niedziela, 17 sierpnia 2014

Justyna Kasprzycka (skok wzwyż)

starty:

MŚ Moskwa 2013
HMŚ Sopot 2014
ME Zurich 2014

wywiad

Zajmując czwarte miejsce podczas halowych mistrzostw świata, osiągnęła jak na razie swój największy sukces. To jednak nie jest szczyt jej marzeń. O mistrzostwach w Sopocie oraz o tym, co czeka ją w nadchodzącym sezonie letnim opowiada Justyna Kasprzycka.

avatar
Justyna Kasprzycka podczas mistrzostw świata w Sopocie osiągnęła swój największy dotychczasowy sukces

Czwarte miejsce, jakie zajęła Pani na mistrzostwach świata, uznawane jest za najgorszą pozycję dla sportowca. Jest się zarówno blisko, ale i daleko medalu. A jak było w Pani przypadku?
JUSTYNA KASPRZYCKA:
 – Przed mistrzostwami nie byłam uznawana za faworytkę do zdobycia medalu. Razem z trenerem szykowaliśmy formę właśnie na ten najważniejszy występ w Sopocie. Jest zatem pewien niedosyt, ale sam wynik i miejsce w czołówce bardzo cieszy.
Znana jest Pani z tego, że te najlepsze rezultaty osiąga na mistrzowskich imprezach. Tak było w zeszłym roku w Moskwie, podobnie było i teraz.
– Zgadza się. Jestem zdecydowanie typem zawodnika startowego. Najlepsze wysokości uzyskuję właśnie na zawodach, a nie treningach. Wtedy mobilizuję się najbardziej. Duża w tym zasługa mojego trenera Dawida Pyry, który prowadzi mnie tak, aby ta najlepsza forma pojawiła się w odpowiednim czasie i miejscu. Dążę jednak do tego, aby ustabilizować swoje skoki na wysokim poziomie przez cały sezon.
Po niespodziewanym 6. miejscu na mistrzostwach świata w Moskwie w 2013 r., przyszło teraz 4. miejsce w Sopocie. Czy zatem na następnych mistrzostwach Europy w Zurychu można spodziewać się medalu?
– Bardzo bym tego chciała. Jednak na pewno łatwo nie będzie na tych mistrzostwach Europy. Niewiele się pomylę, jeśli stwierdzę, że może być nawet trudniej niż w hali. Wiele zawodniczek odpuszcza sobie sezon halowy, przez co w lecie będzie jeszcze większa rywalizacja.
Nie ucichły jeszcze echa zakończonych mistrzostw świata, a już słychać głosy, aby w 2017 r. w Polsce zorganizować następną imprezę lekkoatletyczną. Co Pani sądzi o tym pomyśle?

– Jak najbardziej jest to dobra droga. Wiadomo, że zawsze zdarzają się jakieś niedociągnięcia, ale miasto Sopot bardzo dobrze się spisało przy organizacji tych mistrzostw. Będzie zatem można korzystać z tych doświadczeń. A nasza publiczność jest rewelacyjna. Są to zupełnie inne przeżycia, gdy stoi się na swoim stadionie, przed własnymi kibicami. Mnie oni pozytywnie mobilizowali, chętnie przeżyję to jeszcze raz.
Jak podsumowałaby Pani sezon halowy? Czy wszystko, co sobie założyliście z trenerem, udało się zrealizować?

– Ten sezon halowy, w porównaniu do poprzedniego, przepracowałam przede wszystkim znacznie intensywniej. Byłam na dwóch zgrupowaniach i na szczęście nie nękały mnie żadne problemy zdrowotne, a to jest bardzo ważne dla sportowca. Poza tym wciąż nie jestem stabilna technicznie. A błędy w technice najlepiej koryguje się podczas startów, których było zaledwie cztery. Wykonaliśmy jednak kawał dobrej roboty, która będzie teraz procentować.
Jak będą wyglądać przygotowania do sezonu letniego?

– Sezon letni jest dłuższy, więc jest więcej zawodów. Największa robota treningowa została wykonana przed sezonem halowym, ale na początku kwietnia wyjeżdżamy na jeszcze jedno zgrupowanie. Po nim czekać nas już będą pod koniec maja pierwsze starty.
Czy związanie się na stałe z trenerem Dawidem Pyrą można uznać za przełom w Pani karierze?
– Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Na pewno z perspektywy czasu widzę, że była to bardzo dobra decyzja. Musiałam coś zmienić w treningu. Mój poprzedni trener też zawsze we mnie wierzył i przewidywał, że będę wysoko skakać, ale dopiero przy obecnym udało się osiągać dobre wyniki. Myślę, że związek z tym miały również kontuzje, jakie mnie w tamtym okresie trapiły, a których teraz udaje mi się unikać.
Dawid Pyra jest nie tylko Pani trenerem, ale także partnerem życiowym. Czy taka współpraca ułatwia czy utrudnia wspólne treningi?

– Myślę, że ułatwia. Dzięki temu jestem bardziej otwarta i mogę powiedzieć mu, jeśli coś jest nie tak. Poza tym Dawid potrafi mnie zmobilizować. On od początku widział we mnie potencjał, który gdzieś tam we mnie zawsze tkwił. W każdym bądź razie potrafi we mnie wyzwolić chęci i możliwości. Chociaż do teraz czasem jest tak, że musi na mnie krzyknąć, abym dała z siebie wszystko. Ale w takim jak najbardziej pozytywnym znaczeniu.
Może zatem współpraca z trenerem-partnerem to jest przepis na sukces?

– (Śmiech) Może. Kto wie. W przypadku Kamili Lićwinko, czy tyczkarki Ani Rogowskiej, które również trenowane są przez swoich partnerów życiowych, to się w końcu sprawdza. 
Najbliższe Pani plany już znamy. Ale nie można uniknąć pytań o dalszą przyszłość. Co planuje Pani robić po zakończeniu sportowej kariery?

– Skończyłam studia na AWF-ie, więc myślę że sprawdziłabym się jako nauczyciel. Chciałabym zaszczepić w dzieciach miłość do sportu. Ale trudno mi w tej chwili mówić jak rzeczywiście będzie. Mam nadzieję jednak, że nadal będę związana ze sportem. Nie pochodzę wprawdzie z usportowionej rodziny, ale ostatnio dowiedziałam się, że mam w dalszej rodzinie olimpijkę z Moskwy z 1980 r. Wystąpiła na tych igrzyskach w drużynie hokeistek na trawie. Chciałabym pójść jej śladem i wystąpić na olimpiadzie w Rio de Janerio w 2016 r. To byłoby spełnienie moich marzeń.

Rozmawiała 
KATARZYNA POWIDŁOWSKA

Brak komentarzy: