środa, 22 września 2010

Marek Kondrat stracił sens życia?


Wydawać by się mogło, że popularny aktor Marek Kondrat (60 l.) ma wszystko - pieniądze, sławę, zapewnione miejsce w historii polskiego kina. Wydawać by się mogło, że artysta ma jak w raju. Ale nic bardziej mylnego.


Kondrat jest znudzony tym, co go otacza i przyznaje, że jego jedynym przyjacielem jest... Bodzio, rasy terier. Aktor niezwykle rzadko udziela wywiadów, ale gdy teraz przerwał milczenie, zmroził fanów swoimi wypowiedziami.

- Tak zwana ciekawość życia w ogóle mnie nie dotyczy. Życie mi się niesłychanie uprościło, nie widzę w nim żadnej wielkiej fascynacji - takie mocne słowa z ust popularnego aktora Marka Kondrata padają w wywiadzie dla miesięcznika psychologicznego "Sens".

Przeczytaj koniecznie: Ranking najdrożdzych gwiazd show biznesu, polityków i sportowców: Marek Kondrat jest wart 912 500 zł!


Kondrat w rozmowie z Hanią Halek odcina się również od zawodu, który przyniósł mu sławę i rzeszę fanów. - Nie jestem już aktorem, jednak nadal jestem popularny i muszę powiedzieć, że to mnie niesłychanie ze świata separuje... Czasami samo wyjście na ulicę w Warszawie jest pewnym aktem - narzeka na swój los.

Czyżby aktora dopadła depresja? Trudno odnaleźć w tym, co mówi Kondrat, człowieka szczęśliwego, który nawet jeśli nie spełnia się już zawodowo jako aktor, to przynajmniej cieszy się swoją pasją, jaką są wina i winnice. W dodatku Kondrat nosi miano polskiego gwiazdora najlepiej opłacanego w kampaniach reklamowych. Według prestiżowego magazynu "Forbes" może liczyć nawet na milion złotych! To chyba powód do zadowolenia?

Ale aktora to wcale nie cieszy. On coraz częściej porównuje się do swojego pamiętnego bohatera z filmu "Dzień świra" - sfrustrowanego nieudacznika Adasia Miauczyńskiego!

- Kiedy dostałem scenariusz "Dnia świra", doskonale poczułem te natręctwa... Mocniej dotknęła mnie ta obsesja samotności - zdradza artysta i ujawnia, iż nawet codzienne proste czynności zaczerpnął z kultowego filmu. Choćby jego przepis na kawę.

- Trzy łyżeczki z kopczykiem lekko otrzepanym. Gotuję najpierw w mikrofalówce 100 gramów mleka, bo lubię kawę z podgrzanym mlekiem, potem dosypuję kawę i zalewam wodą. I nie słodzę kawy. Jej ostatnie dwa łyki służą mi do popicia proszków. Mam niebieskie, kolorowe, siedem proszków, czasami osiem - mówi.

Okazuje się również, że pan Marek odizolował się nawet od przyjaciół.

- Nasze spotkania nie mogą być natarczywe w sensie częstotliwości, nie potrzebuję ich fizycznie w takim stopniu jak kiedyś - mówi.

Z kim więc ten wielki aktor dzieli radości i smutki dnia codziennego? Ze swoim... terierem. - Od zwierzeń mam psa Bodzia - zdradza Kondrat i chwilę później dodaje: - Jest taki delikatny temat, który próbuję rozważać, nazywa się miłość... Myślę, że wypadłem z ram, w których miłość się mieści.

Jakby tego było mało, artysta nie stroni też od krytyki Boga. Twierdzi, że jest on ponury, wymagający, zazdrosny i karzący...

- …Gorzki, a poza tym okrutny jakiś. No, żeby wymyślić taki świat?! To bez sensu. Nasz Bóg jest pełen przekory. Mam wrażenie, że cały czas myśli: "ja wam, ludzie, zaraz pokażę, jak to ma wyglądać" - szokuje dalej.

Trzeba mieć tylko nadzieję, że Kondrata dopadła jeno jesienna depresja. I to, co napawa smutkiem wielkiego artystę, za chwilę minie.

SE.pl 22 IX 2010

piątek, 10 września 2010

Tusk, Komorowski, Sikorski muszą zejść ze sceny politycznej raz na zawsze


Jarosław Kaczyński na Zgromadzeniu Obywatelskim ws. katastrofy w Smoleńsku, zorganizowanego przez Fundację Niezależne Media 10 IX 2010

"Polityczne tło katastrofy smoleńskiej" rozdanego na początku spotkania. Konkluzje dokumentu mówią o tym, że nie doszłoby do katastrofy, gdyby nie polityka Donalda Tuska, polegająca na "dyskredytowaniu Lecha Kaczyńskiego i oszczędzaniu na bezpieczeństwie najważniejszych osób w państwie".

- Niezależnie od wyników badań, o których tutaj mówimy, tacy ludzie jak Donald Tusk, jak Bronisław Komorowski, jak Radosław Sikorski, jak Bogdan Klich, (...) jak Tadeusz Arabski muszą zejść z polskiej sceny politycznej raz na zawsze.

dodano 11 XI 2010

czwartek, 9 września 2010

Monika Kuszyńska u Ziemca. Po wypadku, na wózku (8 września 2010)

Monika była laseczką do 28 maja 2006.

Sexowna, atrakcyjna, długonoga. Ładnie śpiewała i była niegłupia. Po 28 maja tylko te dwie cechy niełaskawy Stwórca raczył jej pozostawić.

W tragicznym wypadku samochodowym w trakcie powrotu z koncertu złamał się jej kręgosłup. Cały zespół się wylizał z ran mniejszych lub większych. Monika nie. Przez wielenaście miesięcy leżała w polskim szpitalu cierpiąc i zmagając się z myślami: będę chodziła czy nie?

Nie będziesz. Los przykuł ciebie do dwukołowca odbierając laskowatość i sukowatość którą nosiłaś w sobie przez lat 26. Od 4 lat z trudem zmaga się z rzeczywistością człowieka niepełnosprawnego. Straciła wielu przyjaciół, których przecież nigdy nie miała. Inaczej przecież postrzega się laseczkę, inaczej kobietę z którą nie można pójść na spacer ani do łóżka. Trzeba ją pchać...

Sprawca wypadku Robert Janson został skazany na 2 lata kpw w zawieszeniu i śmieszną grzywnę. Kontakty z zespołem się wypłukały. Varius Manx przyjął nową wokalistkę. Chodzącą i śpiewającą.

Monika została sama, fanów brak, chociaż śpiewa z perspektywy wózkowej.

Wczoraj 8 września pojawiła się u K. Ziemca (wylizał się z potężnego oparzenia i pracuje znów na antenie TVP) w programie NIEPOKONANI, o tych którym krzyż pański przygniótł aż do ziemi. Radzą sobie i żyją.

Monika znalazła miłość życia. Jest szczęśliwa, śpiewa acz nie koncertuje. Zmaga się z rzeczywistością. Myślę, że już wie, że BOGA NIE MA.






(po lewej) Monika Kuszyńska i Robert Janson



















świat z perspektywy wózka


maj 2006 - to, co zostało z auta
żeby wydobyć Monikę rozcięto samochód