niedziela, 24 sierpnia 2014

Magia w blasku księżyca



Niezbyt skomplikowaną fabułę "Magii w blasku księżyca" można streścić w dwóch zdaniach. Stanley (Colin Firth) jest brytyjskim sceptykiem, chłodnym mizantropem, zajmującym się profesjonalnie iluzją. Sophie (Emma Stone) to czarująca dwudziestokilkulenia Amerykanka, która zarabia na życie świadcząc majętnym ludziom usługi spirytystyczne. On nie wierzy w łączność z zaświatami i, jako stoik-nihilista, za punkt honoru uznaje zdemaskowanie "szujki". Sophie jest jednak w swoim fachu na tyle biegła, że nawet zawodowo zajmujący się oszustwami Stanley przestaje być pewien swoich racji. W ten sposób rozpoczyna się gra w kotka i myszkę z tlącym się nieśmiało romansem.


Jak na komedię romantyczną, "Magia w blasku księżyca" jest w gruncie rzeczy dość melancholijna i nieszczególnie romantyczna. Nie oznacza to, że nie jest filmem udanym. 78-letni reżyser wciąż zaskakuje świetną formą, a dla jego wielbicieli najnowszy obraz jest pozycją obowiązkową. Mało kto potrafi tak pięknie mówić o smutku, i tak lekko przeplatać fatalizm z nadzieją.


Akcja "Magii w blasku księżyca" rozgrywa się w latach 20. na malowniczym południu Francji, a tłem wydarzeń są pełne przepychu posiadłości Lazurowego Wybrzeża i tamtejsze, modne kluby jazzowe. Główny bohater wydarzeń Anglik – Stanley Crawford (Colin Firth), zostaje ściągnięty do Francji, by zdemaskować oszustwa pięknej kobiety-medium Sophie Baker (Emma Stone). Jego zadanie skomplikuje się, gdy sam wpadnie w sidła jej zniewalającego uroku. - Ten scenariusz przeleżał w mojej szufladzie całe wieki. Wiedziałem, że to świetna historia, ale miałem spory problem w umiejscawianiem jej akcji we współczesności. Gdy wpadłem na pomysł, że mogłaby się ona rozgrywać we Francji, około 1920 roku, wszystko z miejsca nabrało sensu – mówi Woody Allen. I dodaje: – Na zdjęcia do Nicei przybyłem ze sprecyzowanym planem. Miałem wspaniałego operatora i genialnego scenografa. Problemem okazały się lokacje. W naszych myślach widzieliśmy nocne kluby, przemytników, pary tańczące Charlestona. A tu nic. Wiejskie plenery i żadnych, ale to żadnych klubów! Byłem w totalnym szoku. Czy to rzeczywiście miał być region, do którego bogaci Rosjanie uciekali po rewolucji? Przecież ja jestem mieszczuchem, pomyślałem. Nie kręcę drzew i motyli – żartuje reżyser.

Brak komentarzy: