niedziela, 23 października 2011

Antonina Turnau

studiuje na jednym roku z Antosia
Jest to bardzo niesympatyczna, zadufana w sobie osoba, chłodna, zdystansowana.Kilka razy zdarzylo sie, ze w spsób bardzo nieelegancki zwracała uwagę wykładowcom, innym za to bardzo sie podlizuje, a jej komentarze na zajeciach sa nudne, rozwlekłe i czesto bez sensu. Nie ma prawie zadnych znajomych na studiach bo, jak sama powiedziala w wywiadzie woli dojrzałych kolegów taty. A i co najlepsze do studentów- rówieśnikow zwraca sie per pan/pani, a to takie sztuczne...

~studentka , 19.06.2009 18:11

Biologiczny zew

On ma dwa razy więcej lat niż ona. Lubią przekomarzać się ze sobą. On zwraca się do niej: „Antosiu”. Ona, kiedy jest na niego zła, mówi: „Bardzo ci dziękuję, tatusiu”. Sławny krakowski artysta i jego córka studentka opowiadają o tym, co ich dzieli i łączy.

Grzegorz Turnau
fot. MW Media
GALA: Zanim usiedliśmy przy stole, powiedział pan: ,,Córka robi wszystko, czego nienawidziłem”. Mocno powiedziane. 

GRZEGORZ TURNAU: Może „nienawidziłem” to za mocne słowo, ale robi rzeczy, na które ja zwykle nie miałem czasu ani ochoty. Na przykład Antosia studiuje. Ja nie miałem na studia ochoty, ale przede wszystkim nie miałem czasu. Jak studiowałem, to już wtedy moje życie miało drugi tor i musiałem wybrać – albo udaję studenta, albo biorę byka za rogi i próbuję zrobić z tego, co mnie cieszy, zawód. A to polegało na śpiewaniupiosenek i uczestniczeniu w kabarecie (Piwnica pod Baranami – przyp. red.). A to, o czym mówiłem pani przed sekundą, to jest po prostu zdrowy tryb życia, na który nie było mnie nigdy stać, a moje dziecko – tak.

ANTONINA TURNAU: Bez przesady.

GRZEGORZ TURNAU: Ona od początku była dzieckiem sportowym, dzięki czemu nauczyłem się jeździć na nartach albo znacznie częściej sięgałem po rower. Uruchamiałem się fizycznie, chociaż mnie to wcześniej okropnie nudziło i męczyło. Wolałem coś poczytać, zagrać...

ANTONINA TURNAU: Bardzo ci dziękuję, tatusiu! Teraz wyjdę na debila, który nic nie czyta, skacze i męczy się na siłowni od rana, a ty to intelektualista, który czyta książki i słucha klasyki.

GRZEGORZ TURNAU: Chodzi o to, że Antosia pięknie stosuje starą zasadę ,,Mens sana in corpore sano” („W zdrowym ciele zdrowy duch” – przyp. red.). Dzieciństwo spędziła na obozach sportowych, na potwornym wysiłku fizycznym: łyżwy, narty, rowery, pływanie albo tenis.

ANTONINA TURNAU: W liceum mi kompletnie przeszło.

GRZEGORZ TURNAU: W liceum paliłaś papierosy jak każdy licealista.

ANTONINA TURNAU: Wróciło mi, jak zaczęliśmy czytać to samo, np. Andrzeja Bobkowskiego, wyrywając sobie książki.

GALA: Myśli pan, że córka, wychowana w wolnej Polsce, dostała bonus od losu?

GRZEGORZ TURNAU: To naiwne i trochę infantylne myślenie, że nam jest dobrze, rodzicom było źle, a dziadkom jeszcze gorzej. To nieporozumienie, bo oceniać możemy tylko wstecz, czyli patrząc historycznie. A skąd ja wiem, czym skończy się jej życie? Nie mam pojęcia, co się zdarzy, nie mogę ocenić przyszłości. Ostatnio, będąc z żoną na urlopie, czytaliśmy w prasie taki niby-horoskop polityczny dla świata na najbliższe 50 lat. Wyszło temu panu, jakiś Amerykanin to napisał, że w 2050 roku będzie totalna wojna. Pierwsze, o co twoja mama zapytała, to: ,,Ile Antosia będzie miała wtedy lat?”. Wyszło, że zaledwie 62.

ANTONINA TURNAU: Nie, ja umrę młodo.

GRZEGORZ TURNAU: Młodo umierają wybrańcy bogów, jak mówi poeta, więc uważaj. Antosia jest pierwszym pokoleniem po komunizmie. My, moje pokolenie, niby mieliśmy trudniej, ale z drugiej strony łatwiej. Oni mają łatwiej, a przez to trudniej. Jest w tym paradoks i strasznie łatwo popaść w banał, mówiąc, że im trudniej za młodu, tym lepiej. A niby dlaczego młodym ludziom ma być trudniej? Chodzi raczej o to, żeby było mądrzej.

ANTONINA TURNAU: Myślę, że różnica między nami a wami jest przede wszystkim taka, że my nie mamy wspólnego wroga.

GRZEGORZ TURNAU: Za to macie więcej kolorów. Dużo więcej możliwości, niż myśmy mieli, ale to nie znaczy, że od razu to pokolenie staje się swobodniejsze i ma mniejszy problem ze znakiem zapytania, po co to wszystko. Oni też szukają i potrzebują jakiejś pomocy, autorytetu.

GALA: Krzysztof Zanussi na jednym ze spotkań z młodymi ludźmi powiedział pocieszająco: ,,Młodość to najgorszy moment w życiu. Już potem nigdy nie będzie wam tak źle”. 

ANTONINA TURNAU: Nie mam poczucia, że to jest jakiś straszny czas, ale na pewno nie jest najprostszy. Z jednej strony wydaje mi się, że to bardzo ciekawy moment mojego życia, z drugiej nie wiem, co mnie spotka.

GALA: W wieku Antosi podjął pan jedną z najważniejszych decyzji życia. 

GRZEGORZ TURNAU: To nie był żaden wybór, tylko właściwie zaniechanie. Myślę, że człowiekowi z wiekiem ubywa wstydu, a rośnie strach. To, o czym mówi Antosia, też przeżywałem. W tym wieku nie podejmuje się decyzji, tylko korzysta z rozmaitych okazji, często przypadkowych. Mam takie wspomnienie z czasów, gdy Antosia była bardzo mała, że nie wiedziałem, co ja mam właściwie dalej robić. Żyć ze śpiewania nie za bardzo się dało, ciągle coś tam pożyczaliśmy, ja jeszcze udawałem studenta. To było przerażające, a żyliśmy jak w bajce. Jak pomyślę, że dziś mógłbym być w takiej sytuacji, ogarnia mnie paniczny strach.

ANTONINA TURNAU: Dziś zostałbyś kierowcą autobusu.

GRZEGORZ TURNAU: Na pewno byłbym bliski podjęcia decyzji o szukaniu jakiejkolwiek pracy, natychmiast. Ale w wieku 21–22 lat człowiek w ogóle tak nie myśli. Ma barierę, jakiś bufor psychiczny, co jest właśnie przymiotem i przywilejem młodego wieku, który pozwala nie panikować. Dlatego odpowiedź, która do mnie przyszła, kiedy sam siebie zapytałem – co ja w takim razie mógłbym robić – była jak w dowcipie o bacy: „Baca całe życie wychodził rano z bacówki i niezadowolony krzyczał: »O! k...«. Pewnego dnia wstał, wyszedł, przeciągnął się i krzyknął: »O! Jaki piękny dzień!«. Ale echo, z przyzwyczajenia, odpowiedziało: »... mać, ... mać, ... mać«”. I ja mniej więcej coś takiego usłyszałem. Echo, które mi odpowiedziało: „nic, nic, nic”. Nic, bracie, nie umiesz, musisz śpiewać. Teraz z kolei, jak myślę o sobie, że 42-letni facet dalej śpiewa, to przecież jest niepoważne. Młody ma przynajmniej biologiczny zew.

ANTONINA TURNAU: Nie przesadzaj, nie jest tak źle.

GRZEGORZ TURNAU: Ale zew odpływa, jak u Lampedusy. Coraz większymi strumieniami. W każdym razie dzisiaj byłoby mi znacznie trudniej podjąć jakąś tego typu ważną decyzję, więc rozumiem Antosię, która swobodnie np. ostatnio ogłosiła, że będzie jednak niezależna i wyjedzie do Nowego Jorku.

ANTONINA TURNAU: To taki mój refren od kilku lat: Nowy Jork – ziemia obiecana. Ostatnio doszłam do wniosku, że albo tam nigdy nie dojadę, albo pojadę teraz.

GALA: Co panią tam tak ciągnie? 

ANTONINA TURNAU: Nie wiem. Czasami muszę tupnąć nogą i powiedzieć, że wyjeżdżam, mam dość, ale potem mi przechodzi.

GRZEGORZ TURNAU: To był znakomity plan jeszcze pół roku temu, kiedy dolar był po dwa złote.

ANTONINA TURNAU: Kraków jest miejscem, w którym przyjemnie się mieszka. Mam dodatkowo komfort i luksusową sytuację życia w najlepszym tego słowa znaczeniu, ale to nie zawsze jest tylko cudowne...

GRZEGORZ TURNAU: Czasem trochę ogranicza...

ANTONINA TURNAU: Bo cały czas gdzieś są tu dobrzy koledzy tatusia.

GALA: Czyli znani krakowscy poeci, muzycy, aktorzy, pisarze... Córkawychowywała się w środowisku pana przyjaciół. 

GRZEGORZ TURNAU: Później, kiedy dorosła, została przez nich zaakceptowana jako dorosły partner, ale proszę zwrócić uwagę, że powiedziała koledzy, a nie koleżanki...

ANTONINA TURNAU: Bo ja generalnie mam kolegów. I to twoich coraz częściej. W każdym razie żyjąc tu, trudno jest – a czasami trzeba – trochę uciec, poczuć się anonimowo. To może za mocno powiedziane, ale poczuć się tak... niewidzialnie. Czasem ogarnia mnie potrzeba takiej właśnie niewidzialności.

GRZEGORZ TURNAU: I jak już ją ogarnia, to wtedy jedzie do Lanckorony, bo to jest jednak łatwiejsze do wykonania niż Nowy Jork.

ANTONINA TURNAU: Czasami wystarczy pojechać na obiad do Willi Tadeusz, bo oni tam genialnie gotują. Ale mit Nowego Jorku jest. Od ,,Manhattanu” Woody’ego Allena przez ,,Śniadanie u Tiffany’ego”, a kończąc na ,,Seksie w wielkim mieście”, który też uwielbiam.

GRZEGORZ TURNAU: Ukazała się niedawno piękna książka pani Małgorzaty Szejnert ,,Wyspa klucz” o dziejach Ellis Island, małej wysepki u wybrzeży Nowego Jorku, gdzie od końca XIX wieku do lat 50. zeszłego stulecia działał port dla imigrantów z całego świata, między innymi ogromnej fali Żydów z Rosji. Tak sobie myślę o małej Tosi, która przybywa tam w 1892 roku z ówczesnym bagażem doświadczeń podróżnych – pod pokładem, w jakiejś sterowni, a nie samolocikiem: cyk-cyk, Kraków – Nowy Jork, cyk-cyk, kompletna nuda.

GALA: Czy pani czuje się czasami przytłoczona talentem ojca?

GRZEGORZ TURNAU: Może powinienem wyjść?

ANTONINA TURNAU: Nie wychodź, odpowiem. Być może za 30 lat, jak nic mi się nie uda w życiu osiągnąć, a wiele na to wskazuje, będę miała z tym większy problem. Na razie nie mam. Zawsze byłam z taty bardzo dumna, nigdy nie wstydziłam się, że nazywam się tak, a nie inaczej. Zajmujemy się trochę innymi rzeczami, więc nie ma powodu, żeby ze sobą konkurować, porównywać się czy sobie zazdrościć.

GRZEGORZ TURNAU: Zazdrościsz mi samochodu.

ANTONINA TURNAU: Ale ty mi go ciągle pożyczasz, więc jakoś to znoszę.

GALA: Pana ostatnia płyta to, w pewnym sensie, wasza wspólna praca.

GRZEGORZ TURNAU: Zleciłem Antosi całą robotę redakcyjną. Płyta miała być sentymentalną podróżą i ona tego pilnowała. Była konsultantem, zaczęła grzebać w archiwach, pojechała do radia, znalazła różne kawałki, o których ja nawet nie pamiętałem.

ANTONINA TURNAU: No i czasem mówiłeś, że nie widzisz powodu, żeby dawać ten czy inny utwór, a mnie się podobały. Niektóre nagrania są nietypowe. Kiedy np. jesteś sam z fortepianem, brzmisz inaczej niż w utworze zaaranżowanym i wymyślonym do ostatniej nuty. A ja lubię taką twoją warsztatową wersję.

GRZEGORZ TURNAU: Podoba mi się to, bo ona powinna mieć do mnie właściwie stosunek pogardliwy: ,,Jezu, co to ma być?!”.

ANTONINA TURNAU: Czasami trochę mam. Ostatnio nie popisałeś się przy „Don Giovannim”.

GRZEGORZ TURNAU: Jechaliśmy na narty i ona mi przyniosła do auta „Don Giovanniego” i kazała mi się zachwycać. Na litość boską, ja wszystko rozumiem, ale jadąc na narty, człowiek chciałby się zrelaksować, a ona siedzi obok i śpiewa równolegle z tym nagraniem, na dodatek po włosku. I jeszcze wykazuje mi moją ignorancję.

GALA: Słuchałam płyty „Do zobaczenia” i zdziwiły mnie utwory, przy których był dopisek: „ulubiona piosenka Antosi”, np. ,,Szli tędy ludzie”. Wszystkie mają wspólny klimat – melancholii, przemijania, niespełnienia. Nie pasowało mi to do pani, zazwyczaj uśmiechniętej, pogodnej. 

ANTONINA TURNAU: Zawsze mi się podobała ta piosenka, jest ciekawa, no i napisana do wspaniałych wierszy Leśmiana.

GRZEGORZ TURNAU: Antosia, jak każde dziecko, ma w życiorysie jakiegoś szampana wykończonego za rogiem salonu, z kieliszka cioci czy wujka. Ilekroć się zdarzyło przy dużych imprezach, jeszcze np. w Piwnicy pod Baranami, że Antosia nieupilnowana dopiła gdzieś w kącie kieliszek wina czy szampana, zawsze potem płakała. Ma to po mnie. Bardzo późno nauczyłem się obchodzić z alkoholem tak, żeby mnie nie wprowadzał w ponure stany. Antosia też miała okres melancholii po winie.

ANTONINA TURNAU: Po wszelkiego rodzaju zmęczeniu, powiedzmy. Bo ja wolę moll niż dur.

GRZEGORZ TURNAU: Moje dziecko!!! No właśnie, ,,czemu żegnam w moll, nie w dur, nie najlepszą z roku pór”?

GALA: Córka namówiła pana kiedyś na jakieś szaleństwo?

GRZEGORZ TURNAU: Jeździliśmy razem na rajdy samochodowe. Mieliśmy jeepa i dzieliliśmy się prowadzeniem pół na pół. Nie były to poważne trasy, ale dość ryzykowne.

ANTONINA TURNAU: W naszej rodzinie nie jest łatwo znaleźć kamikadze czy Sindbada Żeglarza. Łatwiej o ostrożnych dziwolągów.

GRZEGORZ TURNAU: Gdyby nie wiadome wypadki historyczne, bylibyśmy spokojnym, mieszczańsko- ziemiańskim rodem. W pokoleniu mojego ojca stężenie profesora zwyczajnego na metr kwadratowy jest nieprzyzwoite. Ja i moi bracia się z tego wyłamaliśmy, ale Antosia, mam nadzieję, tę średnią utrzyma.

ANTONINA TURNAU: Może przynajmniej skończę studia. Ale, ale... Obiecałam sobie, że będziemy mówić w wywiadzie, że czytamy ,,Tygodnik Powszechny”, który jest kapitalny i należy go kupować.

GRZEGORZ TURNAU: Antosiu, to nie jest wywiad w telewizji, gdzie możesz pokazać gazetkę i pomachać nią do kamery.

ANTONINA TURNAU: Jakoś tak myślałam, że to zrobi dobre wrażenie.

Rozmawia: Beata Nowicka
GALA 23-24/2009




Grzegorz Turnau z córką Antoniną

Wyślij znajomym Drukuj
Edipresse Polska S.A.
Najlepiej czują się we własnym towarzystwie. Grzegorz i Antonina Turnau. Ojciec i dorastająca córka. Magiczny związek. Śmieją się do siebie, łapią za ręce, poklepują, żartują z siebie nawzajem. Jedno zaczyna zdanie, a drugie je kończy. Kochają się tak bardzo, że świat wokół nich mógłby nie istnieć... 

Antonina Turnau nie jest już małą dziewczynką, siedzącą u tatusinych stóp. Zdała na studia, napisała książkę kryminalną, przeprowadza się właśnie z podkrakowskiego rodzinnego domu do miasta. Poważna i skupiona na swoim nowym, studenckim życiu. Grzegorz Turnau przeciwnie – zachowuje się przy niej jak młodszy brat, roześmiany, rozbawiony powagą Tosi i zaskoczony, że jego mała córeczka tak szybko dorosła. Ale też niezwykle lojalny i oddany – kiedy Tosia nie ma śmiałości pochwalić swojej pracy, on robi to za nią. Jest mecenasem jej talentu i najbliższym przyjacielem.

– Antosiu, myślałam, że zostaniesz piosenkarką, jak tata, a Ty popełniłaś książkę o zagadkach kryminalnych. Skąd taki pomysł?
Antonina Turnau: Pomysł nie był mój. Radio Kraków zwróciło się do naszego przyjaciela Michała Rusinka z propozycją napisania słuchowisk kryminalnych. Miały to być zagadki, które słuchacze rozwiązywaliby na antenie. Michał miał miesiąc na napisanie czterdziestu zagadek, więc zaproponował mi współpracę. I napisaliśmy je razem. 
Grzegorz Turnau: Chciałbym tu wtrącić coś od siebie, bo ona jest zbyt skromna. Antosia znana była w kręgu swoich przyjaciół z tego, że była dzieckiem zaniedbywanym i zamiast mieć naturalne pasje, czyli domek dla lalek, zapamiętale czytała w dzieciństwie kryminały. Ma po prostu niezwykłą wiedzę kryminalną. Ciekawe, że nie lubiła Miss Marple. Interesowali ją wyłącznie mężczyźni. I to niestandardowi, jak Poirot. 

– Antosia ma 18 lat. A Pan, jak słyszę, wciąż intensywnie uczestniczy w jej życiu...
G. T.: Nie, to nie tak. Antosia jest odpowiedzialną, dorosłą osobą. A kiedy skończy wreszcie remont mieszkania, którego lokatorem ma być od świąt, to już pewnie będziemy się tylko sobie kłaniać z oddali. Nie mogę jednak powiedzieć wprost, że Antosia wyprowadza się z domu. Pewnie nigdy się z niego nie wyprowadzi. Zawsze zostanie u nas jej pokój. Ale zaczyna studia, nowe życie i wygodniej jej mieszkać tu, w Krakowie, niż z rodzicami na wsi. 
A. T.: Faktycznie, to nie jest radykalne rozstanie. Po prostu od kilku miesięcy nie mieszkam już w domu. 
G. T.: A ja tylko czekam, kiedy pojawią się wnuki, cha cha – chciałbym być młodym dziadkiem. Stary dziad to zbyt banalne...

– Antosiu, jak rodzice znieśli Twoją wyprowadzkę?
A. T.: Czasem widzę u nich syndrom opuszczonego gniazda. Klasyka! Próbowali sobie jakoś to moje odejście złagodzić, więc w domu pojawił się – na moje miejsce – nowy pies. Pies skupia na sobie uwagę rodziców i jakoś powoli przyzwyczajają się do takiego stanu rzeczy. 
G. T.: Tak, boleść po ewolucyjnym oddalaniu się naszej córki została zmniejszona dzięki temu Sułtanowi (imię otrzymał w spadku po pewnej kawiarni). Ale cieszymy się z żoną, że Antosia może w pełni poczuć tę swoją dorosłość. Ma studia za rogiem, spaceruje Bracką, przesiaduje w kawiarniach, wczuwa się w klimat, w którym ja też dorastałem. I wiem, że ona bardziej to docenia właśnie dlatego, że ostatnie dziewięć lat spędziła z nami na wsi. 
A. T.: Nigdy nie przeżywałam okresu buntu, nie pamiętam potrzeby wyizolowania się od rodziców. 
G. T.: Zaraz, miałaś takie dziwne spodnie z krokiem na kolanach...
A. T.: Tatusiu, ale spodnie nic nie znaczą, na nich kończył się właśnie cały mój bunt. 

– A czemu nie chciałaś zostać piosenkarką? To byłby naturalny wybór...
A. T.: Nie umiem śpiewać...
G. T.: O, co to, to nie. Ona śpiewała i śpiewa. I to całkiem nieźle (w tym czasie Antonina robi miny). Godzinami wyła w pokoju do swoich lalek. I powiem pani w sekrecie: myślę, że ona chciałaby śpiewać, tylko...
A. T.: A wcale nie! Już dawno nie chcę! Czemu to TY mówisz, co JA bym chciała! 
G. T.: Bo jestem twoim tatą i wiem, co byś chciała. 
A. T.: Kiedyś chciałam iść do szkoły aktorskiej. Ale chyba już mi przeszło. 
G. T.: Zatem ja dorzucę, że Antosia została uznana za najwybitniejszą aktorkę na Przeglądzie Teatrów Amatorskich w Rybniku (oboje śmieją się). Występowała po angielsku. Bardzo byłem z niej dumny. Grała diabła – zresztą bardzo dobrze. Pewnie właśnie to ją zniechęciło, że tak doskonale poczuła się w diabelskiej skórze. Przestraszyła się infernalnej strony swojej natury. 
A. T.: No tak... a mówiąc poważnie, w pewnym momencie bardziej zainteresował mnie sam tekst, na którym pracuje aktor, a nie odgrywanie go. Dlatego wybrałam filologię, aby przyglądać się tekstom z innej perspektywy.

– Antosiu, Ty jesteś strasznie poważna. Poważniejsza od taty...
G. T.: Och, to taki przywilej młodego wieku. Młodzież jest z natury swojej bardziej poważna. Pamiętam, jak kiedyś Piotr Skrzynecki wszedł do Piwnicy pod Baranami i tak strasznie roześmiał się tym swoim dziwnym chichotem. Ja miałem 18 lat, byłem bardzo zdziwiony i zapytałem, o co chodzi, a on powiedział: „Właśnie zobaczyłem cię jako starca”. Teraz to samo ma Antosia. Jest geriatrycznie poważna. I kto by pomyślał, że kiedyś głównie bawiła się w Batmana. Miała taki strój Batmana i chodziła w nim dosyć długo, aż zaczęliśmy się z żoną denerwować...
A. T.: Tato, już więcej nie mów... proszę... 
G. T.: No dobrze... proszę wybaczyć. 

– Macie swój osobny świat, do którego nikt nie ma dostępu?
G. T.: Nigdy nie mieliśmy swoich misteriów, nie przesiadywaliśmy w domku na drzewie. Ja zresztą uważam, że świadomym rodzicem można być dopiero wtedy, kiedy odpowie się na pytanie, kim jest się jako człowiek. Potem można zastanawiać się, jakim jest się ojcem i jak wychowywać dziecko. Ja byłem tak młodym ojcem, że nie zdążyłem sobie nawet zadać tych wszystkich pytań. Kiedy urodziła się Antosia, studiowałem na drugim roku. Nie miałem wtedy żadnych wątpliwości, wszystko akceptowałem, wszystko mi się podobało, byłem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. 

– Coś się zmieniło z tym szczęściem?
G. T.: Ze szczęściem – nie, ale ze mną na pewno. Wtedy żyliśmy z Maryną po prostu naszym zwyczajnym życiem, a Antosia przy nas wyrastała. A że była upartym dzieckiem, to jak bym się nie starał, i tak wychodziło na jej. Była też samodzielna. Często z Maryną wyjeżdżaliśmy wspólnie na koncerty, a Antosia zostawała z babciami. I szybko nauczyła się, że rodziców czasem nie ma, ale są kochające babcie i trzeba się do tego przyzwyczaić. Wyrosła w takim rodzinnym ogrodzie.
A. T.: Z czasem nauczyłam się też, co można od kogo w tym ogrodzie wyegzekwować. A najłatwiej było uzyskać wszelkie zgody od taty.
G. T.: No nieźle...
A. T.: Kiedy mama zabraniała mi czegoś, szłam do taty. Tata zwykle godził się, zatem wracałam do mamy i mówiłam: „A bo tata się zgodził...” Tak, to była manipulacja. Ale nigdy nie chciałam zawieść zaufania moich rodziców. Wiedziałam, że to byłoby dla mnie największą karą. 

– Czy Pan tłumaczył Antosi świat wprost? Mówił, co jest dobre, a co złe?
G. T.: Raczej nie, choć pamiętam jedną taką sytuację, raczej zabawną. Zabrałem ją w Czernichowie na spacer. Mało jeszcze wtedy mówiła, miała pewnie z półtora roczku. Pokazywałem jej drzewo, mówiąc, że to natura, że trzeba się do tego przytulić, poczuć moc przyrody. Pamiętam, że siedziała taka maleńka w wózeczku i kompletnie nie wiedziała, o co mi chodzi. I sam się z siebie śmiałem. Mówiłem sobie: „Ty idioto, czego ty chcesz od tego dziecka! Daj mu czas, samo zrozumie!” 

– Czyli prawd życiowych Pan nie przekazywał?
G. T.: Właściwie nie, może poza jedną – przekazywaną w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Jest to pojęcie „nocniczkarstwa”. Opisuje to, czego nie należy w życiu robić. Jest to wszelki nadmiar, przesada, snobizm, brak pokory, zamiłowanie do niepotrzebnego luksusu, a także nierzetelność, niesłowność, nielojalność... Od pokoleń nazywamy to „nocniczkarstwem” i jeśli ktoś ociera się o to pojęcie, to znaczy, że trzeba go doprowadzić do pionu. I myślę, że Antosia wie, gdzie jest granica. Czasem zresztą owo „nocniczkarstwo” popełnia.
A. T.: Ja?
G. T.: A po co ci tyle tych płaszczy? 
A. T.: Były takie piękne... Tato... 

– Tosia po prostu jest kobietą i jest dorosła. Czy w związku z tym pojawiły się u Pana refleksje dotyczące starości...?
G. T.: Wyłącznie to mnie teraz interesuje. Wielu moich kolegów dopiero zaczyna zakładać rodziny, rodzą im się dzieci. A ja już to znam. Już wiem, na jaką osobę wyrosło moje dziecko. To wielka frajda. Wcale nie jest mi z tego powodu smutno. 
A. T.: A najpiękniejsze jest to, że mamy wspólne grono przyjaciół i znajomych. Wychowałam się wśród przyjaciół moich rodziców i teraz oni naturalnie stali się także moimi przyjaciółmi. I w tym szacownym gronie to ja z tatą często jesteśmy najmłodsi. Zresztą, oprócz tego, to ludzie dość specyficzni...
G. T.: Powiedz wprost: to wariaci, pijacy i oszuści. Czyli po prostu artyści. A czasem wykładowcy uniwersyteccy. Tylko proszę nie pisać „cyganeria” – nie znosimy tego słowa. W takim towarzystwie obraca się Antosia. Ja spędzałem czas młodości zarówno w gronie ludzi o pokolenie starszych (w Piwnicy), jak i rówieśników. Udawało mi się to łączyć. 

– Antosiu, obserwowałaś to kolorowe towarzystwo od dziecka. Myślisz, że za talent zawsze płaci się wysoką cenę?
A. T.: Jeśli talent to rodzaj szczególnej wrażliwości, to oczywiście zawsze się za niego płaci – bardziej przeżywając wszystko, co dzieje się wokół. Ale to chyba zawsze wiąże się ze świadomością siebie i świata.

– Pan napisał niedawno w „Tygodniku Powszechnym” bardzo poruszający tekst o Marku Grechucie, którego piosenki nagrał Pan na swojej najnowszej płycie. W jego przypadku można chyba powiedzieć o cenie za talent...
G. T.: Nie potrafię o tym mówić. Myślę, że „Muza pomyślności” czasem była dla Niego trudną partnerką. 

– Dlaczego postanowił Pan nagrać płytę z piosenkami Grechuty?
G. T.: Żeby zmierzyć się z tym, co mnie ukształtowało. Na tych piosenkach zbudowałem swój świat marzeń i nadziei. Chciałem dotknąć tych utworów, będąc w wieku, w którym był Marek Grechuta, kiedy Go poznałem. Zacząłem ją przygotowywać na długo przed Jego śmiercią. Mam nadzieję, że ta płyta nie będzie odebrana jako płyta żałobna. Jest dedykowana Jego pamięci, ale nie powstała w nastroju elegijnym. To miał być prezent na 61. urodziny Pana Marka.

– Byliście na „Pan”? Czemu?
G. T.: Kiedyś przeszliśmy na „Ty”, jakieś 20 lat temu, ale mnie to jakoś nigdy nie szło, ten „Marek”. I wróciłem do formy „Pan”. Ja miałem dla Niego tak ogromy szacunek, że nie chciałem zmieniać tej relacji w bliższą. Nie chciałem też skracać dystansu, który On naturalnie tworzył przez to swoje oddalenie. Był postacią tajemniczą, magiczną... Nie chciałem tego przekraczać. 

– Poczuł Pan kiedyś taką pustkę i wypalenie, jakie bywają udziałem ludzi nadwrażliwych?
G. T.: Wypalenie czułem kilka razy w życiu i nie jest to przyjemne uczucie. Jednak opowiadanie o tym nie jest moją pasją. Wolałbym raczej opowiadać o tym, co mi się w moim życiu podoba.

– Co najbardziej?
G. T.: Moja córka. Gdybym miał ułożyć listę przebojów swojej egzystencji, Antosia byłaby na pierwszym miejscu. 
A. T.: A ja wiem, że gdybym miała jakikolwiek problem, to poszłabym z nim najpierw do taty.

– Czemu do niego?
A. T.: Może chodzi o podobieństwo. Jesteśmy podobni. 
G. T.: A może to jest echo jej wiedzy z dzieciństwa, że mnie łatwiej urobić. 

– Radzi jej Pan w tak ważnych kwestiach, jak wybór narzeczonych?
G. T.: A po co jej mąż, skoro ma ojca? No tak, słaby żart. Nie, raczej nie, czułbym się w takiej sytuacji skrępowany.
A. T.: A ja się przyznam, że chyba znajduję u siebie klasyczny syndrom szukania w mężczyznach cech mojego ojca. Ostatnio wypunktowałam sobie, jakie cechy powinien mieć mężczyzna mojego życia i wyszło mi to czarno na białym...
G. T.: A tak! Okazało się, że chłopak Antosi musi grać na fortepianie, mówić po angielsku, śpiewać, lubić sushi, jeździć na nartach... itp. To chyba sukces, jeśli córka tak mówi, nie? 
A. T.: I w dodatku wcale się tego nie wstydzę! Słucham muzyki, jaką podsuwał mi tata, jeździmy razem na koncerty – ostatnio byliśmy na Paulu McCartneyu i Billy Joelu w Wiedniu. Fajnie nam. Jesteśmy fajną rodziną. I bardzo się kochamy, ale o tym proszę nikomu nie mówić... 

Rozmawiała Agnieszka Prokopowicz/ Viva!
Zdjęcia Andrzej Kramarz
Stylizacja Iga Pietrusińska
Makijaż Iza Wójcik
Fryzury Piotr Wasiński
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska

Brak komentarzy: