wtorek, 15 lipca 2014

Powiedziałem: Lepiej zabij siebie


Marcin Kowalski
14.07.2014 , aktualizacja: 13.07.2014 22:15


"Wampir z Mazur" jest prawdopodobnie jedynym polskim seryjnym mordercą, który po wyjściu na wolność nie wszedł w konflikt z prawem. Zresocjalizował go duchowny.

Mija dziesięć lat od czasu, kiedy Wiesław C. opuścił mury Zakładu Karnego w Iławie. Przesiedział dokładnie ćwierć wieku. Sądy odrzucały jego wnioski o warunkowe zwolnienie: biegli przestrzegali, że będzie zabijał. Lektura akt jest porażająca. Listopad 1978, stacja kolejowa w Baranowie (powiat Mrągowo). 18-letnia Bogusia wysiada razem z kilkoma mieszkańcami wsi. Wśród nich - Wiesław C., 19-latek, kierowca w olsztyńskim Przedsiębiorstwie Transportu Budowlanego. Żonaty, ojciec dwójki dzieci, nienotowany na milicji.

Z akt sprawy: "Wiesław C. zaczepił ofiarę (...) siłą doprowadził do odbycia stosunku płciowego, a następnie udusił rękoma. Po upływie dwóch godzin przeniósł nieżywą w pobliże wieży trakcji elektrycznej i ponownie odbył stosunek. Następnie bagnetem obciął piersi. Okaleczone zwłoki zakopał".

Zanim C. zamordował Bogusię, w podobny sposób w ciągu dwóch lat zabił trzy kobiety z okolicznych wsi. Miały po 17 i 18 lat. Jedna z nich - Alina - była siostrą kolegi.

15 grudnia 1978 r. Wiesław C. sam zgłosił się do komisariatu. Pokazał, gdzie ukrył zwłoki ofiar. Wizję lokalną ochraniały przed wściekłym tłumem dwie setki milicjantów. Proces przed sądem w Suwałkach ciągnął się sześć lat. Biegli nie potrafili orzec, czy "Wampir z Mazur" jest poczytalny. Tylko dlatego dostał 25 lat, a nie karę śmierci.

W więzieniu miał wzorową opinię. Doszedł do mistrzostwa w zawodzie stolarskim, zdobył uprawnienia obsługi ciężkich maszyn budowlanych. Nie opuścił ani jednego dnia pracy. Nie grypsował, nie palił, nie pił. Opiekował się nim więzienny kapelan ojciec Kazimierz Tyberski. To on tuż po wyjściu C. na wolność bronił go w mediach. - Zostawcie tego człowieka w spokoju - apelował. - Zapewniam, że nikomu nie zrobi krzywdy!

Ojciec Tyberski nadal jest więziennym kapelanem, ale już nie w Iławie, tylko we Wrocławiu. I wciąż utrzymuje bliski kontakt z Wiesławem C.

Rozmowa z o. Kazimierzem Tyberskim*



MARCIN KOWALSKI: Kiedy ostatnio rozmawialiście?

O. KAZIMIERZ TYBERSKI: Kilka dni temu. Regularnie do siebie dzwonimy. Żyje po bożemu, związał się z kobietą, prowadzą hurtownię i są szczęśliwi. Żadnych konfliktów z prawem. Był moment zwątpienia, po wyjściu rzuciły się na niego hieny. Brukowce w 2004 roku jeszcze raczkowały, internet też, ale znaleźli się łowcy, którzy wypędzali ludzi z domów przed kamery w rodzinnej wsi Wieśka. Kiedy wyszło na jaw, że mieszka u mamy w Ostrołęce, jakiś idiota rozwiesił tam plakaty z ostrzeżeniem przed "Wampirem". On wychodził z domu wcześnie rano na mszę, całe dnie siedział w pokoju. Miał myśli samobójcze, ledwo udało nam się je opanować. Z Ostrołęki też musiał uciekać.

Dziwi się ojciec, że ludzie się bali?

- Chrześcijanie powinni wierzyć w poprawę, nie linczować. Musiałem Wieśka głęboko skryć, aż burza przycichnie, zainteresowanie mediów osłabnie. Pracował u znajomych, dali mu dach nad głową.

Znajomi zasypiali spokojnie?

- A dlaczego nie? Powoli uczył się życia na wolności.

Zabił cztery kobiety, gwałcił je. Zbrodnie precyzyjnie planował.

- Odsiedział wyrok, za grzechy żałuje, za ofiary się modli. Co pan proponuje? Szubienicę? Czy może rzucić go sępom na rozszarpanie?

Trzy lata przed jego wyjściem na wolność biegły psychiatra twierdził, że Wiesław C. znów zabije. Mylił się?

- Poszedł na łatwiznę, jak wielu biegłych lekarzy badających więźniów. Nie zadał sobie trudu dotarcia do człowieka. Wyczytał z akt, że ma do czynienia z mordercą i gwałcicielem. Wysoki wyrok, a więc przypadek nienaprawialny. Może dla medycyny, nie dla Boga.

Każdego można naprawić?

- Spędziłem w więzieniach 22 lata i wiem, że nie każdego. Są ludzie, którzy nigdy nie powinni funkcjonować bez kontroli na wolności. Głównie przestępcy seksualni, jakieś trzy procent z tej grupy.

Co z nimi robić?

- Kierować do ośrodków zamkniętych, poddawać terapii farmakologicznej i psychologicznej. Wsadzanie ich do więzień jest bestialstwem. W kryminałach nie mają praw, inni więźniowie z klucza nimi poniewierają. Piekło na ziemi. Obchodzimy 25 lat wolnej Polski, ale w więzieniach nie ma czego świętować. Niewiele się zmieniło. Grypsujący wciąż rządzą, a tzw. pohańbieni skazani za pedofilię, znęcanie się nad dziećmi, gwałty - jak w PRL-u traktowani są gorzej niż zwierzęta w schroniskach.

Przecież w kryminałach pracuje armia wychowawców i psychologów.

- Organizują substytuty zajęć. Masz, pedofilu, kawałek drewna, dłuto i sobie dłub. Albo pędzelek, farbki i maluj, wystawimy twoje prace na festiwalu sztuki więziennej. W papierach wszystko się zgadza. Psychologowie więzienni sami potrzebują pomocy. Młodzi ludzie - po studiach, z łapanki. Wchodzą do świata, w którym reguły gry ustalają skazani. Starego recydywisty nie naprawi dziewczyna młodsza od jego wyroków. Utopia.

Więc w jaki sposób Wiesław C. został zresocjalizowany?

- Przez 25 lat odsiadki administracja za wiele mu nie zaproponowała. Trzy miesiące przed wyjściem dyrektor więzienia w Iławie zasugerował zastrzyki na obniżenie libido. Przez ćwierć wieku wszyscy mieli gdzieś jego podniety. Zgodził się na te zastrzyki dla świętego spokoju, choć do niczego nie były potrzebne. W dokumentach można było odnotować: "farmakoterapia". W praktyce pracowałem z Wiesławem ja, sześć lat, osiem godzin dziennie.

Co robiliście?

- Wybrałem 12 morderców i bandziorów, w tym Wiesia, zaczęliśmy od kółka informatycznego. Mieliśmy dwa komputery, stukali sobie w klawiatury. Kiedy nabraliśmy do siebie zaufania, przekształciliśmy grupę w wyznaniową.

Nie wykorzystał ojciec do swoich celów religijnych ich położenia?

- Sami wyszli z taką propozycją. Więzień nie jest głupi, nie da się wsadzić w gorset. Chcieli chodzić na mszę, to chodzili. Ale też uczyli się języków obcych. Medytowali.

Dlaczego Wiesław C. zabijał?

- Nie potrafił ułożyć relacji z kobietami. Parł na siłę do małżeństwa, skłamał rodzicom, że musi się żenić, bo narzeczona w ciąży. Kiedy później rzeczywiście w nią zaszła, nie wierzył, że to jego dziecko. Tłamsił w sobie demony. Im bardziej był zamknięty, tym bardziej niebezpieczny. Rozładowywał napięcie, gwałcąc i mordując. Po zbrodni na krótko się uspokajał, ale szybko szukał kolejnej ofiary.

I jak ojciec o niego walczył?

- Przyprowadzałem Wiesławowi i innym kobiety. Dostałem zgodę dyrekcji więzienia. Przychodziły studentki, dziewczyny ze wspólnot przykościelnych. Uprzedziłem, z kim będą miały do czynienia. Pytały: "O czym mamy z nimi rozmawiać?". Odpowiadałem: "O życiu. Co słychać w domu, jak się układa z chłopakiem. Łzawe opowiastki nie przejdą". Reakcja skazanych przerosła oczekiwania. Pokazali inną twarz.

Wiesław C. jaką?

- Szarmancką, czułą. Robił laurki na Dzień Kobiet, kupował bombonierki, pamiętał o urodzinach i imieninach. Jak przybysz z planety, na której nigdy nie było kobiety. Szło dobrze, ale prawdziwy test czekał na wolności.

Ostatnia rozmowa przed wyjściem?

- Powiedziałem krótko: "Jeśli cię weźmie zło, zabij lepiej siebie niż kogoś".

Mało chrześcijańskie.

- Walę prosto z mostu, jestem chłop wychowany w mazurskim lesie.

Monitoruje ojciec na wolności wszystkich swoich byłych podopiecznych?

- Nie da się. Sześć dni w tygodniu spędzam za kratkami, mam 1,6 tys. dusz do ogarnięcia. Ale dzwonię często do chłopaków z Iławy. Z pół setki moich iławskich bandziorów tylko jeden wrócił za kratki, wpadł na narkotykach. Za niego najbardziej się modlę.

*Ojciec Kazimierz Tyberski (OMI) - rocznik 1959, pochodzi ze wsi Róg w powiecie nidzickim. Murarz tynkarz, służył w komandosach, śluby wieczyste w Zakonie Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej złożył w 1992 roku. Kapelan przy Zakładzie Karnym nr 2 i Areszcie Śledczym we Wrocławiu


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,87648,16318615,Powiedzialem__Lepiej_zabij_siebie.html#MT#ixzz37U19jhAY

Brak komentarzy: