo szybko. Nie daję sobie taryfy ulgowej. Nie jest tak, że przez trzy lata coś sobie wypracowałam i teraz zwalniam tempo. Wręcz przeciwnie. Przyśpieszam. Bo widzę, ile jestem w stanie zrobić.

Ewa Chodakowska - backstage sesji dla firmy Adidas (fot. fot: Marek Korlak)Ewa Chodakowska - backstage sesji dla firmy Adidas (fot. fot: Marek Korlak)

Łapiesz wszystko czy czasem odmawiasz?

- Często pomysły przychodzą do mnie z zewnątrz. Mam prawie 1,5 miliona fanów na Facebooku. Czasem ktoś z nich przychodzi i proponuje: Ewka, a może zrobiłabyś coś takiego? Dlatego to wszystko jest takie naturalne. Nie powiem ci, co będę robić za dwa czy trzy lata. Ale powiem ci, co będę robić za rok, i wiem dokładnie, co mam do zrobienia.

To co będziesz robić za rok?

- W przyszłym roku koncentruję się na dzieciach.

Swoich?!

- Nie, jeszcze nie (śmiech). Koncentruję się na szkołach. Od ponad roku dostaję wiadomości od nauczycieli WF-u albo ich uczniów. Piszą: "dzisiaj zrobiliśmy twój Skalpel, a dwa tygodnie temu Killera." Pojawił się taki problem, że dzieciaki na WF-ie nie chcą ćwiczyć. Różne są tego powody, ale najczęściej jest tak, że nauczyciel każe dzieciakom biegać w kółko przez 45 minut. Nie każdy ma na to ochotę. Dlatego niektóre uczennice i nauczyciele wyszli z propozycją, by wprowadzać na lekcjach mój program treningowy, co jest dla mnie absolutnym przełomem! Stąd wzięła się moja akcja „Poprowadź swój WF". Utworzyłam wydarzenie, ludzie łączą się w grupy i prowadzą swój WF. W gimnazjach, na uczelniach. Grupa, która zrobi to najciekawiej, dostaje ode mnie płyty i książki. A pod koniec roku wybiorę jedną najlepszą szkołę, do której pojadę i zrobię z nimi ten WF.

Chciałabym też podjąć współpracę z restauracjami, żeby wprowadzić w nich zdrowe menu. Bardzo często jest tak, że mamy z moim mężem przyjemność być w jakimś hotelu czy restauracji. Jak ja widzę to menu dla dzieci - nuggetsy kurczakowe, sałatka colesław i frytki - to mi się wszystkie noże w kieszeni otwierają. A dla rodziców jest sztuka mięsa i warzywa na parze. Przyszły rok to będą także warsztaty, które realizuję po raz trzeci z marką Adidas pod hasłem „ All in for my girls". Dają mi one bardzo dużo satysfakcji, ponieważ dziewczyny przychodzą na nie bardzo licznie i wreszcie możemy razem poćwiczyć. Bardzo mnie to cieszy i już na nie zapraszam. Startują 31 stycznia w Warszawie!

Nigdy nie odpoczywasz?

- Nie. W przyszłym roku zamierzamy też ruszyć z mężem w trasę warsztatową. Odwiedzamy miasta z całej Polski, a nawet wybieramy się za granicę. Mamy sporo zaproszeń od Polonii. Na walentynki zaplanowana jest kolejna książka, tym razem skierowana także do mężczyzn. Chciałabym, żeby kobiety, które ze mną trenują, zaprosiły swoich facetów na trening w domu.

Nie boisz się, że wyskakujesz z lodówki?

- Kto ma ochotę, to korzysta. Nie ma przymusu. Może nawet dobrze, że jestem wszędzie, bo będę łatwo dostępna. Ogólnodostępna Chodakowska jak szpital publiczny.

Chodakowska ZOZ.

- (śmiech). To wcale nie jest takie złe. Jest tak dużo moich programów treningowych na YouTube, za darmo. Niektórzy się nawet inspirują i biorą przykład z tego, co zaczęłam robić... Fajnie, że jest ich coraz więcej. Mam wrażenie, że za 2, 3 lata będzie wysyp trenerów i trenerek. Bo to się stało modne. Coś, co było tylko marzeniem, trzy lata temu zaczęło się spełniać i przekładać na wspaniałe efekty.

Czyli nie jesteś hipsterką, a trendsetterką.

- O, trendsetterka może być (śmiech).

Na przykład Anna Lewandowska cię naśladuje.

- Oby nas było jak najwięcej.

Nie masz do niej pretensji?

- Nie, ja się bardzo cieszę. Gramy do jednej bramki. Wychodzę z założenia, że trenerzy to jednak wielka rodzina, która powinna się wspierać. Razem walczyć z fast foodem i lenistwem. Mamy jeden i ten sam cel. Jasna sprawa, że nie jestem w stanie przekonać wszystkich do siebie. Jak ktoś ma wymówkę: nie ćwiczę z Chodakowską, bo jej nie lubię, to niech ćwiczy z kimś innym. Tylko niech mi nie mówi, że aktywność fizyczna nie jest potrzebna na co dzień. Bzdura! Im więcej takich osób motywujących, tym lepiej. Każda z nas znajdzie swoje grono odbiorców. Tylko skoncentrujmy się na pracy, a nie na rzucaniu kłód.

Ewa Chodakowska z mężem (fot. Adam Jankowski/REPORTER)Ewa Chodakowska z mężem (fot. Adam Jankowski/REPORTER)

Jak się pojawiła Lewandowska, to napisałaś do niej: „Fajnie, Ania, że jesteś, im nas więcej, tym lepiej"?

- Nie, bo ja nigdy nie miałam okazji Ani poznać. Jeżeli się złapiemy w jakimkolwiek miejscu, to chętnie wymienię z nią parę zdań.

Coś się dzieje w głowie, jak się człowiek staje taki popularny?

- Popularność była moim celem tyko po to, by zmotywować do ćwiczeń jak najwięcej osób. Ale popularność medialna nigdy nie była moim priorytetem. Sam fakt, że się pojawiła, jest fajny, bo to się przekłada na zasięg. Im więcej rzeczy dzieje się w mediach, tym do większej grupy mogę dotrzeć. Ale w moim życiu tak naprawdę nic się nie zmieniło, poza faktem, że nagrywam więcej materiałów treningowych. W głowie też mi się nie pozmieniało. Nie ma zadartego nosa, nie ma sodówki. Dla mnie osoby znane są takie same jak każdy inny zjadacz chleba. Więc nie ma co takich osób celebrować i gloryfikować. Trzeba je traktować jak normalnych ludzi. Sama pracuję z takimi osobami i traktuję je zupełnie zwyczajnie. A one to sobie bardzo cenią.

A spodziewałaś się, że będziesz budzić takie emocje?

- Ja chyba nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, wiesz? Wiem, że wiele osób stoi za mną murem, i na nich się koncentruję. Jasna sprawa, przeciwnicy się na drodze pojawiają, ale sam Nelson Mandela i Matka Teresa mieli swoich przeciwników. Więc kim ja bym była, drobny żuczek, gdybym ich też nie miała? (śmiech).

Ty też jesteś emocjonalna?

- Bardzo.

Mam wrażeniem, że w pewnym momencie powściągnęłaś swoje emocje...

- Tak. Teraz osoby siejące zamęt zwyczajnie wypraszam z mojej przestrzeni, zamiast wchodzić w bezsensowne dywagacje. To jest dużo łatwiejsze. Ale nadal jestem emocjonalna w głębi duszy. Jak widzę, że komuś się dzieje krzywda, to się rozklejam, stawiam się w pozycji osoby poszkodowanej i lecę z pomocą na łeb, na szyję.

Jak sobie radzisz z hejtem?

- Na początku byłam nim zaskoczona. Serio. Bo jakie można mieć pretensje do kogoś, kto za cel postawił sobie zmotywowanie do ruchu jak największej liczby osób? Można korzystać, można też przejść obojętnie i nie zawracać sobie głowy. Nie bardzo rozumiałam, skąd się ten hejt bierze. Teraz wiem, że bierze się z poczucia bezsilności, lenistwa, braku świadomości, że my możemy coś zmienić...

Ja spełniam swoje marzenia, Są osoby, które to uwiera, i muszę zrozumieć, że jest to nieuniknione. Już się tym w ogóle nie przejmuję. Koncentruję swoją uwagę na tym, co pozytywne. Gdybym żyła w utopijnym świecie, myślałabym, że to wszystko jest wytworem mojej imaginacji. A jak dostaję czasem po twarzy, to przynajmniej wiem, że to, co się dzieje, jest rzeczywiste. Żeby nie było tak cukierkowo.

Jednocześnie dostajesz dużo prezentów od tych, którzy cię uwielbiają.

- Dostaję bardzo dużo listów, kartek, prezentów. Od kubków czy kosmetyków, poprzez ubrania. Każda osoba, która przez treningi ze mną coś w swoim życiu zmieniła, chce z wdzięczności dać mi coś od siebie. Składam te prezenty w specjalnym miejscu u siebie w studiu przy ul. Wołoskiej. Wiem, że jak będę siwa i stara, będę czytać te listy raz jeszcze. A prezentami się kiedyś podzielę. Jak mówiłam, nie wierzę w szczęście, ale czuję się wielką szczęściarą.

Bo?

- Właśnie wróciłam z Japonii. Zostałam zaproszona przez Anię Kulec-Karampotis na wyjątkowe wydarzenie. Trenowało tam ze mną sześć tysięcy Japończyków! Konkurs fryzjerstwa, półtora tysiąca fryzjerów, tyle samo modeli, minister edukacji rządu japońskiego, osoby bardzo wysoko postawione, w muchach i garniturach, robią ze mną ćwiczenia rozciągająco-relaksujące. Zaproponowałam je z moim gołym brzuchem, a oni jak jeden mąż wstali z krzeseł i robili ze mną ćwiczenia.

Rodzinę też porywasz do ćwiczeń?

- Moje siostry ze mną ćwiczą, a jak by mogło być inaczej? Lubią moje programy. Fajne babki.

Ćwiczyły jeszcze, zanim stałaś się znana?

- Nie, wtedy nie ćwiczyły nic a nic.

 Ewa Chodakowska prowadzi ćwiczenia (fot. Tymon Markowski / Agencja Gazeta)Ewa Chodakowska prowadzi ćwiczenia (fot. Tymon Markowski / Agencja Gazeta)

Dlaczego miałabym ćwiczyć właśnie z Chodakowską?

- Tylko ty możesz sobie odpowiedzieć na to pytanie (śmiech). Moje programy są bardzo różnorodne i przynoszą szybkie efekty, a czas trwania treningu jest krótki - od 30 do 45 minut. Moje treningi to głównie treningi o zmiennej intensywności ćwiczeń i zmiennym tempie. Nie wymyśliłam tego sama (śmiech). Taka forma treningu została opracowana na potrzeby wyczynowych sportowców w celu maksymalnego poprawienia ich kondycji fizycznej. Co więcej, efektem treningu interwałowego jest znaczna redukcja tkanki tłuszczowej - trzy razy bardziej skuteczna od standardowych treningów aerobowych. Zaletą treningu interwałowego jest krótki czas potrzebny na jego wykonanie - te fakty są potwierdzone badaniami naukowymi.

Zatem krótszy czas trwania i lepsze efekty! Jednocześnie oczywiście należy dbać o to, co się je. Stawiamy na zdrowe i racjonalne odżywianie, a nie na głodówki. Jeśli trenujesz ze mną, musisz jeść. To też brzmi atrakcyjnie, czyż nie? Przede wszystkim warto się ruszać. Nieważne, czy ze mną, czy z innym trenerem. Żeby dbać o jakość swojego życia. Od dziś po wsze czasy. Zawsze.

Co masz na myśli?

- Do końca swojego życia. To znaczy zawsze. Przerażające?

Nie, skąd. Codziennie?

- Co drugi dzień. To jest optymalna częstotliwość. Jak ktoś się czuje na siłach, może codziennie, tylko niech to będzie trening urozmaicony. I w ciągu tygodnia musimy znaleźć przynajmniej jeden dzień na regenerację i odpoczynek.

Niektórzy na twoich treningach padają. Dlaczego?

- Trzeba mierzyć siły na zamiary. Jeśli ktoś zaczyna, nie musi się porywać na najbardziej wymagający trening. Może zacząć od Skalpela 2. To bardzo prosty program, który jest dedykowany każdej zdrowej osobie. Jak ktoś chce spróbować czegoś bardziej zaawansowanego, nie musi od razu wykonywać całego programu, może zacząć od 15 minut. Spokojnie. Trzeba podchodzić do siebie z sercem i wyrozumiałością. A z czasem chce się coraz więcej. To nie program jest łatwiejszy, tylko my stajemy się bardziej wytrzymali. Jeżeli komuś mój trening wydaje się zbyt obciążający czy zbyt intensywny, to bzdura! Trzeba tylko iść krok po kroku.

Masz jakieś sportowe wzorce?

- Duch sportowca jest mi bliski, bo w podstawówce byłam sprinterką. Wiem, jak to jest być zdyscyplinowanym i walczyć o swoje. Jak być upartym w dążeniu do celu. Nie ma konkretnej osoby, która mnie inspiruje, ale generalnie sportowcy do mnie przemawiają. Bo są osobami skoncentrowanymi na osiągnięciu celu. Imprezy, zła dieta czy inne wymówki idą w odstawkę. I nie mają poczucia, że sobie czegoś odmawiają. To jest ich wybór. Ja też lubię w ten sposób działać. Uwielbiam pracować po 14 godzin na dobę i sprawia mi to ogromną przyjemność. Ludzie często mnie pytają, jak to jest, że ja się jeszcze nie zajechałam. Ale skoro robię to, co lubię, to nie ma mowy o znużeniu.

Trudno mi podać jedną osobę - generalnie jest mi bliska filozofia sportowców. Mój mąż też jest sportowcem i trenerem. Niezwykle mnie motywuje i inspiruje. W podstawówce miałam nauczycielkę WF-u, która mnie porwała swoją pasją. Później była nauczycielka pilatesu w Akademii Pilatesu w Atenach, która w wieku 50 lat wyglądała fenomenalnie. Piękna gibkość w ciele, prosty kręgosłup, dumnie zawieszona głowa. Była moją mentorką. Zrodziła we mnie przekonanie, że bez względu na to, ile mamy lat i w jakiej kondycji jest nasze ciało, powinniśmy zacząć o siebie walczyć. Żeby być najlepszą wersją siebie.

Ty nią jesteś?

- Czasem mnie pytają, czy jestem terminatorem. Nie jestem. Jestem człowiekiem, który nie boi się spełniać swoich marzeń, pasji, celów. Potrafię ryzykować. Nie podstawiam sobie nóg i nie staję sobie na drodze. Nie boję się wyzwań. Nawet jak poniosę klęskę, to też się czegoś nauczę. Nie boję się porażek.

Kiedy najbardziej zaryzykowałaś?

- Wiele razy zostawiłam absolutnie wszystko, obróciłam się na pięcie i kompletnie z niczym zaczynałam od początku, niejednokrotnie paląc za sobą mosty, ze świadomością, że nie ma odwrotu. Tego się nie wolno bać. Ja się nie boję.

 

Ewa Chodakowska. Trenerka wszystkich Polaków. Pasjonatka sportu, zdrowego trybu życia oraz racjonalnego odżywiania. Ma 32 lata, skończyła Pilates Academy Athens oraz IAFA College Athen. Gdy wróciła do Polski, błyskawicznie zawojowała internet. Wydała kilka płyt z programami treningowymi, m.in. Killer, Skalpel, Skalpel 2, Turbo, Szok trening. Jest także autorką trzech książek: „Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską", „Twój Dziennik Fitness" oraz „Przepis na sukces Ewy Chodakowskiej". Prywatnie szczęśliwa żona. Jej mąż, Lefteris Kavoukis, też jest trenerem.

Angelika Swoboda. Ekspert show-biznesowy portalu Gazeta.pl. Komentuje życie gwiazd w Polsat Cafe, TVN i Superstacji. Zaczynała jako dziennikarka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka mądrych ludzi, z którymi chętnie rozmawia zawsze i wszędzie, kawy i sportowych samochodów.

niedziela, 7 grudnia 2014

Pokłosie

6/7 grudnia 2014
premiera listopad 2012



piątek, 5 grudnia 2014

Aida Bella: miałam wstręt do sportu. Przeżyłam załamanie


- Szu­kam ja­kiej­kol­wiek pracy, żeby nie sie­dzieć w domu, żeby wyjść do ludzi. Mogę być se­kre­tar­ką, przed­sta­wi­cie­lem han­dlo­wym, po pro­stu chcę pra­co­wać. Spa­dłam z wy­so­kie­go konia. Teraz wy­sy­łam CV, roz­glą­dam się. A lu­dzie robią wiel­kie oczy i py­ta­ją zdzi­wie­ni: "jak to, Ty szu­kasz pracy?!" – mówi nam łyż­wiar­ka spe­cja­li­zu­ją­ca się w short trac­ku. 29-let­nia Aida Bella za­sły­nę­ła roz­bie­ra­ną sesją (z Martą Wój­cik) do "Play­boya". Zdję­cia wy­wo­ła­ły mnó­stwo kon­tro­wer­sji i kon­flikt z tre­ner­ką. Ak­tu­al­nie brą­zo­wa me­da­list­ka mi­strzostw Eu­ro­py i sze­ścio­krot­na mi­strzy­ni Pol­ski nie upra­wia spor­tu i nie pra­cu­je. Miesz­ka z mężem Ja­ku­bem (byłym bram­ka­rzem Odry Opole) i czte­ro­let­nim synem Fi­li­pem w Opolu, gdzie spo­tkał się z nią nasz dzien­ni­karz Łu­kasz Mor­dar­ski.
Aida BellaFoto: Mariusz Matkowski/ Aida Bella/ Archiwum prywatne / Aida Bella/Archiwum prywatne
Łu­kasz Mor­dar­ski: Po­do­basz się sobie?
REKLAMA
Aida Bella: Skoro od­wa­ży­łam się ro­ze­brać do "Play­boya", to nie mogę mieć wiel­kich kom­plek­sów. Mimo że czte­ry lata temu uro­dzi­łam dziec­ko, to bez pro­ble­mów mo­głam się po­ka­zy­wać w stro­ju ką­pie­lo­wym czy wziąć udział w roz­bie­ra­nej sesji. A teraz wia­do­mo, jak to jest - ciało tro­chę się zmie­nia, jak nie tre­nu­jesz re­gu­lar­nie pięć, sześć go­dzin dzien­nie. Chwi­lo­wo za­wie­si­łam swoją ka­rie­rę, bo mia­łam ogrom­ny wstręt do spor­tu.
Skąd on się wziął?
To było wy­rzu­ce­nie z sie­bie tych wszyst­kich złych emo­cji po tym, co się dzia­ło po sesji. Z jed­nej stro­ny by­ły­śmy bar­dzo po­pu­lar­ne i to na całym świe­cie. Wszy­scy o tym mó­wi­li, że łyż­wiar­ki się ro­ze­bra­ły, żeby po­je­chać na igrzy­ska. Z dru­giej, było mnó­stwo kon­tro­wer­sji i kon­flikt z tre­ner­ką. Ta kłót­nia nie była nam po­trzeb­na. Teraz za­mknę­ły­śmy tę spra­wę i nie chcę do niej wra­cać. Na razie nie wcho­dzę jed­nak na lód, za­wie­si­łam łyżwy na kołku, ale nie za­koń­czy­łam ka­rie­ry. Jesz­cze mogę za­sko­czyć.
Do­brze wy­ko­rzy­sta­łaś swoje pięć minut?
Celem była kwa­li­fi­ka­cja do igrzysk olim­pij­skich, a to się nie udało, więc po­zo­stał wiel­ki żal. Na po­cie­sze­nie byłam w stu­diu w War­sza­wie jako ko­men­ta­tor te­le­wi­zyj­ny. Kręci mnie to. Chcia­ła­bym po­je­chać na igrzy­ska, nawet nie już jako spor­to­wiec, ale jako dzien­ni­karz. To by­ło­by speł­nie­nie ma­rzeń.
Je­steś atrak­cyj­na, więc ide­al­na, żeby po­sta­wić Cię przed ka­me­rą.
Na ładne oczy mo­żesz wy­stą­pić raz. Ale już drugi mu­sisz być przy­go­to­wa­ny. Mam do tego pre­dys­po­zy­cje, bo byłam z tej dru­giej stro­ny i wiem, kiedy po­dejść do za­wod­ni­ka, o co za­py­tać. Ja to po pro­stu czuję. Byłam na mi­strzo­stwach Pol­ski w ujeż­dża­niu i dzien­ni­ka­rze bie­gli do zwy­cięż­czy­ni jak "hieny" – nie dali jej spo­ko­ju ani na mo­ment. Ja sta­łam z boku i się przy­glą­da­łam. Po­de­szłam do niej do­pie­ro wtedy, gdy od­pro­wa­dzi­ła konia do staj­ni, tro­chę się wy­lu­zo­wa­ła i bar­dzo faj­nie ze mną po­roz­ma­wia­ła. To trze­ba czuć – tego nie da się na­uczyć.
Twój mąż nie na­rze­ka, że masz sło­wo­tok?
Haha, mu­sisz jego za­py­tać. Je­stem bar­dzo otwar­tą osobą i wy­cho­dzę z za­ło­że­nia, że trze­ba roz­ma­wiać. Mój synek mając pół­to­ra roku już bar­dzo pięk­nie mówił. Być może dla­te­go, że ja do niego cały czas mó­wi­łam. My w domu bar­dzo dużo roz­ma­wia­my, nie ma te­ma­tów tabu. Pierw­szą osobą, którą za­py­ta­łam o udział w sesji, był mój mąż. Oczy­wi­ście na po­cząt­ku ka­te­go­rycz­nie to wy­klu­czył, ale póź­niej o tym roz­ma­wia­li­śmy i się zgo­dził.
Aida Bella z mężem i synemAida Bella z mężem i synemFoto: Aida Bella/ Archiwum prywante / Aida Bella/Archiwum prywatne
Syn wi­dział zdję­cia?
Jesz­cze nie. Cho­ciaż ostat­nio wi­dział w sa­mo­cho­dzie wę­gier­ską edy­cje "Play­boya", w któ­rej także były nasze zdję­cia, i po­wie­dział: "o, mama w ga­ze­cie". Nie tłu­ma­czy­łam mu jesz­cze co to za ga­ze­ta.
Ale przyj­dzie taki czas…
To jesz­cze z dzie­sięć lat.
Myślę, że jak tylko pój­dzie do szko­ły.
Nie za­bu­rzaj mi mojej wizji do­ra­sta­nia dziec­ka. Poza tym ja się nie wsty­dzę tej sesji.
My­ślisz, że jego ko­le­dzy nie będą zło­śli­wi?
Pew­nie się za­cznie w czwar­tej, pią­tej kla­sie. Mam jesz­cze czas, aby z nim o tym po­roz­ma­wiać.
Nie chcesz po­wie­dzieć, czy Twój mąż na­rze­ka, że dużo ga­dasz, ale kie­dyś stwier­dził, że wy­da­jesz dużo pie­nię­dzy na buty i to­reb­ki.
Teraz już nie wy­da­ję. Skoń­czy­ły mi się pie­nią­dze. Je­stem bez pracy. Nie­mniej lubię cho­dzić na za­ku­py, spra­wia mi to przy­jem­ność. Prze­waż­nie jed­nak ku­po­wa­łam ko­lo­ro­we buty spor­to­we. Szpi­lek mam może ze trzy pary. To­re­bek też mam roz­sąd­ną licz­bę. Nigdy nie wy­da­łam na nie dużo pie­nię­dzy.
Ile to jest "dużo pie­nię­dzy"?
Nigdy nie ku­pi­łam to­reb­ki droż­szej niż trzy­sta zło­tych. Lubię na­to­miast sprzęt elek­tro­nicz­ny i ga­dże­ty.
Strasz­nie dużo ga­dasz, wy­da­jesz pie­nią­dze, nie po­tra­fisz go­to­wać, a do tego jesz­cze kry­ty­ku­jesz męża, który go­tu­je!
Haha, skąd ty to wzią­łeś?! To nie­praw­da! Fakt, nie umiem do­brze go­to­wać, ale jego nigdy nie kry­ty­ku­ję. Go­to­wa­nie to jego pasja. Ja na­to­miast sprzą­tam.
Im­po­no­wa­ło Ci, że Kuba jest pił­ka­rzem?
Na po­cząt­ku w ogóle o tym nie wie­dzia­łam. Po­wie­dział mi po kilku rand­kach. Nie na­le­ża­łam do dziew­czyn, który wy­sta­ją przed klu­bem i po­lu­ją na pił­ka­rzy. Choć im­po­no­wa­ło mi, że miał pasję.
Je­ste­ście roz­po­zna­wal­ni w Opolu?
Myślę, że tak. Cza­sem zda­rza się, że przy­glą­da­ją mi się w skle­pie. Roz­da­łam też kilka au­to­gra­fów na okład­ce "Play­boya". Choć Kubę czę­ściej roz­po­zna­wa­li, bo wia­do­mo – pił­karz. Chyba mam nawet wy­rzu­ty su­mie­nia, że za­blo­ko­wa­łam mu ka­rie­rę. Miał różne pro­po­zy­cje: czy to z Ja­giel­lo­nii Bia­ły­stok, czy ze Zni­cza Prusz­ków, a ja nie byłam ty­po­wą dziew­czy­ną pił­ka­rza, która po­je­dzie za nim gdzie­kol­wiek. Tro­chę go ogra­ni­cza­łam, ale nigdy ni­cze­go nie za­bra­nia­łam. Sam po­dej­mo­wał de­cy­zje. Po­sta­wił na mnie.
Gra­tu­lu­ję, wy­gra­łaś z Ja­giel­lo­nią.
Jemu po­gra­tu­luj wy­bo­ru (śmiech).
Py­ta­łem o Waszą roz­po­zna­wal­ność, bo miesz­kasz w Opolu…
… i tutaj się wszy­scy znają. To dość małe mia­sto, w który nie­wie­le się nie dzie­je. Teraz zmie­nia­ją się wła­dze i miej­my na­dzie­je, że Opole za­cznie się roz­wi­jać. To mia­sto żyje dwa ty­go­dnie w roku – gdy jest fe­sti­wal. Poza tym jak wyj­dziesz po 21 na rynek, to jest pusto.
Sława jest fajna?
Lubię to.
Masz par­cie na szko­ło?
Gdy­bym się nie lu­bi­ła przed ka­me­rą, to nie chcia­ła­bym pra­co­wać w te­le­wi­zji.
Aida Bella z mężem i synemAida Bella z mężem i synemFoto: Aida Bella / Archiwum prywatne / Aida Bella/Archiwum prywatne
I wy­stę­po­wać w te­le­dy­skach. Naj­pierw Papa D, teraz Do­na­tan…
Ten drugi te­le­dysk, w któ­rym za­gra­łam, jesz­cze się nie uka­zał, ale to kwe­stia czasu. Nie mogę zdra­dzać szcze­gó­łów, ale nie ubi­jam w nim masła (śmiech).
Może duet z inną opo­lan­ką Edytą Gór­niak?
O nie, ja nie umiem śpie­wać. Na­to­miast gra­łam na wio­lon­cze­li i for­te­pia­nie. Cza­sem przy­gry­wam w domu ko­lę­dy pod­czas świąt. Być może pod­czas te­go­rocz­nej Wi­gi­lii za­gram razem z moim synem, który w przed­szko­lu cho­dzi na za­ję­cia nauki gry na for­te­pia­nie. Śpie­wam tylko w sa­mo­cho­dzie, gdy nikt nie sły­szy.
Aida Bella z synemAida Bella z synemFoto: Aida Bella / Archiwum prywatne / Aida Bella/ Archiwum prywante
Czło­wiek – or­kie­stra. Upra­wiasz sport, je­steś re­por­te­rem w te­le­wi­zji, po­zo­wa­łaś jako fo­to­mo­del­ka, wy­stę­pu­jesz w te­le­dy­skach, grasz na in­stru­men­tach, stu­diu­jesz mar­ke­ting spor­to­wy , je­steś żoną i matką…
I je­stem też osobą bez­ro­bot­ną. Nie mam ak­tu­al­nie sta­łej pracy, mimo że od dawna jej szu­kam. Przy­kre jest to, że spor­tow­cy nie mają w Pol­sce za­bez­pie­cze­nia po za­wie­sze­niu lub za­koń­cze­niu ka­rie­ry. Ostat­nio wi­dzia­łam te­le­wi­zyj­ny ma­te­riał Oty­lii Ję­drzej­czak, która roz­ma­wia ze spor­tow­ca­mi wła­śnie po za­koń­cze­niu ka­rie­ry. I do­wie­dzia­łam się, że trzy­krot­na me­da­list­ka olim­pij­ska w ka­ja­kar­stwie jest pra­cow­ni­kiem ma­ga­zy­nu. Za gra­ni­cą: w Ka­na­dzie, Niem­czech czy Ho­lan­dii, takie osoby mają za­pew­nio­ne godne życie. U nas nie ma dla nich pracy w bran­ży spor­to­wej. Dla mnie nie ma obec­nie w żad­nej.
Czyli co? Pi­sze­my: "sek­sow­na łyż­wiar­ka ro­ze­bra­ła się do "Play­boya". Teraz szuka pracy"?
Jeśli tak to na­zwiesz… Moim naj­więk­szym suk­ce­sem – wbrew po­zo­rom – nie była roz­bie­ra­na sesja, ale zdo­by­cie brą­zo­we­go me­da­lu na mi­strzo­stwach Eu­ro­py. Nie wiem co trze­ba zro­bić, żeby za­ist­nieć. Przez wiele mie­się­cy roz­sy­ła­łam CV i nie do­sta­łam ani jed­ne­go za­pro­sze­nia na roz­mo­wę kwa­li­fi­ka­cyj­ną.
Masz pro­ble­my jak kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy stu­den­tów.
Szu­ka­łam pracy biu­ro­wej w moim re­gio­nie. Chcia­ła­bym pra­co­wać w or­ga­ni­za­cjach spor­to­wych. Szu­kam ja­kiej­kol­wiek pracy, żeby nie sie­dzieć w domu, żeby wyjść do ludzi. Mogę być se­kre­tar­ką, przed­sta­wi­cie­lem han­dlo­wym, po pro­stu chcę pra­co­wać. To smut­ne, ale praw­dzi­we. Nikt już o mnie nie pa­mię­ta jako o spor­tow­cu. Minął rok, odkąd po­ja­wi­łam się w Play­boyu. Wtedy był boom, a teraz wszy­scy za­po­mnie­li.
Może jed­nak ta sesja to dla Cie­bie pięt­no?
Je­stem po stu­diach, teraz robię po­dy­plo­mów­kę. To nie jest tak, że mam tylko ma­tu­rę i szu­kam pracy, bo byłam na okład­ce "Play­boya". Prze­ży­łam nawet małe za­ła­ma­nie, że sie­dzę w domu i się do ni­cze­go nie na­da­ję. Chyba więk­szość spor­tow­ców ma taki dy­le­mat co robić dalej ze sobą, kiedy trze­ba zmie­nić swój spo­sób na życie. Mąż pra­cu­je, dziec­ko w przed­szko­lu, a ja je­stem home me­na­ger, czyli sprzą­tam, piorę i pra­su­ję. Re­ali­zu­je kilka pro­jek­tów zwią­za­nych z CA­VA­LIA­DA w Po­zna­niu, ko­men­tu­je Pu­cha­ry Świa­ta w Pol­sa­cie, jeż­dżę na mecze siat­ko­wi z TVP, jed­nak to nie jest stała praca. Na jej zna­le­zie­nie daję sobie czas do wio­sny.
A póź­niej?
Jeśli trze­ba bę­dzie wy­je­chać za pracą, to wy­ja­dę. Jak upra­wia­łam sport, było wszyst­ko do­brze, nie za­sta­na­wia­łam się co bę­dzie jutro.
Spa­dłaś z wy­so­kie­go konia?
Można po­wie­dzieć, że tak. Nie da się sie­dzieć w domu i pra­co­wać tylko w week­en­dy. A tym bar­dziej nie można z tego żyć. Po pro­stu spa­dłam na zie­mię. Nie cze­kam jed­nak na te­le­fon z na­dzie­ją, że ktoś za­dzwo­ni i powie: chcę, żebyś dla nas pra­co­wa­ła, bo na­zy­wasz Aida Bella. Wiem, że tak nie bę­dzie, więc szu­kam na wła­sną rękę, wy­sy­łam CV, roz­glą­dam się. A lu­dzie robią wiel­kie oczy i py­ta­ją zdzi­wie­ni: jak to, Ty szu­kasz pracy?!.
Prze­ma­wia przez Cie­bie żal?
Nie ża­łu­ję ani jed­ne­go dnia, ani jed­nej kro­pli potu wy­la­ne­go na tre­nin­gach. Prze­ży­wał wiele wspa­nia­łych chwil, po­zna­łam zna­ko­mi­tych ludzi. Warto upra­wiać sport i speł­niać swoje ma­rze­nia. Mam na­dzie­je, że nie po­wie­dzia­łam jesz­cze ostat­nie­go słowa.