poniedziałek, 31 grudnia 2012

Obama i srebrna olimpijka McKayla Maroney - słynny MEM (15 XI 2012)

President Barack Obama jokingly mimics U.S. Olympic gymnast McKayla Maroney's "not impressed" look while greeting members of the 2012 U.S. Olympic gymnastics teams in the Oval Office, Nov. 15, 2012. Steve Penny, USA Gymnastics President, and Savannah Vinsant laugh at left. (Official White House Photo by Pete Souza)



Rokita o Komorowskim

- Na koniec zapytam o prezydenturę Bronisława Komorowskiego. Jak Pan postrzega Bronisława Komorowskiego jako głowę państwa, czy ma szansę na drugą kadencję?

- Nie ma żadnego powodu, żeby nie wygrał następnych wyborów w pierwszej turze. Jak na razie, jest to prezydentura pozbawiona politycznego znaczenia dlatego, bo Komorowski nie dysponuje polem manewru w obrębie Platformy Obywatelskiej, ani realną możliwością przeciwstawienia się Tuskowi. W związku z tym nie ma żadnego pola na jego własną politykę. Jest to więc prezydentura celebracyjna, jak bystro zauważył Wałęsa, od głaskania główek. Komorowski może się stać realnym podmiotem polskiej polityki tylko wtedy, kiedy Tusk będzie upadał. Wtedy przyjdzie taki czas, że on też będzie mógł się sprawdzić jako polityk.. Dzisiaj zaś robi to, co można robić w jego sytuacji najlepiej, czyli jest patriotyczny, swojski, rubaszny i przaśny. Ot prawdziwy gajowy. Mógłby wystąpić w każdym sitcomie i Polacy by się szczerze i życzliwie śmiali z jego gagów. Całkiem nieźle komponuje się z tą popkulturową, obowiązującą dziś stylistyką. Z punku widzenia profesjonalnej polityki Komorowski robi więc to, co powinien robić: buduje charakterystyczną postać z jakiegoś popularnego sitcomu. Gdyby zaczął robić jakąś dużą politykę, to zaczęłyby się dla niego duże kłopoty.

- Podobno Jarosław Gowin jest kontrkandydatem. Myśli Pan, że minister Gowin mógłby przejąć w przyszłości urząd prezydenta?

- Nie, nie myślę. Gowin jest ciałem obcym w Platformie, w związku z czym szans nigdy nie będzie miał.

Rokita o nienawiści PO-PIS i JOW, postkomunistach

 No ale co to za system dwupartyjny, w którym obie partie są prawicowe i niewiele się od siebie różnią?

- Dzisiaj w ogóle nie mamy w Europie partii, które by się różniły między sobą. Jeśli traktować literalnie dokumenty programowe PiS-u i PO, to by się okazało, że w tych programach jest więcej różnic niż w programach większości europejski partii. Partie przekształcają się w organizacje o charakterze trybalistycznym , odpowiedniki dawnych plemion. Jest plemię PO, jest plemię PiS. Członkowie jednego plemienia nienawidzą członków drugiego plemienia nie dlatego, że się czymś różnią, tylko dlatego, że mają inne poczucie przynależności. Ot i cały problem różnic ideowych, programowych, politycznych.


- Może mogłyby to zmienić jednomandatowe okręgi wyborcze, które próbuje wprowadzić Paweł Kukiz?

- Ja bym, na miejscu PiS-u i PO, dawno wprowadził jednomandatowe okręgi wyborcze. To leży w interesie tych partii. Ja uważam, że gdyby były JOW-y, to PiS z PO wypełniłyby Sejm niemal szczelnie i wyeliminowałyby całą konkurencję polityczną.

- I tak powinno być? Pana zdaniem dobrze by było, gdyby z Sejmu zniknęły takie partie jak Ruch Palikota, SLD, PSL? Żeby ten system dwupartyjny się dopełnił?

- Oczywiście. Nie jestem miłośnikiem ani PO, ani PiS-u, ale nie mamy dzisiaj innych partii politycznych w Polsce. Kwestia JOW-ów pokazuje zresztą bardzo ciekawy paradoks polityki partyjnej. Występuje bowiem jawna sprzeczność pomiędzy interesem obu partii i interesem obu liderów. Dominacja dwóch partii w polityce polskiej w systemie większościowym by wzrosła, ale dominacja obu liderów nad swoimi partiami by osłabła. Partie byłyby większe, ale posłowie bardziej samodzielni. Więc Tusk i Kaczyński nie są zainteresowani wzmacnianiem swoich partii i działają przeciw ich interesom. A w dzisiejszej polskiej polityce Tusk i Kaczyński są silniejsi niż PO i PiS. Więc systemu większościowego nie będzie.


 Sukces Ruchu Palikota niczego nie zmieni na scenie politycznej? Dostał 10 proc. poparcia. A może po połączeniu się z SLD pod wspólnym patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego?

- Od 2005 roku, a nawet wcześniej, obóz postkomunistyczny znajduję się w stanie permanentnej rozsypki. Zmienia przywódców, próbuje tworzyć nowe byty, które natychmiast umierają. Ten kryzys trwa i raczej nie należy się spodziewać, żeby postkomuniści byli zdolni do jakiejkolwiek konsolidacji. Raczej nastąpi kolejny kryzys, jeszcze jedna odsłona wieloletniej walki pomiędzy Kwaśniewskim a Millerem. Miller będzie bronić tożsamości SLD, Kwaśniewski będzie chciał znów czegoś rzekomo szerszego i milszego dla publiczności. Być może powtórzy się historia z LiD-em, tylko w roli pozostałości Unii Wolności tym razem wystąpi Palikot. To są wszystko zjawiska folklorystyczne, one się dzieją na obrzeżu polskiej polityki, a nie w jej głównym nurcie. Tu przynajmniej afera Rywina i ówczesna komisja śledcza trwale zmieniła polski krajobraz. Postkomuniści stali się folklorem. Dla takiego antykomunisty jak ja, to jest taka prywatna przyjemność, która zawsze wpływa na poprawę humoru.



Rokita o prezydenturze Kaczyńskiego

- Z perspektywy czasu, jak Pan ocenia prezydenturę Lecha Kaczyńskiego? Czy nadszedł już czas, że można tę prezydenturę zrecenzować?

- Oczywiście, że można, bo jest skończona. Problem polega tylko na tym, że każda próba recenzji, uwikłana jest w straszliwe zawirowania emocjonalne. W związku z tym jedno nieopatrzne słowo wypowiedziane pod adresem Lecha Kaczyńskiego, w oczach PiS-owców kwalifikuje Pana jako zdrajcę, a w oczach platformersów jako oszołoma. W związku z tym, można podsumować intelektualnie prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, tylko to jest zajęcie o najwyższym stopniu ryzyka. Saperka na polu minowym.

- Dla Pana już nie.

- Kaczyński był świetny, jeśli mierzyć jego prezydenturę rozmachem i idealizmem jego wizji politycznej. Słaby, jeśli mierzyć ją jakością zarządzania, umiejętnościami negocjacyjnymi czy zdolnością przekuwania wizji w czyn. No i, co oczywiste, w przeciwieństwie do swojego brata, był słabo dostosowany do marketingowych wymogów nowej polityki. Należał ewidentnie do starej szkoły.

- A jak Pan reagował na głosy sprzeciwu, że Lech Kaczyński nie zasłużył na to, by być pochowanym na Wawelu?

- To była przecież bardzo agresywna walka o kształt legendy Kaczyńskiego. Jedni do dzisiaj chcą zbudować romantyczną legendę człowieka, który złożył ofiarę z życia za swoją szlachetność i uczciwość, a drudzy za wszelką cenę chcą tę legendę zniszczyć, ponieważ oceniają ją, jako zagrożenie dla własnego rządu dusz i w efekcie własnej władzy. Więc głosy protestu przeciw pochówkowi na Wawelu nie były zwykłymi opiniami ludzi, którzy coś po prostu uważają i mają jakieś argumenty. Ale od samego początku, od pierwszego apelu Wajdy, były trąbką bojową, wzywającą do bezpardonowej rozprawy z legendą, o groźnych dla PO skutkach politycznych. Na tym polega tu zasadnicza trudność wypowiadania jakichkolwiek opinii. Ja na przykład zawsze byłem przekonany, że krypty wawelskie mają kryć tylko szczątki królów i dawnych bohaterów. I gdyby mnie Pan kiedykolwiek wcześniej zapytał o pochówki współczesnych polityków, to byłbym przeciw. Ale jak Pan sam rozumie, nigdy bym nie poszedł z Wajdą na jego wojnę z narodową pamięcią i patriotycznymi emocjami Polaków.

- Czy były takie momenty, że przyszło Panu do głowy, że do katastrofy smoleńskiej mogło dojść w wyniku zamachu?

- Ta myśl jest cały czas obecna w mojej głowie, ale na takiej zasadzie, na jakiej może być obecna w głowie każdego zdroworozsądkowego człowieka. To jest dokładnie tak samo jak ze śmiercią generała Sikorskiego. Nigdy nie przeczytałem żadnego dokumentu ani świadectwa, które pozwoliłoby mi wyrobić sobie przekonanie, że generał Sikorski zginął w Gibraltarze w wyniku zamachu. Ale odkąd przeczytałem pierwszą książkę na ten temat mając lat kilkanaście, wiem, że takiej hipotezy nikt nigdy nie wykluczył, i że ona jest możliwa. W związku z tym nigdy nie przyszłoby mi do głowy publicznie zarzekać się, że zginął w wypadku, a na pewno go nie zamordowano.

Rokita o konflikcie przed i posmoleńskim

- Czy polityka posmoleńska jest jeszcze gorsza od tej wcześniejszej? Spór jest bardziej zacięty, bardziej zażarty?

- Jest to samo, tylko w większym nasileniu. Smoleńsk zaostrzył konflikt. Obie strony dostały znacznie mocniejsze argumenty delegitymizujące. Tusk dostał do ręki argument o sekcie smoleńskiej, a Kaczyński o zdradzie. Smoleńsk dał tak naprawdę silniejsze cepy do walenia się po łbach. Ale struktury sporu nie zmienił: jest on tak samo, albo nawet jeszcze bardziej odrealniony, marketingowy i sztuczny.

- Dlaczego, wg Pana, doszło do katastrofy smoleńskiej? Czy jej przyczyny są wyjaśnione?

- Dlaczego doszło do katastrofy... Myśli Pan, że ktoś w Polsce to wie?

- Część sceny politycznej twierdzi, że do katastrofy doszło wskutek błędu pilotów i złych warunków atmosferycznych, a prawa strona sceny politycznej twierdzi, że doszło do zamachu.

- Znów bierze Pan reklamę za rzeczywistość. Ciężko z panem gadać, bo cały czas popełnia Pan ten sam błąd.

- To są jedynki wiadomości prasowych, radiowych i telewizyjnych...

- Przecież politycy w to nie wierzą. Politycy używają tych diagnoz tylko do tego, żeby rozbudzać ludowe negatywne namiętności. Przypuszczam, że Jarosław Kaczyński czasem się zastanawia, czy tam nie było zamachu, ale jest człowiekiem na tyle inteligentnym, że zdaje sobie sprawę , że wystarczających przesłanek dla takiej tezy nie ma. Więc mówi o zamachu dlatego, bo ocenia, że to lepiej mobilizuje jego elektorat. Tusk doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że poza błędami pilotów i wieży, są inne okoliczności niewyjaśnione, że tam się zdarzyło coś jeszcze ponad błąd pilotów i wieży. Tusk jest na tyle racjonalny, że wie także, że raport Millera nie wyjaśnia sprawy, że są w nim jawne błędy.

- Uważa Pan, że komisji Millera nie trzeba na nowo powoływać?

- Ja widzę, że w tym wywiadzie wracamy permanentnie do punktu wyjścia. Pan nadal sądzi, że ten bank, o którym ciągle mówi w reklamach Kondrat, jednak naprawdę rozdaje ludziom pieniądze.


- Czy oddanie śledztwa Rosji było racjonalne z punktu widzenia Tuska?

- Cała polityka obozu rządowego przyjęta wobec tej katastrofy była błędna. Platforma i Tusk jeszcze zapłacą za to bardzo dużą cenę.

- Jaką?

- To będzie gwóźdź do trumny, który ich wcześniej czy później pozbawi władzy. Natomiast co do wspólnego śledztwa. Tu akurat decyzja Tuska była racjonalna. Gdyby wybierać z pełnym namysłem pomiędzy wariantem wspólnego śledztwa rosyjsko-polskiego, toczonego w Rosji i pod rosyjskie dyktando przy udziale Polaków, i wariant dwóch śledztw, jednego, które prowadzą Rosjanie i odrębnego, prowadzonego przez polską prokuraturę, to ja bym też wybrał wariant drugi, czyli ten, który wybrał Tusk. We 
wspólnym śledztwie polscy uczestnicy zostaliby sprytnie przez Rosjan w krótkim czasie ubezwłasnowolnieni. Zostałoby im tylko podpisanie się, lub odmowa podpisu, pod wnioskami sformułowanymi w istocie przez rosyjskich śledczych. Dodatkowo, Polska nie miałaby legitymacji, żeby prowadzić własne śledztwo. W 2010 roku Putin z entuzjazmem zgodziłby się na wspólne śledztwo. Argumenty przeciwników rządu w tej akurat materii są chybione. W ogóle warto pamiętać, że nigdy nie robi się niczego wspólnie z krajem nieprzyjaznym na jego terytorium. To jest elementarz polityki.


piątek, 28 grudnia 2012

z indeksu ksiąg zakazanych XX wieku

skreślone z indeksu w okolicach Soboru Watykańskiego II
  • Kartezjusz - Rozmyślania nad zasadami filozofii
  • Darwin - O pochodzeniu gatunków
  • Kant - Krytyka czystego rozumu
  • Locke - Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego
  • Diderot - Encyklopedia
  • Wolter - Listy filozoficzne
  • Rousseau - Umowa społeczna
  • Paine - Prawa człowieka
  • Sterne - Podróż sentymentalna
  • Flaubert - Pani Bovary