Gdy dopada mnie kryzys, zastanawiam się, dlaczego wybrałam jazdę na rowerze, a nie szermierkę lub szachy - mówi czołowa polska kolarka Maja Włoszczowska, która marzy o igrzyskach i podróży do Tybetu.
ZOBACZ TAKŻE
- Pszczółka gna po medal (03-08-08, 22:45)
- Evans w kampanii na rzecz Wolnego Tybetu (14-06-08, 08:28)
- PŚ w kolarstwie górskim: Włoszczowska dwunasta (27-04-08, 16:58)
- Ogień olimpijski dotarł do Nagano (26-04-08, 08:15)
Cztery lata temu w Atenach była szósta w wyścigu MTB. Od tego czasu wywalczyła kilka medali mistrzostw świata i Europy. W Polsce kroku dotrzymuje jej jedynie Anna Szafraniec - koleżanka z grupy Halls Professional MTB Team. Obie mają liczyć się w walce o medal na igrzyskach w Pekinie.
Olgierd Kwiatkowski: Jednym z największych pani marzeń jest podróż do Indii i Tybetu. Czy po tym, co się ostatnio dzieje, chęć podróży do Tybetu wzrosła czy zmalała?
Maja Włoszczowska: Jak najbardziej chciałabym tam pojechać, choć to, co się tam ostatnio stało i co się dzieje wokół igrzysk, jest bardzo przykre.
Olimpiada, znicz olimpijski, kojarzą się z pojednaniem i zdrową rywalizacją, ale teraz dominuje atmosfera walki. Wszystko to jest bardzo nieprzyjemne przede wszystkim dla sportowców. Wymaga się od nas różnych deklaracji, poparcia dla Tybetu. Nie tylko sportowcy, ale każdy zdrowo myślący człowiek sprzeciwia się sytuacji, jaka tam panuje. Nie można jednak wymagać, żebyśmy rzucili nagle w diabły cztery lata przygotowań i manifestowali poparcie bojkotem igrzysk. Trzeba było pomyśleć, gdy przyznawało się Chinom organizację igrzysk, bo w stu procentach można było przewidzieć, że narodzą się takie problemy. Jestem zdecydowanie zdania, że igrzyska powinny się odbyć, ale my, sportowcy, możemy wypowiadać swoje opinie.
Będziecie protestować?
- Myślałam o zgoleniu głowy... ale w przypadku mężczyzn to fajny pomysł, dla kobiet chyba jednak nie najlepszy. Ewentualnie wchodzi w grę bojkot ceremonii otwarcia, ale nie muszę się nad tym zastanawiać, bo nas tam i tak nie będzie.
Gdyby doszło do bojkotu igrzysk, poszłyby na marne tysiące przejechanych kilometrów, dziesiątki skasowanych rowerów, pewnie parę razy połamanych rąk i nóg. Potrafi pani powiedzieć, ile tego było przez ostatnie cztery lata?
- Przejeżdżałam rocznie 15 tysięcy, czyli przez cztery lata okrążyłam ziemie półtora raza. Upadków była sporo, blizn na kolanach i łokciach kilkanaście. Do tego wiele straconych spotkań z rodziną i przyjaciółmi, bo 260 dni w roku spędzam poza domem. Oczywiście, nie poszłoby to zupełnie na marne, szykujemy się również do innych imprez, ale w naszym wypadku mówi się głównie o igrzyskach.
Jakim cudem, uprawiając tak czasochłonny sport, udało się pani skończyć trudne studia?
- Dopiero na studiach dowiedziałam się, że jestem na najtrudniejszym wydziale mojej uczelni [Wydział Podstawowych Problemów Techniki Politechniki Wrocławskiej], a na tym wydziale wybrałam najtrudniejszy kierunek - matematykę finansową. Zauważyłam jednak, że im więcej rzeczy mam na głowie, tym lepiej potrafię zorganizować sobie czas. Miałam ciężkie pięć i pół roku, poza szkołą i rowerem nie było kompletnie na nic czasu, musiałam zarywać noce. Studia dały mi jednak satysfakcję. Uważam, że nie powinno się wyłącznie koncentrować na sporcie. Człowiek wraca potem do normalnego życia i nie potrafi się odnaleźć. Ponadto zawsze miałam coś, co odrywało mnie od sportu, przez co mniej stresowałam się wyścigami.
Ale MTB to też jedna z najcięższych dyscyplin sportowych...
- Uważam, że treningi mamy bardzo atrakcyjne. W przeciwieństwie do pływaków, nie musimy przez kilka godzin oglądać kafelków. Fakt, że treningi bywają długie i bardzo wyczerpujące. Kolarstwo jest chyba najcięższą dyscypliną sportu, jeśli chodzi o wysiłek podczas wyścigu, który nie trwa 20 sekund czy dwie minuty, ale dwie godziny. Cały czas się jedzie na maksimum możliwości, do tego w trudno technicznym terenie, gdzie zmęczonemu łatwo o błąd i kontuzje. Przyznaję, że czasami na wyścigach, jak mam kryzys, zastanawiam się, dlaczego wybrałam jazdę na rowerze, a nie szermierkę lub szachy. Mimo wszystko kocham kolarstwo i nie zamieniłabym go na żadną inną dyscyplinę.
Czy na podstawie badań matematycznych można wyliczyć szansę na medal olimpijski?
- Mój kierunek studiów mógłby ewentualnie przydać się do statystyk, do analizy treningu. Wolę jednak skorzystać z matematyki po zdobyciu medalu olimpijskiego. Będę mogła mądrze zainwestować zarobione pieniądze.
Cztery lata temu w Atenach w olimpijskim debiucie była pani szósta. Czy w Pekinie będzie łatwiej o medal?
- Będzie dużo trudniej. Poziom kobiecego MTB bardzo się podniósł. Gdy cztery lata temu zdobywałam srebrne medale na mistrzostwach, miałam od dwóch do czterech minut straty do pierwszej zawodniczki. W tej chwili z taką stratą byłabym na dziesiątym miejscu. W czołówce zrobiło się ciasno.
Do tego trasa w Pekinie jest szybka, podjazdy będą krótkie, praktycznie nie wrzuca się tam najlżejszych przełożeń w rowerze. Nie będzie gdzie uciec. Cały czas będzie mocne tempo, czyli do samej mety będzie ostra walka o pozycje medalowe. W Pekinie nie wystarczy być tylko w dobrej formie fizycznej, ale mieć też mocną psychikę. Nad tym staram się teraz pracować.
Lubię trasy techniczne, z długimi sztywnymi podjazdami. Start w Pekinie będzie też dla mnie trudny ze względu na zeszły sezon. Kontuzja źle wpłynęła na moją psychikę. Na szczęście badania wydolnościowe pokazały, że mam duże możliwości.
Niektórzy maratończycy wycofali się z igrzysk, bo obawiają się zanieczyszczenia powietrza. Była pani na rekonesansie w ubiegłym roku, czy smog daje się we znaki?
- Nasza trasa jest jakieś 10-15 kilometrów od centrum. Akurat podczas mojego wyścigu na rekonesansie nie było czuć smogu, ale dzień później podczas wyścigu mężczyzn widać było jego skutki. Ciężko im było złapać oddech, przyjeżdżali na metę i dosłownie charczeli powietrzem. Czytałem, że Pekin ma 150 dni z czystym powietrzem, resztę z brudnym. Pojedziemy do Chin później, by nie zmęczyć się tym powietrzem. Mam tylko nadzieję, że na nasz wyścig trafi się ten dzień, gdy smogu nie będzie.
Olgierd Kwiatkowski: Jednym z największych pani marzeń jest podróż do Indii i Tybetu. Czy po tym, co się ostatnio dzieje, chęć podróży do Tybetu wzrosła czy zmalała?
Maja Włoszczowska: Jak najbardziej chciałabym tam pojechać, choć to, co się tam ostatnio stało i co się dzieje wokół igrzysk, jest bardzo przykre.
Olimpiada, znicz olimpijski, kojarzą się z pojednaniem i zdrową rywalizacją, ale teraz dominuje atmosfera walki. Wszystko to jest bardzo nieprzyjemne przede wszystkim dla sportowców. Wymaga się od nas różnych deklaracji, poparcia dla Tybetu. Nie tylko sportowcy, ale każdy zdrowo myślący człowiek sprzeciwia się sytuacji, jaka tam panuje. Nie można jednak wymagać, żebyśmy rzucili nagle w diabły cztery lata przygotowań i manifestowali poparcie bojkotem igrzysk. Trzeba było pomyśleć, gdy przyznawało się Chinom organizację igrzysk, bo w stu procentach można było przewidzieć, że narodzą się takie problemy. Jestem zdecydowanie zdania, że igrzyska powinny się odbyć, ale my, sportowcy, możemy wypowiadać swoje opinie.
Będziecie protestować?
- Myślałam o zgoleniu głowy... ale w przypadku mężczyzn to fajny pomysł, dla kobiet chyba jednak nie najlepszy. Ewentualnie wchodzi w grę bojkot ceremonii otwarcia, ale nie muszę się nad tym zastanawiać, bo nas tam i tak nie będzie.
Gdyby doszło do bojkotu igrzysk, poszłyby na marne tysiące przejechanych kilometrów, dziesiątki skasowanych rowerów, pewnie parę razy połamanych rąk i nóg. Potrafi pani powiedzieć, ile tego było przez ostatnie cztery lata?
- Przejeżdżałam rocznie 15 tysięcy, czyli przez cztery lata okrążyłam ziemie półtora raza. Upadków była sporo, blizn na kolanach i łokciach kilkanaście. Do tego wiele straconych spotkań z rodziną i przyjaciółmi, bo 260 dni w roku spędzam poza domem. Oczywiście, nie poszłoby to zupełnie na marne, szykujemy się również do innych imprez, ale w naszym wypadku mówi się głównie o igrzyskach.
Jakim cudem, uprawiając tak czasochłonny sport, udało się pani skończyć trudne studia?
- Dopiero na studiach dowiedziałam się, że jestem na najtrudniejszym wydziale mojej uczelni [Wydział Podstawowych Problemów Techniki Politechniki Wrocławskiej], a na tym wydziale wybrałam najtrudniejszy kierunek - matematykę finansową. Zauważyłam jednak, że im więcej rzeczy mam na głowie, tym lepiej potrafię zorganizować sobie czas. Miałam ciężkie pięć i pół roku, poza szkołą i rowerem nie było kompletnie na nic czasu, musiałam zarywać noce. Studia dały mi jednak satysfakcję. Uważam, że nie powinno się wyłącznie koncentrować na sporcie. Człowiek wraca potem do normalnego życia i nie potrafi się odnaleźć. Ponadto zawsze miałam coś, co odrywało mnie od sportu, przez co mniej stresowałam się wyścigami.
Ale MTB to też jedna z najcięższych dyscyplin sportowych...
- Uważam, że treningi mamy bardzo atrakcyjne. W przeciwieństwie do pływaków, nie musimy przez kilka godzin oglądać kafelków. Fakt, że treningi bywają długie i bardzo wyczerpujące. Kolarstwo jest chyba najcięższą dyscypliną sportu, jeśli chodzi o wysiłek podczas wyścigu, który nie trwa 20 sekund czy dwie minuty, ale dwie godziny. Cały czas się jedzie na maksimum możliwości, do tego w trudno technicznym terenie, gdzie zmęczonemu łatwo o błąd i kontuzje. Przyznaję, że czasami na wyścigach, jak mam kryzys, zastanawiam się, dlaczego wybrałam jazdę na rowerze, a nie szermierkę lub szachy. Mimo wszystko kocham kolarstwo i nie zamieniłabym go na żadną inną dyscyplinę.
Czy na podstawie badań matematycznych można wyliczyć szansę na medal olimpijski?
- Mój kierunek studiów mógłby ewentualnie przydać się do statystyk, do analizy treningu. Wolę jednak skorzystać z matematyki po zdobyciu medalu olimpijskiego. Będę mogła mądrze zainwestować zarobione pieniądze.
Cztery lata temu w Atenach w olimpijskim debiucie była pani szósta. Czy w Pekinie będzie łatwiej o medal?
- Będzie dużo trudniej. Poziom kobiecego MTB bardzo się podniósł. Gdy cztery lata temu zdobywałam srebrne medale na mistrzostwach, miałam od dwóch do czterech minut straty do pierwszej zawodniczki. W tej chwili z taką stratą byłabym na dziesiątym miejscu. W czołówce zrobiło się ciasno.
Do tego trasa w Pekinie jest szybka, podjazdy będą krótkie, praktycznie nie wrzuca się tam najlżejszych przełożeń w rowerze. Nie będzie gdzie uciec. Cały czas będzie mocne tempo, czyli do samej mety będzie ostra walka o pozycje medalowe. W Pekinie nie wystarczy być tylko w dobrej formie fizycznej, ale mieć też mocną psychikę. Nad tym staram się teraz pracować.
Lubię trasy techniczne, z długimi sztywnymi podjazdami. Start w Pekinie będzie też dla mnie trudny ze względu na zeszły sezon. Kontuzja źle wpłynęła na moją psychikę. Na szczęście badania wydolnościowe pokazały, że mam duże możliwości.
Niektórzy maratończycy wycofali się z igrzysk, bo obawiają się zanieczyszczenia powietrza. Była pani na rekonesansie w ubiegłym roku, czy smog daje się we znaki?
- Nasza trasa jest jakieś 10-15 kilometrów od centrum. Akurat podczas mojego wyścigu na rekonesansie nie było czuć smogu, ale dzień później podczas wyścigu mężczyzn widać było jego skutki. Ciężko im było złapać oddech, przyjeżdżali na metę i dosłownie charczeli powietrzem. Czytałem, że Pekin ma 150 dni z czystym powietrzem, resztę z brudnym. Pojedziemy do Chin później, by nie zmęczyć się tym powietrzem. Mam tylko nadzieję, że na nasz wyścig trafi się ten dzień, gdy smogu nie będzie.
Przed olimpiadą są jeszcze mistrzostwa Europy i świata.
- Tam chciałabym się sprawdzić. Bardzo mi zależy na wyścigu drużynowym. Rok temu zdobyliśmy srebrny medal, przegrywając ze Szwajcarami, którzy są potęgą w kolarstwie górskim. Naszym wielkim marzeniem jest złoty medal.
Wspomniała pani, że liczą się dla pani igrzyska w Pekinie i Londynie. W Chinach zakłada pani porażkę?
- Kiedy planowałem karierę, myślałam o tym, żeby jeździć do igrzysk w Londynie. Do tej pory startowałam na igrzyskach w ciepłych krajach, które Polakom niekoniecznie służą. W Londynie poczujemy się pewnie jak w domu, tym bardziej teraz, gdy mamy tam sporo rodaków. Ale to daleka przyszłość, teraz myślę głównie o tym, jak zdobyć medal w Pekinie.
Maja Włoszczowska, ur. 9 listopada 1983. Zawodniczka Halls Professional MTB Team. Mistrzyni świata w maratonie MTB w 2003 roku, wicemistrzyni Europy i świata indywidualnie w 2004 i 2005 roku, wicemistrzyni świata w drużynie w 2007 roku, brązowa `1medalistka drużynowo w MŚ w 2004 i 2006 roku. Igrzyska olimpijskie w Atenach (2004) - szóste miejsce.
- Tam chciałabym się sprawdzić. Bardzo mi zależy na wyścigu drużynowym. Rok temu zdobyliśmy srebrny medal, przegrywając ze Szwajcarami, którzy są potęgą w kolarstwie górskim. Naszym wielkim marzeniem jest złoty medal.
Wspomniała pani, że liczą się dla pani igrzyska w Pekinie i Londynie. W Chinach zakłada pani porażkę?
- Kiedy planowałem karierę, myślałam o tym, żeby jeździć do igrzysk w Londynie. Do tej pory startowałam na igrzyskach w ciepłych krajach, które Polakom niekoniecznie służą. W Londynie poczujemy się pewnie jak w domu, tym bardziej teraz, gdy mamy tam sporo rodaków. Ale to daleka przyszłość, teraz myślę głównie o tym, jak zdobyć medal w Pekinie.
Maja Włoszczowska, ur. 9 listopada 1983. Zawodniczka Halls Professional MTB Team. Mistrzyni świata w maratonie MTB w 2003 roku, wicemistrzyni Europy i świata indywidualnie w 2004 i 2005 roku, wicemistrzyni świata w drużynie w 2007 roku, brązowa `1medalistka drużynowo w MŚ w 2004 i 2006 roku. Igrzyska olimpijskie w Atenach (2004) - szóste miejsce.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz