- Zniknęłaś na prawie rok. Pojawiły się informacje o zakończeniu kariery, a w ślad za nimi przypuszczenia, że przygoda z boksem już zakończyła się dla Ciebie. Okazuje się jednak, że właśnie wróciłaś na salę treningową, rozpoczęłaś współpracę z nowym sztabem szkoleniowym i nowym sponsorem. Opowiedz nam co się z Tobą działo od czasu ostatniej walki?
Karolina Owczarz: Po zwycięstwie nad Ireną Gambrah w marcu ubiegłego roku na gali w Oświęcimiu postanowiłam zrobić sobie dłuższą przerwę, która była spowodowana koniecznością przygotowania się do egzaminów maturalnych. Zdałam je bardzo dobrze i dostałam się na studia w Akademii Obrony Narodowej, na kierunku bezpieczeństwo narodowe. Jeśli nie powiedzie mi się w boksie, może zostanę agentką w służbach specjalnych (śmiech). Latem lub jesienią planowałam powrót na ring, jednak sytuacja skomplikowała się, gdyż mój ówczesny promotor postanowił zaangażować się w projekt boksu zawodowego w ramach AIBA, a jednocześnie prowadzenie kariery kobiety w polskich warunkach nie jest proste i w początkowym okresie nie przynosi właściwie żadnych korzyści. Pierwszy przykład z brzegu – to oczywiste, że w początkowym okresie mojej kariery, w dodatku w tak młodym wieku, potrzebuję gromadzić doświadczenie w walkach z nieco mniej wymagającymi rywalkami. A takich w mojej kategorii wagowej (lekkiej – przyp. Red.) w tej części Europy właściwie nie ma, jeśli nie liczyć tych, które pokonałam. Trzeba by więc angażować sporo czasu w poszukiwania rywalki z większej odległości, co oczywiście znacznie podnosiłoby koszty organizacji pojedynku. Ja jednocześnie na tym etapie kariery potrzebuję wielu walk, aby móc się odpowiednio rozwijać. Te wszystkie kwestie wpłynęły na ostateczną decyzję o nieprzedłużaniu kontraktu i zakończeniu współpracy z Babilon Promotion za porozumieniem stron. To nie był dla mnie łatwy moment, w Polsce zawodowy boks kobiecy właściwie wtedy nie istniał poza mną i brałam pod uwagę zakończenie kariery.
KO: Nie, to nie był konflikt, raczej brak porozumienia, takie ogólne niedopasowanie. Mój kontrakt kończył się jesienią i wtedy doszliśmy do wniosku, że nie będziemy kontynuowali tej współpracy. Jednak jestem bardzo wdzięczna Tomkowi Babilońskiemu za wszystko co dla mnie zrobił jako promotor. Dzięki niemu zadebiutowałam na zawodowym ringu w Polsce i miałam okazję zdobyć pierwsze cenne doświadczenia. Mam nadzieję, że nowe projekty, w które się angażuje zakończą się dla niego powodzeniem.
- Wspomniałaś o tym, że po zakończeniu Waszej współpracy dalsze perspektywy nie były dla Ciebie zbyt optymistyczne, okazało się jednak, że szczęście uśmiechnęło się do Ciebie po raz kolejny.
KO: Tak, nawet nie spodziewałam się tego. Nie szukałam nowego promotora, chciałam spróbować budować swoją karierę samodzielnie, jako tzw. wolny strzelec. Wiadomo jednak jak to się kończy dla takich zawodników, którzy zazwyczaj stają się mięsem armatnim i służą do budowania rekordów innym. Spotkałam jednak ludzi, którzy postanowili mi pomóc i w ten sposób trafiłam ponownie na salę treningową.
- Jesteś teraz związana kontraktem z nowym promotorem?
KO: Nie, mam jedynie umowę z moim sponsorem, Villa Otwock, który zapewnia mi wsparcie finansowe. Zresztą nie tylko finansowe, także organizacyjne. Jestem ogromnie wdzięczna mojemu sponsorowi, którzy naprawdę wierzy we mnie i okazuje mi wielką pomoc. To wspaniali ludzie! Dzięki Villi Otwock mogę spokojnie skoncentrować się na treningu. W porozumieniu z moim nowym sztabem szkoleniowym oraz sponsorem będę także podejmowała decyzje o dalszych krokach, nie będąc zawodnikiem żadnej grupy promotorskiej.
KO: Tak, ale z odpowiednim zapleczem finansowym i szkoleniowym. Dzięki temu nie muszę brać walk na telefon czy jeździć za granicę nabijać rekordy lokalnym faworytom. Mogę dobrze przygotować się do kolejnych pojedynków, a dzięki mojemu sponsorowi będę mogła racjonalnie budować swoją karierę. Myślę, że znajdzie się miejsce na moje walki na galach bokserskich organizowanych w Polsce. Jestem również otwarta na możliwość walk zagranicznych, jednak pod warunkiem, że będą to uczciwe propozycje.
- Wspomniałaś o Twoim nowym sztabie szkoleniowym. Nie trenujesz już z Łukaszem Landowskim?
KO: Nie, choć wiele nauczyłam się od trenera Landowskiego, jestem mu ogromnie wdzięczna za wszystko i zawsze będę pamiętała ile dobrego dla mnie zrobił. To wspaniały trener, ale nasza współpraca była elementem kontraktu z Babilon Promotion i wraz z nim wygasła. Gdy po dłuższej przerwie pojawiła się perspektywa powrotu na ring, podjęłam współpracę z trenerem Jarosławem Soroko. Poznałam go już wcześniej, gdy był asystentem Andrzeja Gmitruka, który też pomógł mi w początkowym etapie mojej kariery. Dopiero zaczynam pracę pod okiem trenera Soroko, ale układa nam się to znakomicie. To świetny szkoleniowiec i nie mam wątpliwości, że bardzo dobrze przygotuje mnie do kolejnych walk. Pomaga mi również Dawid Golański, który jest świetnym specjalistą od przygotowania fizycznego.
- Jarosław Soroko niedawno brał udział w założeniu małej grupy bokserskiej Tymex Boxing Promotions i zaprosił do niej dwie obiecujące zawodniczki, Ewę Brodnicką i Ewę Piątkowską, które dziś debiutują na zawodowym ringu podczas gali tej grupy w Pionkach (wywiad został przeprowadzony przed galą – przyp. Red.). Niebawem mają do nich dołączyć kolejne zawodniczki. Zawodowy boks kobiecy w Polsce zaczyna się rozwijać, jest przecież też świetna Karina Kopińska w grupie Silesia Boxing. Gdy debiutowałaś, byłaś jedyna, teraz jest Was, boksujących pań coraz więcej. Czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie, czy obecność innych dziewczyn daje dodatkowe wsparcie lub motywację?
KO: Koncentruję się przede wszystkim na pracy, którą mam do wykonania, ale oczywiście obecność innych boksujących zawodowo koleżanek bardzo mnie cieszy. Im więcej nas będzie, tym lepiej dla rozwoju kobiecego boksu w Polsce. Łatwiej będzie organizować walki i pozyskiwać sponsorów, pomagać sobie w przygotowaniach, a w przypadku konkurencji między nami taka wewnętrzna rywalizacja będzie dopingowała do jeszcze cięższej pracy. Dziewczynom, z którymi trenuję u Jarosława Soroko będę kibicowała dziś na gali w Pionkach.
KO: Dopiero wróciłam na salę, po prawie rocznej przerwie. Oczywiście przez ten czas nie siedziałam na sofie przed telewizorem zajadając się pizzą (śmiech). Biegałam, chodziłam na basen i dzięki temu utrzymałam wagę i w miarę dobrą formę, ale oczywiście do dyspozycji, w której można stoczyć zawodową walkę jeszcze daleko. Myślę, że kolejny pojedynek stoczę późną wiosną, może w maju, oczywiście z nieco mniej wymagającą przeciwniczką, aby zobaczyć na co mnie obecnie stać. Nie chcę jednak, aby to była rywalka, która przewróci się po kilku mocnych ciosach jak w moim debiucie, gdyż jestem obecnie na zupełni innym etapie mojej kariery i poprzeczka jest już zawieszona trochę wyżej.
- Wróćmy teraz na chwilę do Twoich zawodowych początków. Choć Twój oficjalny debiut miał miejsce na warszawskim Torwarze we wrześniu 2011 roku, to w istocie pierwszą profesjonalną walkę bez kasku i to od razu na dystansie sześciu rund stoczyłaś prawie pół roku wcześniej na ringu w Meksyku. To był Twój występ w bokserskim reality show realizowanym przez tamtejszą telewizję, opartym na formule znanej z amerykańskiego „The Contender”. W serwisie boxrec masz zapisane dwie walki z tego programu, uznane jako „no contest”. Wcześniej kontrakt zobowiązywał Ciebie do zachowania milczenia, ale teraz możesz już opowiedzieć o kulisach Twojej rywalizacji w „Reto de campeonas”.
KO: To był skok na głęboką wodę. Miesiąc wcześniej walczyłam z rówieśniczkami na juniorskich mistrzostwach Polski w Grudziądzu, a tu bez odpoczynku i dłuższych przygotowań znalazłam się na drugim końcu świata, stając niemal z marszu do zawodowej walki w jaskini lwa, czyli na ringu w Meksyku, gdzie boks jest czymś więcej niż sportem, to niemal jak religia. W dodatku moją pierwszą rywalką była lokalna faworytka, zawodniczka z miasta, w którym nagrywano ten program. Ruszyła na mnie przy ogłuszającym dopingu kibiców, tłumnie wypełniających wielką halę. Potrafiłam jednak ją powstrzymać, nieustannie trafiałam ją z kontry. Meksykanka walczyła ostro, nieczysto, ciosów poniżej pasa to nawet nie zliczę. Sędzia w ogóle na to nie reagował, a ja po walce miałam sine podbrzusze. Nie pozwoliłam sobie jednak na słabość, wypunktowałam ją. Ale po walce to jej ręka powędrowała w górę, co o dziwo spotkało się z negatywnym przyjęciem jej kibiców. W programie obowiązywała zasada, że pokonana zawodniczka odpada, jednak moja rywalka uznała, że niesłusznie przyznano jej zwycięstwo, zachowała się znacznie bardziej fair niż w samej walce, to był piękny gest. Oddała mi swoje miejsce, ale organizatorzy uhonorowali jej postawę umożliwiając nam obu dalszą rywalizację. Ona doszła do finału, a ja przegrałam już zasłużenie drugą walkę. Zabrakło mi doświadczenia, a moją przeciwniczką była Irma Garcia, późniejsza zwyciężczyni tego programu, która niedawno została mistrzynią świata WBA wagi koguciej. Wspaniała wojowniczka, od razu zasypała mnie gradem ciosów, które chciałam przeczekać za podwójną gardą. Sędzia uznał to jednak za niezdolność do dalszej walki i przerwał pojedynek, choć nie była w ogóle zraniona. Szans na zwycięstwo z taką rywalką pewnie i tak nie miałam, ale uważam, że walkę przerwano za wcześnie. Jednak udział w „Reto de campeonas” pozostanie jedną z najwspanialszych przygód w moim życiu.
- Za tydzień czeka nas walka Andrzeja Gołoty z Przemysławem Saletą. Tak się składa, że obydwoma pięściarzami znasz się prywatnie. Będziesz więc oglądać ich pojedynek z rozdartym sercem?
KO: Dłużej i lepiej znamy się z Przemkiem, z którym nawet ostatnio brałam udział w organizowanym przez niego charytatywnym „Biegu po nowe życie” w Wiśle. Andrzeja Gołotę mam natomiast okazję obserwować codziennie podczas treningów w Action Clubie, gdzie ja również trenuję. Widać wyraźnie, że to nie są żarty i on naprawdę ciężko przygotowuje się i jest w dobrej formie. Trudno byłoby mi kibicować zdecydowanie jednemu z nich, dlatego niech wygra lepszy. Myślę, że to będzie pojedynek znacznie bardziej emocjonujący niż wielu przypuszcza. Obejrzę go z przyjemnością.
- Wobec tego życzymy udanego powrotu na ring i dziękujemy za rozmowę.
KO: Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników BOKSER.ORG.