Dowódca AK sądził, że wpadł w ich ręce przypadkiem. Mylił się – wskazał go konfident Gestapo w polskim podziemiu.
Spóźnia się, powinien się pojawić godzinę temu. O 10 rano generał Grot miał poprowadzić odprawę Komendy Głównej AK. Jego podwładni mają złe przeczucia, wysyłają w miasto ludzi. Ci przyniosą informację, że na Spiskiej była obława: kilkanaście ciężarówek, 200 uzbrojonych Niemców, cała ulica zamknięta. Były aresztowania.
Niebawem odzywa się informator z alei Szucha: w siedzibie Gestapo panuje wielkie poruszenie. Po korytarzach biegają oficerowie, urzędnicy, nawet maszynistki – i wszyscy powtarzają: "koniec z tą konspiracją". Doktor Hahn, szef kontrwywiadu i policji bezpieczeństwa w Warszawie, pokrzykuje: "A to się nam udało!".
Informator widzi też, jak prowadzą więźnia. Mężczyzna idzie wyprostowany, z podniesioną głową, pewnym krokiem.
Jest 30 czerwca 1943 r. Gestapo w Warszawie ma prawdziwe powody do świętowania: schwytało dowódcę polskiego podziemia.
Na tropie wroga numer jeden
Tożsamość generała Stefana Roweckiego Niemcy znali co najmniej od 1940 r. Rok później wymknął się pierwszej próbie aresztowania – jak sam twierdził, udawał "dobrze zawianego starszego pana". Potem zdarzyło się to jeszcze parę razy. Udawało się, bo choć znajdował się na czele listy poszukiwanych postaci ruchu oporu, Gestapo nie miało jeszcze jego zdjęcia.
Na początku okupacji najpierw próbował ukryć swą obecność w Warszawie – m.in. córka Roweckiego rozklejała ogłoszenia, jakoby widziano go ostatnio gdzieś w Lubelskiem. Tymczasem generał zamienił mundur na cywilne ubranie, ostrzygł się na krótko, zapuścił wąs. Na ulicy podpierał się laską albo parasolem – oba przedmioty były wydrążone, aby dało się w środku ukryć niezbędne papiery. Miały też wysuwany sztylet na końcu – na wszelki wypadek.
Rowecki używał dwóch kompletów fałszywych dokumentów. Nie korzystał z osobistej ochrony, bo nie chciał nikogo narażać. A przy tym uważał, że żadna ochrona nie zastąpi sprytu i "oczu dookoła głowy".
Niemcy jednak szybko nadrabiali zaległości. Powołali specjalną komórkę do tropienia najważniejszych ludzi polskiego podziemia. Zwalniali z obozów jenieckich niedawnych podwładnych Roweckiego, licząc że ich obserwacja pozwoli do niego trafić. W 1942 r. mieli już rysopis, pseudonimy i przedwojenną fotografię Grota w mundurze pułkownika. Podświetlona i powiększona, wisiała w siedzibie Gestapo przy Szucha – tak aby każdy pracujący tam Niemiec mógł ją zapamiętać.
Generał był świadomy, że jest intensywnie poszukiwany. Na miesiąc przed aresztowaniem jakiś starszy pan ukłonił mu się na ulicy. "Zwykły, grzecznościowy gest, a mnie ciarki przeszły po plecach i poczułam ciurkiem spływający pot" – wspominała córka generała, która szła z nim wtedy ulicą. Skoro ktoś tak łatwo go poznał, mogli to zrobić też Niemcy.
Pańskie papiery nas nie interesują
Córkę próbował uspokoić. Żartował, że odda się w ręce chirurga plastycznego: "Może każę sobie zrobić skośne oczy lub garbaty nos?". Bratu na dzień przed aresztowaniem mówił, że "nie czuje się najlepiej i chce wyjechać gdzieś poza Warszawę".
Nocował w bezpiecznym mieszkaniu na Powiślu. Rano spotkał się ze swoją dawną łączniczką Elą. Odebrał od niej paczkę z pieniędzmi, które miał zanieść do konspiracyjnego lokalu na Spiskiej. Stamtąd miał pójść na Barską, na odprawę Komendy Głównej.
Adres konspiracyjnego lokalu – Spiska 14/10 – znało dosłownie kilku znajomych i córka. Formalnie najemcą mieszkania był brat generała (na fałszywe nazwisko Malinowski); sam Grot bywał tam rzadko, lokatorzy praktycznie go nie znali. Feralnego dnia Rowecki przyszedł tam około 9.40. Zdążył rozmieścić w skrytkach pieniądze.
Wtem cała Spiska wyraja się niemieckimi "budami". Niemcy obsadzają ulicę: pojawiają się na dachach, rozstawiają karabiny, odcinają wszystkie drogi ucieczki. Jeden ze świadków powie później, że gestapowców było tylu, że "klatka schodowa aż do piwnic była szczelnie nimi zapełniona". Spędzają mieszkańców na podwórze pod groźbą rozstrzelania. Ale wiedzą, gdzie i kogo szukać. Wdzierają się do mieszkania nr 10.
Jeden z gestapowców mówi do spotkanego tam mężczyzny: "Pan jest Komendantem Głównym Armii Krajowej. Pański pseudonim: «Grot»". Mężczyzna zaprzecza, pokazuje dokumenty. "Papiery nas nie interesują, są fałszywe. Pan generał siebie nie poznaje?" – gestapowiec pokazuje mu przedwojenne zdjęcie. Każą mu się ogolić (na zdjęciu nie ma wąsów). Grot przyznaje: "Tak, jestem generałem Roweckim"
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz