niedziela, 17 kwietnia 2011

Miller w elegii o Jerzym Szmajdzińskim

10 kwietnia 2011

Pytałeś mnie Jurku jak to jest, kiedy leci się na spotkanie śmierci. Mówiłem Ci, że najpierw doświadcza się zdumienia. Katastrofy zdarzają się i giną w nich ludzie, ale przecież nie my. Więc najpierw wpada się w szok, a potem w żal. Na końcu jest strach, ale to dotyczy nielicznych. Tylko szczęściarzy. Ci, którzy go nie mieli nie czują już nic. Kiedy ocknąłem się w potrzaskanym helikopterze najpierw bałem się ognia. Rozbita maszyna zamienia się w pochodnię i zabija w ułamku sekundy. Później, gdy leżałem na mokrym mchu, bałem się, że resztę życia spędzę na inwalidzkim wózku. Aby się o tym przekonać trzeba poruszać palcami. Najpierw u rąk potem u nóg. Ostrożnie spróbowałem i wiedziałem, że nie będzie tak źle! Nie przewinął mi się film z całego życia. Nie widziałem też żadnego świetlistego tunelu. Nie czułem potrzeby dokonania rachunku sumienia. Ale może dlatego, że nie wierzę w coś „po tamtej stronie”. Ci, którzy wierzą uzyskali ważny dowód naszego ocalenia. Figurkę Św. Barbary, którą lubińscy górnicy wręczyli mi przed odlotem.

Nie wiem, Jurku ile miałeś czasu, dwie, a może pięć sekund? Uderzenie skrzydłem w drzewo to potężny huk. Nawet jeśli spałeś, obudziłeś się natychmiast. Ale pewnie nie spałeś. Swoim zwyczajem gadałeś i przyjaźnie żartowałeś. Jeśli były obok ciebie Jola i Iza, czarowałeś je swoim wdziękiem. Jeśli miałeś za sąsiadów kolegów z Sejmu, wymieniałeś polityczne ploteczki. Kiedy samolot zadygotał i przechylił się w lewo, spojrzałeś przez iluminator. Mignęły drzewa. Samolot ścinał jedno po drugim. Narastał łomot i przerażenie. W gorączce myśli błysnęło: To już! Dlaczego? Co ja tu robię? Przecież mogłem nie lecieć. Małgosia i Buba właśnie robią śniadanie. Miałem jechać na mecz do Pruszkowa i co, już nigdy? Nigdy. Potężny Tu – 154 leżał posiekany na kawałki. Monstrualna siła niosła śmierć i zmieniła samolot w porozrzucane sterty złomu. W milczenie drzew wdzierały się odgłosy syren i pędzących samochodów.

Kiedy w Mirosławcu roztrzaskała się CASA nie kryłeś oburzenia. „Jak oni mogli!” - krzyczałeś, chodząc po pokoju. „Jak mogli lądować w takich warunkach!” To, że ich dowódcy chcieli być szybko w domu niczego nie usprawiedliwia! Zginęli wszyscy. Dwudziestu świetnych oficerów. Co za koszmarna nieodpowiedzialność!” Czy wiesz – mówiłeś później - że przy pierwszym podejściu do lądowania pilot nie widział lotniska. Nie tylko dlatego, że było ciemno, ale chmury były nisko, jakieś 80 metrów nad ziemią. Przeleciał wzdłuż pasa i zdecydował się na drugą próbę. Zobaczył światła pasa startowego i zrobił niski, ciasny krąg. Ale miał małą prędkość i niską wysokość. Zahaczył skrzydłem o drzewa i samolot stał się potrzaskanym nieszczęściem i rozpaczą.

Mirosławiec był dla Ciebie wielkim ostrzeżeniem. Kochałeś wojsko i byłeś świetnym jego ministrem. Bolało Cię każde umieranie, ale te bezsensowne szczególnie. I dlatego nie widzisz sensu własnej śmierci. Nie musiałeś zginąć. Ani ty, ani nikt z twoich towarzyszy podróży. Chciałeś żyć i w ludzkim istnieniu widziałeś najgłębszy sens. Życia nie zabrała ci Rosja, nie Katyń i nie jakaś „przeklęta ziemia”. Nikt nie żądał kolejnej polskiej krwi. To skandaliczne, że porównuje się wydarzenia sprzed 70 lat do obecnej tragedii urągając pamięci zabitych przez NKWD. Teraz zdarzył się fatalny wypadek, wtedy zbrodnia wojenna. Tamten Katyń - jest symbolem mordu i okrucieństwa, ten – Smoleńsk, a nie Katyń, jest symbolem splotu okoliczności i ludzkiego błędu. Co innego zginąć w wypadku lotniczym, a co innego zostać skrytobójczo zabitym przez wroga. Między Katyniem i Smoleńskiem jest tylko jedno podobieństwo. Tu i tam decydowali znani z nazwiska i twarzy ludzie.

Jeśli czegoś od nas – Twoich przyjaciół i znajomych oczekujesz, to wskazania istoty i autora błędu. Ta tragedia nie miała prawa się stać. Skoro się zdarzyła, masz prawo do poznania jej sprawców. Jeśli piloci próbowali wykonać zadanie niewykonalne, to wykonalne jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, którzy ludzie zgotowali innym ludziom ten tragiczny los.

Tekst opublikowany rok temu w tygodniku "Wprost". (IV 2010)

Brak komentarzy: