Na tym tle wyróżniał się przywoływany już marszałek Piłsudski, który posłem jednak nie był. - Język marszałka na pewno był mocny, ale nie chamski. Był żołnierski - twardy, bo Piłsudski z jednej strony był żołnierzem, a z drugiej socjalistą - przypomina językoznawca. Nie bez kozery, bo - co ciekawe - prawica wtedy bardziej ważyła słowa, dorównać jej literackością w wysławianiu się próbowała lewica, a najbardziej dosadnie mówili politycy ruchu ludowego, ci wysyłani "do gnoju".
Tak było oficjalnie, z mównicy sejmowej.
Mości hrabio, bić ku***!
Z kolei w III RP sporo jest zadęcia. O ile na przykład w 2007 roku Platforma Obywatelska szła po władzę pod hasłem "By żyło się lepiej. Wszystkim", to marszałek Piłsudski swój program i cel określił mniej okrągło: "Bić ku*** i złodziei, mości hrabio".
Piłsudski miał jednak wybór - potrafił mówić językiem literackim, arystokratycznym lub prostym i brutalnym. Dziś nie wszyscy słynący z dosadności politycy mają dylemat, jak mówić.
Ojciec polskiej niepodległości lubował się przy tym w literaturze, w szczególności w twórczości Juliusza Słowackiego, dzięki czemu mógł z pamięci cytować poezję. Dziś przywoływanie słów wielkich osobowości, co często robią politycy, wygląda karykaturalnie.
Dla przykładu poseł PiS Mariusz Kamiński uraczył premiera Donalda Tuska fragmentem z Miguela Cervantesa - "człowiek bez honoru, to gorsze niż śmierć" - i został za to złajany przez Tomasza Lisa słowami: "chłoptaś i chłystek". Czy było to na miejscu? To już inna kwestia. W II RP język prasy był potwornie brutalny, jak się okazało, III RP momentami nawiązuje do tej tradycji.
Mocarne przekleństwa Piłsudskiego brały się też z wybuchowego i emocjonalnego charakteru. Z kolei dziś popyt na "dokładanie do pieca" podsycany jest przez media.
Festiwal inwektyw
Jest zatem ogromne zapotrzebowanie na inwektywy i żarty. Przytoczmy tylko co bardziej barwne epitety. Bez echa nie przeszły na przykład: "dyplomatołki" (Władysław Bartoszewski o dyplomatach spod znaku PiS), "frustraci i dewianci psychiczni" (Bartoszewski o PiS generalnie), "zero" (Leszek Miller o Zbigniewie Ziobro), "atrakcyjna chłopka" (Stefan Niesiołowski o Renacie Beger ), "gdybym go spotkała, od razu bym go w pysk strzeliła i tyle" (Danuta Chojarska o Stefanie Niesiołowskim), "dziobak polskiej sceny politycznej" (Michał Kamiński o Stefanie Niesiołowskim), "polityczne zombie" (Ludwik Dorn o Leszku Millerze).
I dalej: "chory debil" (Lech Wałęsa o Krzysztofie Wyszkowskim), "dureń" (Lech Wałęsa o Lechu Kaczyńskim), "chwała nam i naszym kolegom. Chu** precz!" (Adam Halber o "naszych" przeciwnikach), "pornogrubasy" (Stefan Niesiołowski o Aleksandrze Kwaśniewskim i Ryszardzie Kaliszu), "lumpen-kapitalizm" i "łże-elity" (Jarosław Kaczyński o aktualnym kapitalizmie i aktualnych elitach).
W PRL-u fiołkami z ust towarzyszom nie powiewało
Taka barwna stylistyka nie funkcjonowała w PRL-u. Język Polski Ludowej był w porównaniu do II RP potwornie nudny, do III RP zresztą też. Stosowano kalki i szablony słowne, narzucone przez "przewodnią siłę narodu", Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Język propagandy nieustannie ocierał się o śmieszność, a jednocześnie w niewielkim stopniu tolerowano odstępstwa od linii narzucanej w "Trybunie Ludu" i przemówieniach notabli.
Język władzy PRL-u był "pozornie literacki", najeżony patetycznymi słowami i trudnymi terminami. Czasami jednak politykom puszczały nerwy, jak choćby w 1968 r. w Sejmie, gdy pastwiono się nad posłami koła Znak.
Wcześniej w 1956 r. agresywnie przemawiał Władysław Gomułka. Ale to były epizody. Jak mówi prof. Gruszczyński, oficjalny język polityków PRL i ówczesnej prasy był "przesiany" przez cenzurę. - To była sterowana nowomowa - dodaje. Choć władza była brutalna i posuwała się do mordowania ludzi, to z jej ust nie słychać było słów nazbyt obskurnych. Te wybrzmiewały na zapleczu. - W siedzibie KC PZPR podczas nieoficjalnych spotkań fiołkami z ust towarzyszom raczej nie powiewało - żartuje prof. Gruszczyński.
Byli jacyś krasomówcy? Wedle językoznawcy Józef Cyrankiewicz mówił "nieźle", podobnie gen. Wojciech Jaruzelski, z kolei Edward Gierek wprowadził na krótko nową jakość, bo zaczął się językowo bratać z ludźmi, mówiąc per "wy". Ale do Słowackiego im daleko.
A w III RP gotowi są podpalić Polskę
Co ciekawe, wcale temu sznytowi (przesiewaniu i formatowaniu przekazu) nie jest daleko do stanu dzisiejszego. Każda bowiem licząca się partia ma swoje osławione "Przekazy dnia" bądź "Oficjalne stanowiska" ws. najważniejszych tematów.
I tak choćby sformułowanie, że Jarosław Kaczyński "gotów jest podpalić Polskę" jest powtarzane do znudzenia przez kolejnych polityków Platformy Obywatelskiej - od rzecznika rządu Pawła Grasia, po Łukasza Tuska (PO), dalekiego krewnego premiera.
Nie ma się co dziwić, bo wypowiadanie się po linii partii władzy jest bezpieczne. Za takimi kalkami, teraz w III RP, ma stać konkretny człowiek - Igor Ostachowicz, nazywany redaktorem naczelnym rządu.
Skala jednak tego "zabetonowania" języka partii władzy w PRL-u, a z drugiej partii władzy i opozycji w III RP jest jednak nieporównywalna. Ogromny wpływ ma na to fakt, że dziś mamy wolność prasy i słowa, a scena polityczna jest pluralistyczna.
Warto zauważyć, że podobnie język polityki II RP również bywał wystudiowany, bo - rzecz oczywista - nie było wtedy relacji i programów transmitowanych "na żywo", w których napuszczano na siebie zwaśnionych polityków. Przemówienia albo artykuły były pisane na zimno, a nie wypowiadane na gorąco.
Władza ludowa odrąbuje rękę i ma to w du***
Zwracając jednak uwagę na różnice, to w PRL-u agresja słowna była niewielka, za to agresja czynna już ogromna - i płynęła w jedną stronę, od rządzących do rządzonych. "Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niechaj będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie, w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podnoszenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej ojczyzny" - te kwieciste słowa Józefa Cyrankiewicza z 1956 roku obrazują zawoalowanie przekazu. A ich sens był prosty: kto przeciw nam, ten do piachu.
W trzydzieści lat później, bo w 1985 roku, gen. Wojciech Jaruzelski - drugi z krasomówców na miarę swoich czasów - przemawiał w podobnym stylu nt. "małych, złych ludzi o uszkodzonej wyobraźni", a do tego jeszcze "zacietrzewionych i dobrowolnie ciemnych".
Z języka PRL-owskich VIP-ów biło jednak niekłamane prostactwo, działo się to jednak nie na stopie oficjalnej. W 1976 r. Edward Gierek, po strajkach i starciach w Radomiu, mówił, do swojego kolegi partyjnego w regionie tak: "Powiedz tym swoim radomianom, że ja mam ich wszystkich w du*** i te wszystkie działania też mam w du***". Dodał też, że "warchołom" nie zapomni. Innym z kolei razem, żartując rubasznie, Gierek zwracając się do dobrej części narodu tak: "Towarzysze, wy - przepraszam za wyrażenie - nie palcem jesteście robieni - róbcie tak, żeby było dobrze".
Kabaret nad przepaścią. I krok na przód
Dziś jednak PRL w coraz większym stopniu kojarzy się z absurdami, a nie przelaną krwią. "Jedna fura gnoju wywieziona na pole, to cios w plecy amerykańskim imperialistom" - mówił kiedyś Władysław Gomułka. Innym razem dorzucił też: "Za sanacji staliśmy nad przepaścią, teraz zrobiliśmy krok naprzód". O ileż przyjemniej brzmią takie, kabaretowe niemal, cytaty.
W PRL-u funkcjonowały też jednak i obelgi, ale pod adresem "onych": kapitalistów, właścicieli ziemskich, opozycjonistów. Były to np.: "imperialiści", "wyzyskiwacze", "tyrani ludu", "podżegacze wojenni", "pachołkowie imperializmu", "zaprzańcy", "kułacy", "szkodnicy", "chuligani", "element przestępczy", "bumelanci".
Który język polityki był lub jest najostrzejszy? - Mam nadzieję, że w którymś momencie będzie ściana, bo dalej będą już tylko rękoczyny - mówi o dzisiejszej kondycji języka polityków prof. Gruszczyński. - Teraz jest najbrutalniej - uważa językoznawca.
Spór ten może rozstrzygnąć Józef Piłsudski, który stwierdził: "Racja jest jak du**, każdy ma swoją".