niedziela, 12 kwietnia 2015

Andrzej Duda, człowiek z mgły



Olga Szpunar, Michał Olszewski
 
11.04.2015 01:00
A A A Drukuj
Andrzej Duda

Andrzej Duda (Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta)

"Prezydent zapatrzył się za okno. Stwierdził, że jego pokolenie będzie wkrótce odchodzić. Spojrzał na nas i powiedział: 'To na was będzie spoczywał obowiązek, żeby sprawy prowadzić dalej'". Dwa dni później tupolew uderzył w brzozę, a Andrzej Duda poczuł się pomazańcem Lecha Kaczyńskiego.
Polityczny rajd Andrzeja Dudy rozpoczyna się 10 kwietnia 2010 r. Do Smoleńska nie leci. Chętnych jest tylu, że na kilka dni przed katastrofą prezydencki minister Jacek Sasin prosi, by kto może, zrezygnował, ustępując miejsca bardziej zasłużonym gościom.

Część znajomych jest przekonana, że zginął w samolocie.

Po raz pierwszy wychodzi z cienia jeszcze tego samego dnia, około godziny 11. Odmawia uznania śmierci Lecha Kaczyńskiego, żąda dowodu - oficjalnej noty dyplomatycznej Rosjan albo świadectwa kogoś, kto widział zwłoki. I ostrzega, że obejmując obowiązki prezydenta, marszałek Bronisław Komorowski naruszy konstytucję. Nerwowe negocjacje między Kancelarią Prezydenta a Kancelarią Sejmu trwają kilka godzin. Wreszcie o godzinie 14 Duda ustępuje. Później będzie wielokrotnie sugerował, że władza w państwie została przejęta w sposób niejasny.

Dwa dni wcześniej razem z sekretarzem stanu Pawłem Wypychem towarzyszy Lechowi Kaczyńskiemu w ostatniej podróży zagranicznej. Wizyta w Wilnie obrośnie legendą: „W pewnym momencie prezydent zapatrzył się za okno. Stwierdził, że on już ma swoje lata i jego pokolenie będzie wkrótce odchodzić. Spojrzał na nas i powiedział: » Ale wy jesteście przyszłością polskiej polityki i to na was będzie spoczywał obowiązek, żeby sprawy prowadzić dalej «" - opowie portalowi wPolityce.pl.

Paweł Wypych ginie w Smoleńsku. Kariera namaszczonego w prezydenckim samolocie Andrzeja Dudy toczy się coraz szybciej. Pod gniewnymi sztandarami, na miesięcznicach, marszach, spotkaniach poświęconych pamięci pary prezydenckiej buduje polityczną pozycję.

Tezy o zamachu nie formułuje wprost, ale wierzy w ustalenia ekspertów Antoniego Macierewicza. - Trudno mi w tej chwili powiedzieć, co było przyczyną i co wybuchło, natomiast jestem przekonany, że wybuch był - przekonuje w czwartą rocznicę katastrofy w Trójce. I dodaje, że "ta sprawa dla Polski jest tak samo ważna jak sprawa ataku na WTC dla Stanów Zjednoczonych".

Kilka miesięcy po katastrofie Duda występuje we "Mgle", wyprodukowanym przez "Gazetę Polską" dokumencie o pierwszych dniach po katastrofie. Opowiada, jak w Moskwie żegnał się z prezydenckimi ministrami Pawłem Wypychem i Władysławem Stasiakiem: "I tam, w takich czarnych workach, były ich zwłoki. Położyłem rękę, jedną na Pawle, drugą na Władku". Jest opanowany, ale czuć, że pod spodem kipią emocje.

W scenie wprowadzenia trumien do Pałacu Prezydenckiego widać więcej. Minister jest cały rozdygotany. Nagle rzuca się pod nogi żołnierzy, żeby poprawić coś u stóp katafalku. W jego gestach, gdy chwilę później układa wiązanki na trumnach, nie ma nic z oficjalnej celebry. Poprawia kwiaty wręcz tkliwie.

Ale w kampanii o Smoleńsku mało albo wcale. Kto wie, co Duda mówił przez pięć lat, ten wie. Oficjalny przekaz jest taki, jak podczas wczorajszych obchodów w wawelskiej krypcie: "Dziękuję wszystkim, którzy dziś czczą 5. rocznicę ich śmierci, tragedii pod Smoleńskiem. Mam nadzieję, że Polacy będą dziś tak zjednoczeni, jak wtedy 10 kwietnia i w następnych dniach, które wtedy były".

Harcerzyk nie dymi 

Przez lata nic nie wskazywało na to, że będzie walczył o najważniejsze stanowisko w państwie.

Młodość urodzonego w Krakowie Dudy to prestiżowe II LO im. Króla Jana III Sobieskiego. Licealne lata 80. w Krakowie upływają pod znakiem zadym, starć z milicją i gwałtownych demonstracji. Duda za kamienie nie chwyta, spełnia się w oficjalnym harcerstwie.

Grzegorz Lipiec, absolwent "dwójki", obecnie szef lokalnych struktur PO, wówczas jeden z czołowych działaczy radykalnej Federacji Młodzieży Walczącej, pamięta go ze szkoły. - Co tu kryć, mieliśmy go za harcerzyka. Podpisywał się pod petycjami w sprawie wolnych wyborów, ale na bezpośrednie starcie nigdy nie szedł, to nie był jego żywioł.

W dawnym liceum - w którym pracuje jego żona Agata Kornhauser-Duda - ma dzisiaj wielu zwolenników. Ostatnio jedna z nauczycielek próbowała na terenie szkoły zbierać podpisy pod jego kandydaturą. Gdy dyrekcja zwróciła jej uwagę, że to nie miejsce na taką działalność, odpowiedziała z dumą: - To przecież nasz absolwent!

Wśród nauczycieli są jednak i tacy, którzy nie szczędzą Dudzie złośliwości. - Budyń waniliowy z soczkiem malinowym - mówi emerytowana polonistka. - Grzeczniutki aż do zemdlenia. Taki pieszczoszek naszej pani. Pamiętam, że podczas wyjazdów na obozy naukowe próbował nawiązywać bliższe kontakty z nauczycielami. Rówieśnicy bawili się we własnym towarzystwie, a on przychodził, dopytywał o różne rzeczy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówił zawsze to, co ludzie chcieli od niego usłyszeć.

Krakowska kindersztuba 

W przedwiosenny dzień widok z balkonu biura europoselskiego przy ulicy Podwale jest jak ze szkiców Wyspiańskiego: bezlistne drzewa na Plantach, słabe słońce, kopuła kościoła św. Anny, czerwona cegła Collegium Novum. Wszędzie blisko, każdy zna każdego. Gabinet dyrektora krakowskiego oddziału IPN i niedawnego kandydata na prezydenta Krakowa Marka Lasoty, któremu Duda oddał koleżeńską przysługę, zatrudniając na staż jego dwie córki, kilka minut spacerkiem. Akademia Górniczo-Hutnicza, macierzysta uczelnia jego rodziców, na której profesor Janina Milewska-Duda zbierała podpisy pod kandydaturą syna, parę przecznic dalej.

Na ścianie portret Marii i Lecha Kaczyńskich z zamaszystymi autografami. Na półce Pismo Święte, album "Oburzeni" i praca "O praworządność i ustrój państwowy" redagowana przez Jacka Majchrowskiego, prezydenta Krakowa, dawnego konkurenta Dudy. W 2010 roku, kiedy do drugiej tury wyborów samorządowych dostali się kandydat lewicy Jacek Majchrowski i centrowy Stanisław Kracik z PO, kandydat PiS uznał, że ten pierwszy to "mniejsze zło".

Jacek Majchrowski: - Znam go parę lat, to dobry prawnik. Ma kindersztubę, sympatyczny, elokwentny. W wyborach nie atakował po chamsku. To się zmieniło, jak zaczął wybijać się politycznie.

Jakub Kornhauser, socjolog, szwagier Dudy, syn poety Juliana Kornhausera: - Nasze rodziny to jak niebo i ziemia. Oni emocjonalni, głośni, trochę po góralsku, my introwertyczni. Pewnie dlatego nigdy nie nawiązaliśmy bliskich kontaktów. Z Andrzejem spotykam się przy wspólnym stole trzy razy do roku, ale o polityce nie rozmawiamy. Na pewno bardzo się różnimy - gdy on tłumaczył, że za in vitro powinno się wsadzać do więzienia, ja zbierałem głosy na Annę Grodzką. Jedno muszę przyznać: to niezwykle pomocny człowiek. Pomaga finansowo biednym rodzinom, a jak zadzwonisz do niego w środku nocy z prośbą o pomoc w przeprowadzce, przyjedzie i załaduje szafę do bagażnika.

- Miły, uprzejmy, zapięty na ostatni guzik, otrzaskany merytorycznie - mówią o Dudzie studenci, którzy pamiętają go z ćwiczeń z prawa administracyjnego na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Podczas konwencji wyborczej Duda popisuje się ogładą. Dziękuje za inspirację prof. Janowi Zimmermanowi, kierownikowi katedry prawa administracyjnego, w której jest asystentem. Mimo że Zimmerman w 2006 r. podpisał protest prawników przeciwko wprowadzanym przez PiS zmianom w prawie karnym, jest za co dziękować - Duda od dekady blokuje etat w katedrze, przekonując, że chciałby kiedyś wrócić na uczelnię.

Równie uprzejmie wykręca się od lutowego spotkania z Glennem Jorgensenem, członkiem zespołu Macierewicza. Duda bardzo żałuje, że cykl spotkań z wyborcami nie pozwala mu wziąć udziału w debacie, ale docenia, że duński inżynier jest "jednym z tych naukowców, którzy nie przestraszyli się stawiać fundamentalnych pytań, bez których tragedia smoleńska zostałaby strywializowana, a następnie zapomniana". I dziękuje "tym wszystkim, którzy nie poddając się kłamstwu, odrzucają propagandę państwowych komisji".

Tak jest, panie prezydencie 

Miesiąc temu "Newsweek" napisał, że w 2002 r. Duda był działaczem Unii Wolności. Kandydata irytują pytania o tamte czasy. - W życiorysie nie muszę pisać o wszystkich nieistotnych dla mnie faktach - mówi dziennikarzom. Nie dziwota, w oczach wyborców PiS przynależność do partii Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka to fakt raczej kompromitujący.

Grzegorz Lipiec: - Unia Wolności to nie NSDAP, nie ma powodu do wstydu. Myślę, że program UW był mu po prostu bliski. A kariery nie zrobił, bo nie zdążył.

Ta zaczyna się w roku 2005, kiedy odkrywa go małopolski poseł Arkadiusz Mularczyk. Duda jako ekspert klubu PiS pomaga pisać ustawę lustracyjną. W następnym roku zostaje wiceministrem sprawiedliwości u Zbigniewa Ziobry, trzy lata później jest już podsekretarzem stanu w Pałacu Prezydenckim.

W tamtym czasie Kancelaria Prezydenta kieruje do Trybunału Konstytucyjnego ustawę, która obejmuje SKOK-i kontrolą Komisji Nadzoru Finansowego. Dochodzenie "Wyborczej" pokazuje, że podczas sporządzania wniosku do Trybunału Duda korzysta z opinii i ekspertyz SKOK-ów. Ustawa wchodzi w życie po trzech latach. W tym czasie spółdzielcze kasy praktycznie są wyjęte spod kontroli państwa. Grzegorz Bierecki, szef Krajowej SKOK, jego brat Jarosław i prawnik Adam Jedliński dostają dość czasu, by przenieść majątek Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych, "czapy" nad SKOK-ami, do swojej spółki. Równocześnie wiele podległych Krajowej SKOK kas popełniało błędy albo udzielało lewych kredytów. Dziś upadają, jak SKOK Wołomin czy SKOK Wspólnota, a oszczędności klientów musi ratować Bankowy Fundusz Gwarancyjny.

Prezydencki minister odgrywa też istotną rolę w błyskawicznym ułaskawieniu Adama S., biznesmena skazanego za wyłudzenie, późniejszego wspólnika Marcina Dubienieckiego, zięcia Lecha Kaczyńskiego. Według "Newsweeka" decyzja zapadła w rekordowym tempie, z pominięciem opinii sądu i wbrew Prokuraturze Generalnej. Z Kancelarii Prezydenta zniknął też końcowy wniosek o zastosowanie prawa łaski, prawdopodobnie podpisany przez Andrzeja Dudę.

Jeden z byłych polityków PiS: - Stałem blisko tej sprawy. Andrzej wykonał wówczas wyraźne polecenie prezydenta. To nie była jego inicjatywa, wręcz przeciwnie - bronił się przed nią. Ale w końcu zrobił to, co prezydent kazał.

Jakub Kornhauser: - Nie podejrzewam Andrzeja o koniunkturalność czy załatwiactwo. Odkąd znalazł się w polityce, wiernie wykonuje polecenia braci Kaczyńskich. Oni go wymyślili, czuje się przez nich wybrany i odpłaca lojalnością.

Socjolog i publicysta Radosław Markowski: - Nie chodzi o to, że Kaczyński kogoś wypromował, bo w polityce zawsze ktoś kogoś promuje. Chodzi o to, że kiedy Wałęsa wypromował Mazowieckiego, Mazowiecki potrafił mu potem powiedzieć: teraz ja jestem premierem i ja rządzę. Duda Kaczyńskiemu tego nie powie.

Pilny uczeń prezesa 

Jeden z bliskich współpracowników kandydata: - Na początku w PiS się nie wyróżniał. Stał z boku, nie mieszał się do walk frakcyjnych. Mówił jak prawnik, a nie trybun. Ale Andrzej szybko się uczy, to bardzo pojętny człowiek.

Przemiana zaczyna się tuż po Smoleńsku. O protestujących przeciwko pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu Duda mówi, że "nie są prawdziwymi patriotami". Pojawia się na miesięcznicach smoleńskich. Podczas jednej z ostatnich stoi na tle transparentu "Całe zło to PO".

W 2011 roku występuje w krakowskim magistracie przeciwko podwyżkom cen biletów. Wymachuje słupkami: tak spada siła nabywcza średniej krakowskiej pensji! Radni są zdumieni. - Proszę pana, te statystyki pokazują, że owszem, spada, ale tempo bogacenia się - prostuje któryś. W odpowiedzi Duda idzie do sklepu. Na salę wraca z reklamówką wypełnioną serem, masłem, majonezem, chlebem i margaryną. Porównuje paragon z paragonem z 2007 roku.

To chwyt, który dwa miesiące wcześniej wykorzystał Jarosław Kaczyński, kupując w świetle kamer kurczaka, mąkę i cukier, żeby udowodnić, jak podrożało życie za Tuska.

Potem jest mniej zabawnie. W 2013 roku portal Podhale24.pl relacjonuje spotkanie posła z mieszkańcami Rabki zorganizowane przez Klub „Gazety Polskiej". I przytacza słowa Dudy: „Ktoś, kto jest za Platformą Obywatelską z pełnego przekonania, jest za nią, bo ma w tym interes. Bo albo jest zatrudniony przez PO, albo robi coś, na co PiS by mu nie pozwoliło, albo ma przekonanie, że » głupia Polska «nie powinna istnieć".

Bronek Samo Zło 

W 2015 roku wyborcze rzemiosło ma już w małym palcu. Podobnie jak chwyty poniżej pasa.

W programie prezydenckim obiecuje, co się da: chce obniżenia wieku emerytalnego, podniesienia kwoty wolnej od podatku, wsparcia rodzin ubogich oraz wielodzietnych. "Rzeczpospolita" wylicza, że realizacja jego obietnic kosztowałaby 250 miliardów w ciągu pięciu lat.

Otwierając wymyślone przez PiS na potrzeby kampanii Muzeum Zgody im. Bronisława Komorowskiego, obwinia prezydenta o rozbijanie rodzin, zgodę na GMO, tragedię górników.

Na jednym z wieców do mikrofonu podchodzi wzruszony mężczyzna. - Nie chcemy prezydenta, który zamierza wyprowadzić nasze wojska z NATO - mówi.

Wyborca martwi się, bo po sieci hula filmik: noc, Belweder, dzwoni telefon. "Moskwa" - szepce asystent. Zaspany prezydent mówi do słuchawki: "Już jest przygotowywana strategia wyjścia z NATO. Całkiem zwyczajnie jestem po rozmowie z premierem". Słowa Komorowskiego brzmią autentycznie - i takie są. Padły w 2010 r., kiedy ówczesny marszałek Sejmu przejęzyczył się, mówiąc o wyjściu Polaków z Afganistanu. Spot zrobił sztab Dudy. A on sam miesiąc wcześniej napomyka w "Nowym Państwie", że prezydent ma "dziwną jak na byłego opozycjonistę słabość do Wojskowych Służb Informacyjnych".

Równolegle europoseł rozgrywa kwestię wspólnej waluty. W marcu w Warszawie PiS otwiera Bronko-Market. Ceny - w euro, zapożyczone z sieci supermarketów na Słowacji. Obok - ceny w złotych z polskich sklepów tej sieci. Wychodzi, że po wejściu do strefy euro za mleko zapłacimy nie 1,95, ale 2,84 zł, za dziesięć jajek 7,79 zł zamiast 3,19, za chleb nie 1,49, lecz 2,84 zł. Na ścianie Bronko-Marketu wisi plakat: "Nie jesteśmy jeszcze członkiem strefy euro, ale taka jest wola Polski, aby tam się znaleźć jak najszybciej". To cytat z Komorowskiego z maja 2013 roku. Wyrwany z kontekstu, bo prezydent często podkreślał, że euro powinno być wprowadzone, gdy kraj będzie na to przygotowany.

Duda: - Czy rzeczywiście prezydent i jego obóz chcą wprowadzać Polaków do strefy euro na dzisiejszym poziomie polskich wynagrodzeń, gdy najniższa emerytura to ponad 800 zł?

Merytorycznie będzie później 

Uprzejmy prawnik z Krakowa sprawia wrażenie, jakby dobrze czuł oczekiwania elektoratu wyrażone przez Leszka Sosnowskiego, wpływowego właściciela krakowskiej oficyny Biały Kruk, który w ostatnim wydaniu miesięcznika "WPiS - Wiara, Patriotyzm i Sztuka" napisał: "Ludzie oczekują walnięcia pięścią w stół. (...) Andrzej Duda nie potrzebuje budowania sobie nazwiska, ten etap ma za sobą. Teraz czas na pokazanie oblicza: niekoniecznie rozpromienionego uśmiechem, jak chcą tego mętne media, bo wolnemu Polakowi naprawdę wcale nie jest do śmiechu".

Ile w tym jest Dudy, a ile jego ekipy? - Są trzy osoby, z którymi Andrzej nieustannie się konsultuje: to Jarosław Kaczyński, skarbniczka partii posłanka Beata Szydło i poseł Marcin Mastalerek - słyszymy od osoby zaangażowanej w pracę sztabu. - Dla Mastalerka to pierwsza kampania, dlatego chce się wykazać i sypie pomysłami jak z rękawa. Ale naprawdę ciekawe historie dzieją się na drugim planie. Kampanią internetową zarządza Paweł Szefernaker, bliski współpracownik Joachima Brudzińskiego, odpowiedzialny za internetowy zespół PiS. I to widać. Jest ruch, wokół kandydata dużo się dzieje, i o to chodzi. Merytoryczne zabawy zostawiamy na później.

Dziennikarz Michał Kolanko przygląda się z bliska kampanii Andrzeja Dudy, często towarzyszy mu w wyjazdach: - PiS nauczył się, że do internetu trzeba nieustannie dorzucać nowe wydarzenia, że tam się nie śpi. Sam Duda jest bardzo aktywny na Twitterze, prostuje, wchodzi w polemiki. Dlatego jego kampania sprawia wrażenie bardzo żywej, skierowanej do młodych.

Pigułka smoleńska 

Choć kampania w pełni, Duda nie wziął w Brukseli urlopu. Nie bardzo może, skoro PiS okrzyknął go najbardziej pracowitym polskim posłem w Parlamencie Europejskim.

- Uprzejmy, okrągły. Chodzi i się uśmiecha. Taki chłopiec do wynajęcia. Zrobi to, co partia każe - charakteryzuje brukselskie dokonania kolegi europosłanka PO Róża Thun. - Ostrzejsze wypowiedzi zdarzają się mu tylko wtedy, gdy trzeba atakować własny kraj. Nie dotyka istotnych dla całej Unii tematów - miejsc pracy, bezpieczeństwa. Na sali plenarnej mówi właściwie do polskich mediów. Prowadzi kampanię.

Od maja ubiegłego roku Duda zabrał głos dziesięć razy i podpisał się pod sześcioma interpelacjami. Wspólnie z konserwatywnymi europosłami pytał, czy Komisja zamierza wycofać decyzję zezwalającą na sprzedaż wczesnoporonnej pigułki EllaOne bez recepty. Interesował się Uzbekistanem i Kazachstanem, referował opinię prawną w sprawie europosła Gabriele Albertiniego oskarżonego o zniesławienie mediolańskiego prokuratora. Z tematów polskich - interweniował w sprawie dyskryminacji naszej żywności w Czechach oraz połączył w jednej rezolucji zabójstwo Niemcowa i sprawę smoleńskiego wraku, którego Rosja wciąż nie oddała.

Thun postanowiła powiedzieć Dudzie: sprawdzam. Nakręciła filmik pokazujący, jak wyglądają sprawozdania, którymi chwali się europoseł: okładka, legenda, spis treści, czysta strona przytytułowa i dwie strony tekstu. W sumie - kilka kartek. 12 takich dokumentów powstało w ciągu pół roku. - Porównałam to z pierwszym z brzegu sprawozdaniem. Liczy prawie 50 stron tekstu prawnego, pisano je dwa lata.

Patrz, Kościuszko, na nas z nieba 

Kandydat jedzie przez Polskę.

Za sobą ma już 160 spotkań, głównie w mniejszych miejscowościach, gdzie wyraźniej czuć frustrację i biedę.

Dzisiaj kolej na Kazimierzę Wielką i Proszowice. To rubieże Świętokrzyskiego i Małopolski, teren trudny, jeden z mateczników PSL. Sporo biedy i ruin, ale równie dużo znaków rozwoju. Niedaleko stąd, w Charsznicy, rolnicy zbudowali kapuścianą potęgę na skalę europejską, ziemia jest tam tak cenna, że sprzedaje się ją na licytacjach. Proszowice specjalizują się w czosnku, Kazimierza Wielka założyła niedawno dużą grupę producencką i chce zarabiać na marchwi. Na lokalnych dożynkach odchodzi handel traktorami wartymi nawet kilkaset tysięcy złotych.

Na rynku w Kazimierzy Wielkiej powoli zbierają się uczestnicy wiecu. Jest środek dnia, więc frekwencja niezbyt wysoka. Głównie starsi, poważni, ubrani na czarno i szaro. Młodzieżą w kolorowych koszulkach, dowiezioną specjalnie z Kielc, dowodzi Kamil Piasecki z Solidarnej Polski, rocznik 1984. - Najbardziej podoba mi się postulat obniżenia wieku emerytalnego. Trzeba myśleć o takich sprawach zawczasu - tłumaczy.

- Tylko w Dudzie nadzieja, że coś się wreszcie w Polsce zmieni. Córka za pracą jeździ aż do Krakowa, do galerii. Dostaje 1500 złotych. A ja? Czwórkę dzieci Polsce dałam. I z tego poświęcenia emeryturę mam taką, że ledwo wiążę koniec z końcem - opowiada starsza kobieta.

Za jej plecami budynek starej cukrowni zieje pustymi oknami. Bezrobocie to największy problem w gminie, sięga tutaj prawie 20 procent.

- A złodzieje, co w PZPR byli, teraz sobie brzuchy pasą. Po 5 tysięcy na rękę mają - dodaje mąż kobiety.

W Kazimierzy kandydat przemawia pod barem Fuks, a w Proszowicach pod pomnikiem Kościuszki. Wchodzi w szaro-czarny tłumek, dobrze ubrany, opalony na pomarańczowo, szczupły, śnieżna biel kołnierzyka koszuli bije w oczy. Mówi pewnie, klarownie i jasno.

Choć temat w skoncentrowanej na marchwi i bezrobociu Kazimierzy brzmi egzotycznie, przyjechał, żeby opowiedzieć o zgubnej unijnej polityce dekarbonizacyjnej.

O Donaldzie Tusku i Ewie Kopacz, którzy akceptują szkodliwy dla Polski pakt klimatyczny.

O węglu, na którym Polska powinna budować niezależność.

O nieudanym projekcie unii energetycznej i polityce głównego nurtu, od której chce się trzymać z dala.

O upadających rodzinnych firmach i rosnących jak grzyby po deszczu supermarketach, których właściciele płacą podatki za granicą.

O liczących dziesiątki tysięcy hektarów latyfundiach znajdujących się w obcych rękach.

Obiecuje odbudowę polskiej gospodarki, reindustrializację, pomoc dla górników, rolników, pielęgniarek, młodych. I że zrobi wszystko, by powstrzymać emigrację zarobkową. Na innych spotkaniach dokłada odbudowę armii zniszczonej przez prezydenta Komorowskiego.

Ludzie słuchają z posępnymi minami.

Po przemówieniu brawa, choć entuzjazmu nie widać. Zebrani proszą Dudę o autograf, robią sobie z nim zdjęcia. - Pan jest drugim papieżem - mówi do niego jedna z kobiet.

Jest lista tematów, których kandydat nie porusza.

Ani słowa o Smoleńsku. Ten temat się wypalił i jest używany już tylko podczas uroczystości rocznicowych albo w wywiadach, gdy nie da się go uniknąć.

Ani słowa o Episkopacie, o tym, jak być prezydentem wszystkich Polaków bez podpisania ustawy o in vitro.

Ani słowa o SKOK-ach i roli PiS.

Ani słowa o tym, że projekt unii energetycznej to projekt PO, wspierany przez wszystkie partie.

Ani słowa o tym, co zrobić, by nadgonić zapóźnienie cywilizacyjne wobec krajów Zachodu.

A także ani słowa o traktorach z klimatyzacją i kwitnących grupach producenckich, które walczą na europejskich rynkach. Tylko klęska.

Grzegorz Lipiec: - Mam cichą nadzieję, że Andrzej nie wierzy w to, co mówi. Sztabowcy nakreślili mu scenariusz, a on go realizuje.

Profesor Marcin Król, filozof, historyk idei: - Przecież on nie wierzy w to, co mówi. Jest w nie swoich butach. Jego inteligencka rodzina, żona, przygoda z Unią Wolności... Pamiętam go z telewizji, zanim stał się kandydatem na prezydenta. Jak na członka PiS wypowiadał się całkiem rozumnie. Merytorycznie. Bez charakterystycznej dla tego ugrupowania agresji i teorii spiskowych. Teraz Duda tę agresję w sobie ma.

Polak lubi dobry żart 

Jedziemy z Andrzejem Dudą przez kraj. Choć to prowincja co się zowie, droga wygodna, niedawno wyasfaltowana. Kandydat rozluźniony, ale bębni co jakiś palcami po plastikowym stoliku. Je mocne pastylki miętowe; pali jak smok, bliscy mówią, że adrenalina nie daje mu spać.

- Udało się w ogóle coś w Polsce przez minione 25 lat? - pytamy.

- Tak. Weszliśmy do NATO i Unii. To były dobre posunięcia.

- Nie za dużo pan obiecuje podczas spotkań?

- Nie obiecuję niczego oprócz ciężkiej pracy.

- Powiedział pan, że ludzie, którzy głosują na PO, są przekonani, że głupia Polska nie powinna istnieć?

Kandydat zdecydowanie zaprzecza.

Pytamy o zagrywki poniżej pasa w rodzaju "wyjścia z NATO". - Ten klip jest po prostu zabawny. To konwencja żartu. Czy cała kampania wyborcza musi być śmiertelnie poważna? Myślę, że Polacy nie oczekują, żeby taka była w każdym calu - mówi.

A czy posłankę PiS Annę Paluch gwiżdżącą na Bronisława Komorowskiego w Nowym Targu też należy odbierać w kategorii żartu?

Krakowska kindersztuba bierze górę: - Gwizdy na prezydenta Komorowskiego mi się nie podobają. To nie jest żart. Chyba to każdy widzi i rozumie. Prezydent jest głową państwa wybraną przez naród i należy mu się szacunek. Co nie znaczy, że nie należy dyskutować merytorycznie.

Jeden szczegół nie daje nam spokoju. Przez cały wiec w Kazimierzy kandydat sprawia wrażenie rozluźnionego. Spadkobierca Lecha Kaczyńskiego uśmiecha się lekko, w lewej ręce trzyma swobodnie mikrofon.

Ale prawą dłoń machinalnie zwija w pięść. I wtedy, przez krótką chwilę, przypomina Andrzeja Dudę, którego widzieliśmy trzy lata wcześniej, gdy podczas drugiej rocznicy pogrzebu pary prezydenckiej na Wawelu skandował do tłumu zebranego przed Krzyżem Katyńskim: "Tu jest Polska, tu, gdzie my stoimy".

To pewnie tylko przypadek, że w 2006 roku Jarosław Kaczyński, wówczas premier, wołał pod Stocznią Gdańską: "My jesteśmy tu, gdzie wtedy. Oni tam, gdzie stało ZOMO". 

Brak komentarzy: