piątek, 2 lipca 2010

Prezydent Komorowski o seksie i pedałach

- Zanim zostaje się ojcem, trzeba wiedzieć, jak się do tego zabrać. Często opisuje się pana jako chłopaka z podwórka. O "tych sprawach" dowiedział się pan też od kolegów z podwórka czy inną drogą?

- Miałem to szczęście, że mogłem się wszystkiego dowiedzieć od rodziców. Mogłem zawsze przyjść i zapytać wprost. I pytałem. Moja rodzina nigdy nie była pruderyjna. Nie było dulszczyzny i zakłamania. Rodzice, a nawet dziadkowie nie obawiali się do siebie przytulić, okazać uczucie. Widać było, że się kochają. Zapewne brało się to z wiejskich tradycji rodziny. Jako dzieci nieraz widzieli, w jaki sposób pojawia się na świecie źrebak. I otoczka tego świata zmysłowego nie była dla nich tabu. W moim przypadku jest podobnie. Zawsze dobrze czułem się w towarzystwie kobiet i zawsze mnie interesowały.

- Pańscy rówieśnicy przyznają, że olbrzymie znaczenie dla ich relacji męsko-damskich miało ukazanie się książki Michaliny Wisłockiej "Sztuka kochania".

- Znałem tę książkę, ale nawet nie musiałem po nią sięgać. Mama była socjologiem rodziny i zajmowała się także sprawami roli seksualności w małżeństwie. Te tematy były obecne w rozmowach rodziców.

- Na co podrywał pan dziewczyny? Raczej nie na harcerstwo.

- W szkole i na studiach zawsze byłem trochę szefem. Podrywałem na opiekuńczość, intelektualność, zainteresowanie światem. I chyba na poczucie humoru...

- I jak szło? Był pan skuteczny?

- Powiem tyle, że mam bardzo miłe wspomnienia.

- W tej kampanii chyba pierwszy raz otwarcie mówiono o seksualności. Podpadł pan lewicy, zbywając sprawę formalnych związków homoseksualnych jako marginalną.

- Ależ to jest sztucznie postawiony temat. Świat się zmienił, można ze sobą mieszkać i nie trzeba tego ukrywać. Istnieją w Polsce mechanizmy prawne pozwalające na zagwarantowanie sobie opieki czy dziedziczenia. Gdyby istniały tu jakieś problemy prawne dla par homoseksualnych, należy je oczywiście rozwiązać w imię równości praw obywatelskich i zasad tolerancji. Mam jednak wrażenie, że chodzi tu bardziej o wymachiwanie sztandarami. Są trzy sprawy, które budzą mój opór. Pierwsza to adopcja dzieci przez homoseksualistów. Druga to chęć nazywania takich par małżeństwem, co kłóci się z polską tradycją i konstytucją. Trzecią jest sprawa podatkowa. Państwo inwestuje w małżeństwa, licząc na to, że pojawią się kolejni obywatele, którzy będą płacili podatki na nasze emerytury i leczenie. Wyłączając te trzy sprawy, nie widzę żadnego problemu w przyjęciu całościowej regulacji ustawowej adresowanej do tego typu związków. Mam znajomych żyjących w takim związku i wiem, że dla nich ostentacyjne i polityczne rozgrywanie tych spraw jest równie przykre jak oznaki nietolerancji.

- Wróćmy do pańskich dzieci. Był pan surowy jako ojciec?

- Zdarzały się klapsy, ale każdego z nich się wstydzę i uważam za porażkę wychowawczą, odreagowywanie własnych nerwów. Sam byłem też wychowywany ostro, w przypadku moich dzieci rozłożyło się to jakoś na piątkę.

- Podpisując ustawę zakazującą karcenia dzieci, nie miał pan wątpliwości?

- Nie miałem. Jak już mówiłem, świat się zmienia i obecnie liczy się bardziej "dogrzewanie emocjonalne" dzieci niż klapsy. Kara cielesna nie zmienia niczego w procesie wychowania dzieci poza krótkotrwałym rozładowaniem własnego złego nastroju.

- Dwójka pańskich dzieci jeszcze studiuje, ale została w domu. Skoro jest pan dobrym ojcem, zapewne wie, jakiej muzyki słuchają?

- Słuchają jej w słuchawkach i to mi umyka.

- Ale tak bardziej Modern Talking czy raczej Behemoth?

- Rozmawiają między sobą, ale nie wchodzę w ich fascynacje muzyczne. Z satysfakcją odnotowuję jednak, że słyszę czasami z ich pokoju choćby Kabaret Starszych Panów. Nie sądzę, żeby kierowali się jakimś podziałem pokoleniowym.

- Pańskie życie ułożyło się tak, że mało bywał pan w domu. Dzieci nie reagowały na to wzmożonym buntem pokoleń?

- Raczej nie. Kiedy rodzeństwo jest liczne, dzieci mają często oparcie w sobie nawzajem. Gdzieś jest ta ostateczna instancja w postaci rodziców, ale wiele spraw rozwiązywanych było między nimi. Zapewne to łagodziło też ten naturalny pokoleniowy bunt. Były spory światopoglądowe, polityczne... Różne ostentacje związane z modą. Ale nie stawialiśmy tych spraw jako najistotniejsze w życiu, co pozwalało zawsze w porę rozładować sytuację.

- W tej kampanii znalazł się pan pod ostrzałem mediów w większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej. Irytują pana plotki, które pojawiają się na pański temat?

- Plotka to odwieczna towarzyszka działalności publicznej. Czymś innym jest jednak czarny PR organizowany przez przeciwników politycznych. W swoim czasie kursowało zdjęcie z rzekomo moim domem na Bemowie. Krążyła też plotka o tym, że jestem współwłaścicielem firmy Bakoma - w rzeczywistości był nim człowiek o tym samym nazwisku, z którym jednak nie mam żadnego związku. Szkoda czasu i energii, żeby się takimi rzeczami przejmować. Ludzie mają to do siebie, że odróżniają realny świat, który decyduje o ocenie polityka, od plotek na jego temat.

Brak komentarzy: