piątek, 23 stycznia 2015

po 10 latach rządów umarł król Arabii Saudyjskiej Abdullach


artykuł z sierpnia 2005:

Spokojna sukcesja po zgonie króla Fahda to tylko pozory. Rywalizacja wewnątrz saudyjskiej rodziny rządzącej przypomina walkę buldogów pod dywanem

Ta śmierć wisiała w powietrzu od tygodni. Pod koniec maja 83-letniego monarchę z zapaleniem płuc i gorączką przewieziono do szpitala. Sytuacja musiała być poważna, skoro nie wystarczył najnowocześniejszy sprzęt medyczny i najlepsi specjaliści rezydujący w jego pałacu od czasu, gdy 10 lat temu król dostał wylewu. Pojawiały się plotki, że Fahd jest w stanie krytycznym, że lekarze czekają na pozwolenie odłączenia go od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe.
Władze zaprzeczały. Dopiero gdy książę Bandar, bratanek Fahda, po 22 latach ambasadorowania w Waszyngtonie ogłosił koniec swojej misji i popędził do Rijadu prywatnym odrzutowcem, saudolodzy orzekli, że niehybnie spieszy on zadbać o swoje interesy przy nowym rozdaniu władzy po śmierci wuja. Kilka dni później oficjalnie ogłoszono, że król nie żyje.
Na jego odejście gotowano się już od dekady. Obowiązki niedołężnego Fahda pełnił książę Abdullah, jego przyrodni brat i oficjalny następca tronu. To on, zgodnie z planem, został nowym królem. Swym następcą mianował - również bez niespodzianek - księcia Sultana, rodzonego brata zmarłego monarchy, a zarazem szefa resortu obrony. Arabia Saudyjska wydaje się więc oazą stabilności. Niestety, jest to równowaga krucha i pozorna. W rzeczywistości rozrywany wewnętrznymi animozjami Dom Saudów (takim mianem określa się saudyjską monarchię) drży w posadach.
Niech żyje król
Cofnijmy się do roku 1995. Gdy król Fahd dostał wylewu, jego rodzina na wyścigi pognała do szpitala. Pierwsza u wezgłowia stawiła się Dżawhara al Ibrahim, czwarta, ukochana żona Fahda i ich syn, 29-letni Abdul Aziz. Dżawhara była prawą ręką Fahda, nie tylko dbała o to, by zażywał na czas lekarstwa, ale też pomagała zrozumieć mu niuanse polityki zagranicznej. Można zaryzykować twierdzenie, że miała poważny udział w rządzeniu Arabią - krajem, w którym kobiety nie mają prawa głosu ani nawet prawa prowadzenia samochodu. Młody Abdul Aziz słynął zaś z rozjeżdżania pałacowych posadzek ojca swoim Harleyem Davidsonem, nękaniem służących oraz wybudowaniem parku tematycznego pod Rijadem, z modelami starej Mekki, Medyny i innych religijnych zabytków Arabii kosztem - bagatela - 4,6 mld dolarów. Słabość króla do tego lekkoducha wynikała ponoć z przepowiedni wróżbity, który szepnął Fahdowi, że będzie żył w zdrowiu tak długo, jak długo najmłodszy syn pozostanie u jego boku.
Wkrótce do szpitala przybyli bracia Fahda, czyli najbardziej wpływowi ludzie w państwie. Ponieważ żona i syn nie dopuścili ich do łoża króla, założyli oni własny „obóz" tuż za drzwiami, selekcjonując dostęp pozostałych książąt, przybywających tłumnie na wieść o chorobie monarchy.
Cała skłócona rodzina w jednym była zgodna: Fahd nie może umrzeć. Sprowadzono najlepszych lekarzy nie tyle po to, by wyleczyli króla, lecz by utrzymali go przy życiu tak długo, jak tylko się da.
Członkowie rodziny królewskiej mieli podstawy do obaw o swój los. Dom Saudów liczy kilkanaście tysięcy książąt żyjących z państwowych stypendiów w wysokości od tysiąca do 300 tysięcy dolarów miesięcznie. Ale czy takie pieniądze wystarczą do utrzymania pałaców, żon, dzieci, służących, samochodów, jachtów, samolotów i zagranicznych rezydencji? Aby załatać dziury w budżecie, część błękitnokrwistych nadużywała swoich tytułów i przywilejów, zachowując się według klasycznych wzorców gangsterskich. Robert Baer, wieloletni pracownik CIA i znawca saudyjskich realiów opisywał, jak to książęta biorą łapówki za przyznawanie kontraktów budowlanych, handlują bronią, sprzedają wizy gastarbeiterom. Książę może wejść do restauracji, która mu się spodoba, wypisać czek na sumę niższą od ceny rynkowej i kazać właścicielowi pakować manatki. Może bezprawnie wywłaszczyć zwykłych ludzi z ich ziemi i domów, bo chce postawić w tym miejscu centrum handlowe. A kto odważy się pozwać księcia do sądu?
Utrzymanie status quo leżało w interesie wszystkich poza następcą tronu. Alergicznie reagujący na korupcję Abdullah obiecywał ukrócić samowolę, groził, że obetnie stypendia i skończy ze złodziejstwem dokonywanym w imieniu państwa. Ale dopóki żył król, jego następca miał związane ręce; każdy książę mógł więc w spokoju uprawiać swoje prywatne poletko licząc, że Abdullah wyzionie ducha przed niewiele starszym od niego Fahdem.
Stało się inaczej. Czas pokaże, czy jako król Abdullah spełni obietnice, czy też zapowiedziana przezeń naprawa Domu Saudów rozmyje się w morzu kompromisów zawieranych w imię stabilności państwa i jedności rodziny.
Problem krwi
Pod wieloma względami Arabia wciąż rządzi się prawami plemiennymi, niewiele różnymi od obowiązujących w czasach Mahometa. Sukcesja odbywa się w ten sposób, że najważniejsi książęta dochodzą do porozumienia i wyznaczają ze swojego grona tego, kto w ich ocenie ma doświadczenie i mądrość pozwalające na rządzenie państwem. Dziś najwięcej do powiedzenia mają synowie założyciela państwa saudyjskiego, Abdul Aziza ibn Sauda, który zmarł przeszło pół wieku temu. To on pierwszy wyznaczył kierunek przekazywania tronu przez brata starszego na młodszego, a dopiero w dalszej kolejności na królewskiego syna.
Jak zazwyczaj bywa, praktyka jest bardziej skomplikowana od teorii. Nie zawsze zmiana władzy odbywała się pokojowo - przed 30 laty król Fajsal zginął z ręki swego bratanka. Zasada starszeństwa w sukcesji nie obowiązuje bezwzględnie. W 1992 roku Fahd wydał edykt, iż król ma prawo mianowania i - co ważne - dymisjonowania swego następcy. Oznacza to, że żaden pretendent nie może być całkowice pewny swojej pozycji w kolejce do tronu, trzeba nieustannie uważać, nasłuchiwać, oglądać się przez ramię. Niczym w dramatach Szekspira i filmach Kurosawy, poszczególni książęta saudyjscy budują frakcje, zawiązują spiski i podkopują się nawzajem.
Do tego dochodzi zawiła kwestia czystości krwi. Brat bratu nierówny. Nazwisko i pozycja ojca są ważne, ale nie mniej istotne jest to, która z jego licznych żon wydała danego syna na świat. Weźmy np. księcia Bandara, byłego ambasadora w Waszyngtonie. Wydawałoby się, że ma on znakomitą pozycję - jest synem następcy tronu Sultana, cieszy się poważaniem ze względu na swoje międzynarodowe koneksje, Bushowie traktują go jak członka rodziny. Bandar może liczyć na dobrą posadę w saudyjskim rządzie, ale mimo swych zalet królem nigdy nie zostanie. Powód? Jego matka to służąca.
Problem krwi ma też nowy król Abdullah. Choć jest prawowitym synem założyciela państwa Abdul Aziza ibn Sauda, to jego matka pochodzi z plemienia Raszid, tradycyjnych wrogów Saudów. Ibn Saud poślubił ją, by zawrzeć z Raszidami pokój. Rywalami Abdullaha jest tymczasem sześciu synów innej żony ibn Sauda, pochodzącej z klanu Sudairi. Oprócz księcia Sultana są wśród nich minister spraw wewnętrznych Najef i gubernator prowincji Rijadu Salman.
Reformator, pragmatyk, radykał
Różnice między braćmi wykraczają poza spory familijne i rozdział stanowisk. W elitach saudyjskich istnieje fundamentalny podział dotyczący wizji państwa. Ich liberalniejsza część jako model rozwoju dla Arabii widzi może nie Zachód, ale przynajmniej Chiny, które rozwijają gospodarkę i wyrastają na potęgę pod pełną kontrolą jednej partii. Saudyjscy radykałowie wierzą zaś, iż lekiem na całe zło jest wierność Koranowi. Spór ten można sprowadzić do pytania: otworzyć się, czy lepiej zamknąć?
Podział, o którym mowa, jest trudno zauważalny, poszczególni książęta nie mają partii ani publicznie dostępnych programów; aby dowiedzieć się co myślą trzeba uważnie śledzić ich słowa, deklaracje, decyzje - i czytać między wierszami.
Abdullah przez resztę dworu jest uważany za dziwaka. Nie kocha luksusów, weekendy woli spędzać w namiocie na pustyni niż w najdroższych hotelach Europy. Deklaruje potrzebę ograniczenia wpływów duchowieństwa, proponuje delikatną, oddolną demokratyzację. W połowie lat 90. nakłonił Fahda do mianowania kilku postępowych ministrów i powołania marionetkowych instytucji służących do bezowocnego dialogu ze społeczeństwem. Choć nie jest żadnym rewolucjonistą, to według standardów arabskich zasługuje na miano delikatnego reformatora.
Poglądy nowego następcy tronu księcia Sultana są trudne to zdefiniowania. Ma on opinię pragmatyka skupionego na kontraktach zbrojeniowych, które nadzorował jako minister obrony (opozycja oskarża go o gigantyczną korupcję). Wiadomo, że Sultan jest w dobrych stosunkach z przywódcami plemiennymi w terenie.
Następny w kolejce do tronu (wedle formalnych reguł) książę Najef brata się z antyamerykańskim klerem i jest najmniej skłonny do ulegania naciskom USA. Po atakach 11 września zasłynął stwierdzeniem, że „al Kaida nie mogła tego zrobić". Od tego czasu wiele się zmieniło, Saudowie wydali wojnę al Kaidzie (ściślej: to Osama ben Laden wydał wojnę Saudom), ale Amerykanie uważają Najefa za niebezpiecznego radykała.
Każdy z braci obsadził podległe ministerstwa swoimi synami, każdy kontroluje jakąś armię: Abdullah ma pod rozkazami Gwardię Narodową, Sultan wojsko, Najef siły bezpieczeństwa. Ich wzajemna niechęć odbijała się na funkcjonowaniu rządu. Kiedyś Sultan przestał przychodzić na posiedzenia gabinetu, którym przewodniczył Abdullah. Ze swej strony ówczesny następca tronu próbował ominąć Radę Ministrów i zanosił dekrety do podpisania królowi.
Te animozje wydają się chwilowo zażegnane. Abdullah mianował Sultana swoim następcą, Najef wierzy, że będzie następny. Ich klan może czuć się usatysfakcjonowany.
Pokoleniowa zmiana warty
Jednak Abdullah i Sultan są ponad osiemdziesięcioletnimi starcami. Wygląda na to, że Arabia Saudyjska będzie zmieniać monarchę co kilka lat. Sultan ma jeszcze 23 młodszych braci, którzy mogą zapragnąć zasiąść na tronie. W końcu albo ich lista się wyczerpie, albo któryś kolejny postanowi uczynić delfinem swojego syna, a nie brata. Przejęcie władzy przez trzecią generację jest nieuchronne, ale wielbłąda z rzędem temu, kto potrafi dziś przewidzieć, kim będzie pierwszy król z nowego pokolenia i jakie będzie miał poglądy.
Sam Abdullah ma 40 synów spłodzonych z kilkoma żonami, a jego bracia nie pozostają w tyle. Czy spośród tego tłumu książąt da się w zgodzie wybrać jednego, który ma rządzić pozostałymi? Czy będzie to światowiec w rodzaju ambasadora Bandara, czy raczej utracjusz w stylu Abdul Aziza (tego na Harleyu), który zbudował sobie poparcie w siłach bezpieczeństwa i klerze, hojnie obdarowując pieniędzmi radykalnych zwolenników Osamy ben Ladena? Analitycy są podzieleni w opiniach co do znaczenia pokoleniowej zmiany warty. Jedni przekonują, że mianowanie młodszego i popularnego króla przyczyniłoby się do stabilności państwa, podważając wysiłki al Kaidy do atakowania Domu Saudów jako siedliska korupcji i nepotyzmu. Inni ostrzegają, że młokos (jeśli tak można nazwać pięćdziesięciolatka) bez szerokiego poparcia politycznego i plemiennego, nie zakorzeniony ani w islamie ani w nacjonalizmie arabskim może być dla radykałów łatwym celem.
To, kto będzie rządził w kraju dysponującymi największymi zasobami surowców energetycznych i najświętszymi miejscami islamu, jest ważne dla całego świata. Być może sukcesja w dalszym ciągu będzie się odbywać w zgodzie i spokoju. Sprzyjają temu wysokie ceny ropy - kłopoty gospodarcze Arabii są dzięki nim mniej dotkliwe. Klan Saudów pokazał, że potrafi zewrzeć szeregi w obliczu zagrożenia, jakim w ostatnich latach stała się al Kaida i wobec ryzyka utraty władzy. Bo gdyby doszło do przedłużającej się niestabilności i chaosu, po władzę gotowi są sięgnąć radykałowie marzący o obaleniu reżimu Saudów izaprowadzeniu prawdziwie bożego porządku. Wówczas Arabia mogłaby podzielić los Iraku.

Brak komentarzy: