czwartek, 30 grudnia 2010

Polska to obwarzanek

marszałek Piłsudski:

Polska to obwarzanek, Kresy urodzajne, centrum nic


Prezydent Komorowski w Wiśle:

Polska jest jak obwarzanek, na krańcach najtwardsza

środa, 29 grudnia 2010

Pilot nie chciał lecieć do Smoleńska

10 kwietnia rano na wojskowym lotnisku w Warszawie szykująca się do startu załoga tupolewa nie dostała prognozy pogody od stacji meteo. Nie dostała, bo stacja nie otrzymała jej od Rosjan. Dlatego dowódca załogi kapitan Protasiuk odmówił wylotu. Tłumaczył, że nie wiedząc, jakie będą warunki atmosferyczne, nie może zdecydować się na taki lot. – Mam takie informacje – mówi Edmund Klich. I dodaje, że w takiej sytuacji maszyna nie miała prawa startować. – Ten lot w ogóle nie powinien się odbyć.

Gdy pilot odmówił lotu, na płycie lotniska zaczęły się gorączkowe rozmowy z załogą. Do lotu przekonywał Protasiuka m.in. szef sił powietrznych generał Andrzej Błasik, który był na lotnisku jako członek prezydenckiej delegacji do Katynia. – Kapitan nie chciał lecieć bez prognozy. Doszło do dyskusji i dość ostrej wymiany zdań – mówi jeden z pilotów z 36. specpułku. – W końcu piloci zajęli miejsca w maszynie, ale nie złożyli meldunku o gotowości do startu.

Dlatego to nie dowódca samolotu, jak to zwykle ma miejsce, ale osobiście generał Błasik zameldował prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu gotowość maszyny do startu. Ekspert ds. lotnictwa Tomasz Hypki podkreśla, że gdy nie ma prognozy pogody, dowódca samolotu powinien odmówić lotu.

niedziela, 26 grudnia 2010

Bat na gapowiczów - nowela prawa przewozowego

Od 1 marca 2011 zmienia się prawo przewozowe gdzie nasz prawodawca zacny dodał rozdział 10A o treści:

Przepisy karne

Art. 87a. Podróżny, który w czasie kontroli dokumentów przewozu osób lub bagażu, mimo braku odpowiedniego dokumentu przewozu, odmawia zapłacenia należności i okazania dokumentu, umożliwiającego stwierdzenie jego tożsamości,

podlega karze grzywny.

Art. 87b. Podróżny, który w czasie kontroli dokumentów przewozu osób lub bagażu nie pozostał w miejscu przeprowadzania kontroli albo w innym miejscu wskazanym przez przewoźnika lub organizatora publicznego transportu zbiorowego albo osobę przez niego upoważnioną do czasu przybycia funkcjonariusza Policji lub innych organów porządkowych,

podlega karze grzywny.

Art. 87c. Orzekanie w sprawach określonych w art. 87a i 87b następuje w trybie Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia.

środa, 22 grudnia 2010

Ujawnią akta sekcyjne zwłok prezydenta Kaczyńskiego?

Czy wniosek będzie? – Po dokonaniu ponownej analizy akt podejmiemy decyzję w tej sprawie – mówi adwokat rodziny Kaczyńskich, mecenas Rafał Rogalski.

W dokumentach z sekcji ciała prezydenta najwięcej wątpliwości wzbudziły zdjęcia. Widać na nich stół sekcyjny z ciałem prezydenta, leżącym razem ze szczątkami ofiary w generalskim mundurze. Z akt wynika, że wszystkie te szczątki zostały umieszczone w trumnie i przewiezione do Polski, nie ma słowa, co się stało z fragmentami ciała w mundurze. Stąd wątpliwości rodziny Kaczyńskich i rozważanie możliwości ekshumacji. – Nie mamy pewności w tej sprawie – przyznał mecenas Rogalski. – Ale decyzja o ekshumacji należy do rodziny.

Fakt, 2010-12-22

poniedziałek, 20 grudnia 2010

J. Kaczyński po otwarciu trumny w Polsce nie rozpoznał ciała brata

Jarosław Kaczyński ma wątpliwości czyje szczątki były w trumnie Lecha Kaczyńskiego:

- Nie ukrywam, że o ile rozpoznałem ciało mojego śp. brata na lotnisku (w Smoleńsku), i tu nie miałem wątpliwości, podałem zresztą charakterystyczne cechy i one zostały potwierdzone - bliznę na ręce po ciężkim złamaniu - o tyle, kiedy już widziałem ciało przywiezione do Polski w trumnie, to go nie rozpoznałem. Tutaj to był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata. Mówiono mi, że to on.

W prasie pojawiły się informacje, że nie wszystkie części ciała, które trafiły do trumny Lecha Kaczyńskiego należały do niego:

- Z całą pewnością prezydent nie był generałem i nie nosił generalskich mundurów; to jest poza jakąkolwiek wątpliwością.

piątek, 17 grudnia 2010

Wstrząsający opis zwłok prezydenta Kaczyńskiego

Opis ten powstał na podstawie udostępnionych nieoficjalnie kilkudziesięciu zdjęć i filmów nakręconych na miejscu katastrofy przez pięciu oficerów BOR.
Wynika z nich, że od początku nie było żadnych wątpliwości, że odnaleziono ciało prezydenta. Nie jest też prawdą, że spoczywało ono w błocie, jak powtarza poseł PiS Joachim Brudziński. Ze względu na drastyczność szczegółów uważaliśmy, że nie należy tego materiału publikować. Jednak wypowiedzi mec. Rogalskiego (nie pierwsze tego typu) wprowadzają w błąd opinię publiczną.
Filmy i zdjęcia mają klauzulę "ściśle tajne" i prawdopodobnie nigdy nie zostaną upublicznione.
Zadaniem funkcjonariuszy BOR na miejscu katastrofy było odnalezienie i zidentyfikowanie ciała Lecha Kaczyńskiego, a potem zdokumentowanie, jak zwłoki zostały przygotowane do transportu na miejsce sekcji. Równolegle zdjęcia i filmy robili Rosjanie i polscy prokuratorzy.

Ciało prezydenta było straszliwie zmasakrowane. Tak jak wielu innych ofiar zwłoki pozbawione były ubrania. Miał oderwaną lewą stopę, prawa noga urwana była pod kolanem. Stracił też jedną dłoń. Twarz była trudna do rozpoznania, bo czaszka prezydenta została zmiażdżona i zdeformowana do wysokości łuku brwiowego.

Przy zwłokach położono dłoń i stopę w bucie z fragmentem szarych spodni. Nie było tam żadnej części ciała w czymś, co przypominałoby spodnie od munduru generalskiego - jak sugerowano w niektórych publikacjach.

Zwłoki ofiar przenoszono do miejsca położonego wzdłuż płotu lotniska. Stały tam przygotowane ciemnoczerwone trumny. Na trawie leżały długie plastikowe płachty, układano na nich ciała, z których każde było natychmiast przykrywane białym materiałem. W osobnym miejscu gromadzono szczątki, których nie można było połączyć z żadnym ciałem. Ciała, które udało się zidentyfikować, układano do trumien z białą kartką i odręcznie napisanym imieniem i nazwiskiem. Jeżeli ciała nie udawało się rozpoznać (większość przypadków), na kartce był napis po rosyjsku: "Zwłoki nr...".

Na ciele prezydenta była kartka: "Priezident Polszy, Kaczinskij". Zwłoki prezydenta, marszałka Senatu Krzysztofa Putry i prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego złożono oddzielnie. Ciało Lecha Kaczyńskiego położono na noszach ustawionych na płachcie. Przykryte były białym materiałem. Osobom z Polski, które dokonywały kolejnych potwierdzeń, że chodzi o prezydenta, pokazywano tylko górną część ciała.

Po zmroku, gdy prezydenta zobaczył Jarosław Kaczyński, przystąpiono do przeniesienia zwłok do trumny.
Różniła się od pozostałych. Wykonana była z brązowego drewna w dwóch odcieniach, z boku miała ozdobne uchwyty, środek wyściełany białym materiałem. Do trumny najpierw włożono plastikową czarną folię, na nią ciało owinięte płótnem, stopę, dłoń i kartkę z napisem. Sześciu strażaków zaniosło trumnę na ciężarówkę.

Sekcję zwłok wykonano...

Czy trupa Kaczyńskiego na pewno zagrzebano na Wawelu?

Adwokat Rafał Rogalski, pełnomocnik prawny części ofiar katastrofy smoleńskiej, powiedział w Radiu RMF, że nie ma pewności, czy w krypcie na Wawelu spoczywają zwłoki prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Mówił też, że "ma wątpliwości", w jaki sposób zginął Przemysław Gosiewski, również ofiara katastrofy. Pytany o szczegóły, zasłonił się tajemnicą śledztwa.

Oto fragment rozmowy z Rogalskim:

Konrad Piasecki (RMF FM): Czy ma pan pewność, że na Wawelu spoczywają ciała Marii i Lecha Kaczyńskich?

Rafał Rogalski: Ja chciałbym mieć tę pewność. Materiały są analizowane bardzo wnikliwie przez prokuratorów, także przez pełnomocników.

To znaczy, że pan tej pewności nie ma?

- Nie mam. Od pół roku bardzo szczegółowo analizowane są materiały, także te, które przyszły niedawno z prokuratury rosyjskiej. Natomiast tej pewności wciąż nie ma.

gazeta.pl 2010-12-17

sobota, 11 grudnia 2010

Ja już tylko kandyduję do miejsca, w którym wszyscy wcześniej , czy później się znajdziemy - Wojciech Jaruzelski


List Otwarty od byłego Prezydenta RP Wojciecha Jaruzelskiego do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego


Szanowny Panie Prezydencie,

Piszę ten list w szpitalu, po skomplikowanej operacji, plus problemy neurologiczne – stąd przepraszam za ew. nieporadności.

Mój udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w dniu 24 listopada br, wywołał głośne, polityczno-medialne reperkusje. W różnej postaci pojawiają się wciąż. Szczególnym tego przykładem stał się „List Otwarty w sprawie Wojciecha Jaruzelskiego” („Rzeczpospolita” 4-5 grudnia 2010 r.). Już na wstępie operuje on fałszywą informacją: „ Generał ma zostać członkiem gremium, doradzającym w najistotniejszych sprawach naszego kraju, czyli Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP”. To nieprawda. Wiadomo przecież, jaki jest stały skład Rady. Natomiast Prezydent może zapraszać na niektóre posiedzenia inne osoby, kompetentne w danej materii. Chyba nic w tym dziwnego.

Zapamiętałem, iż w czasie tzw. puczu Janajewa w sierpniu 1991 roku, zatelefonował do mnie Prezydent Lech Wałęsa i nie pytając wprost o radę - co zarzucają mu niektórzy, powiedział: Znając dobrze Rosję, Rosjan, jak Pan ocenia sytuację? Odpowiedziałem, że mam za mało danych, ale wygląda to na niepoważną awanturę. Należy uzyskać więcej informacji. Powyższy fakt m.in. świadczy, iż moje kompetencje w materii rosyjskiej - mentalność, tradycje, doświadczenia - były uznawane. Miałem zresztą tego dowody w całym minionym 20-leciu, w licznych rozmowach z politykami różnych orientacji. Teraz to się kwestionuje, bo mimo bolesnych osobistych doświadczeń nie jestem więźniem stereotypów, nie należę do zapiekłych rusofobów, cieszę się z pozytywnych tendencji w stosunkach polsko-rosyjskich.

Wracając do „Listu Otwartego…” Zaszczycają mnie w nim znani publicyści o jednorodnej orientacji, łącznie 15 osób. Wśród nich: Zdzisław Krasnodębski, Paweł Lisicki, Jan Pospieszalski, Bronisław Wildstein, Piotr Zaremba, Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Sakiewicz. Na zakończenie listu wzywają do wspólnego udziału w nocy z 12 na 13 grudnia, kończąc: „ Prosimy was o obecność. Bądźmy tam razem”. Oczywiście oznacza to demonstrację (z reguły hałaśliwą) pod oknami domu, w którym mieszkam. Gdyby na wąską i krótką uliczkę Ikara przybyli wszyscy zachęcani czytelnicy i sympatycy „Rzeczpospolitej”, inicjatorzy zlotu mieliby logistyczny kłopot.

Rozumiem, iż cała ta wrzawa wokół posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i mojego w nim udziału, stała się głównie okazją do realizacji głównego celu – podważenia prestiżu, zaufania, zdyskredytowania Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. „Rykoszety” miały odczuć również niektóre środowiska III Rzeczpospolitej, lewicy, tzw. Salonu, „Gazety Wyborczej” itd. Do „Smoleńska” i „Krzyża” doszedł kolejny pretekst: osoba Jaruzelskiego.



Przykro mi, iż naraziłem Pana Prezydenta na powstałą sytuację. Pozwolę sobie przypomnieć, iż kiedy zostałem zaproszony w maju br. do wizyty w Moskwie z okazji 65. rocznicy Zwycięstwa, moim pierwszym pytaniem było: „czy nie zaszkodzi to Panu Marszałkowi?”. Później był 15 sierpień, przekazanie insygniów na Zamku Królewskim w Warszawie, a następnie moja obecność w uroczystościach na placu Józefa Piłsudskiego. Mimo, iż fakty te zostały przez media odnotowane, nie wywołały negatywnych ocen. Wręcz przeciwnie - spotkałem się z licznymi opiniami, iż stanowi to przykład wzniesienia się ponad historyczne podziały i urazy. Odczytano to więc nie tylko jako gest w stosunku do mnie, ale do wszystkich osób, cywilnych i wojskowych, wywodzących się z różnych formacji, idących różnymi drogami, nawet zwalczających się nawzajem, a dziś lojalnie, aktywnie służących demokratycznej Polsce. Pan Prezydent, jako b. wiceminister, a następnie minister obrony narodowej, wie to dobrze.

Obecnie w użyciu jest argument, iż moja prezydentura była gorszego gatunku, gdyż zostałem wybrany przez Zgromadzenie Narodowe, że nie przekazano mi insygniów II Rzeczypospolitej, że byłem nieobecny na posiedzeniu Sejmu, na którym nowo wybrany Prezydent RP składał przysięgę. Istotnie nie zostałem tam zaproszony. Jednakże już na drugi dzień po zaprzysiężeniu, zatelefonował Lech Wałęsa i zaprosił mnie do Belwederu. W miłej atmosferze przedstawił mi swą Rodzinę. Następnie odbyliśmy osobistą rozmowę. Już na wstępie Pan Prezydent zapytał mnie, dlaczego nie był Pan wczoraj w Sejmie? Odpowiedziałem – nie zostałem zaproszony. Lech Wałęsa obarczył tym faktem jednego ze swych najbliższych wówczas współpracowników. Uznałem tę rozmowę, jako swoistą formę uznania pewnej ciągłości sprawowania prezydenckiego urzędu.

W tym miejscu przywołam rozmowę, jaką 29 listopada br. w audycji „Tomasz Lis – na żywo” odbyli: doradca Prezydenta RP – prof. Tomasz Nałęcz oraz czołowy działacz PiS – Jacek Kurski. Z jednej strony spokój, rzeczowość – prof. Tomasza Nałęcza, z drugiej szarża, tupet – być może z nadzieją, iż „ciemny naród to kupi” – Jacka Kurskiego. Główny argument Profesora – iż mój udział w posiedzeniu Rady, miał uzasadnienie niejako z „klucza”, ponieważ byłem Prezydentem – okazał się niewystarczający. Druga połowa 1989 roku i rok 1990 to okres przełomowy. Ustawy zmieniające ustrój naszego państwa, w tym reformy Balcerowicza noszą mój podpis. Czyżby z tego tytułu miały być zdeprecjonowane, unieważnione? Po pewnym czasie, w wyniku dotkliwych społecznie reform, zaczęło narastać społeczne niezadowolenie. Jaskrawym tego wyrazem stała się porażka w wyborach prezydenckich, wielce zasłużonego i szanowanego Tadeusza Mazowieckiego z człowiekiem „znikąd”, Stanisławem Tymińskim.

My, lewica polska, nie skorzystaliśmy z okazji zdystansowania się od rządu, a popieraliśmy go do końca. Wysoce cenię harmonijną, konstruktywną współpracę z Premierem Mazowieckim, w tym w udokumentowanych działaniach na rzecz ostatecznego uznania zachodniej granicy Polski. Wreszcie po latach usilnych starań i nacisków, jako I Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej uzyskałem 13 kwietnia 1990 roku, od Prezydenta ZSRR Michaiła Gorbaczowa oficjalne, publiczne oświadczenie, iż odpowiedzialne za zbrodnię Katyńską są władze radzieckie, NKWD. Wyraził też ubolewanie i wręczył mi spisy zamordowanych polskich oficerów. Ten fakt przełamał wieloletni impas, blokadę, otworzył drogę do dalszych postępowań.

Druga połowa lat 80., to okres kluczowy, przełomowy. Współpracowałem blisko z Gorbaczowem – o czym mówił i pisał on niejednokrotnie, w tym również do Sejmu RP. Jego ogromną historyczną zasługą, było przełamywanie oporów własnego establishmentu, odejście od antagonistycznego podziału na bloki, wejście na drogę zakończenia zimnej wojny. Wśród ówczesnych przywódców państw – członków Układu Warszawskiego, jako jedyny profesjonalista wojskowy, mogłem merytorycznie działać w tym kierunku. Koniec zimnej wojny, odejście od blokowego „skleszczenia”, stało się niezbędnym warunkiem przełomowych zmian, które mogły dokonać się we wschodniej Europie.

Władze polskie, ich reformatorskie kręgi, musiały – niekiedy (18 stycznia 1989 roku) wręcz szantażem przełamywać zachowawcze opory. Oczywiście podstawowa i bezcenna była rola „Solidarności”, jej realistycznych działaczy z Lechem Wałęsą na czele. Wszystko to współtworzyło i wykorzystało historyczną, międzynarodową koniunkturę, stając się impulsem i wzorcem ówczesnych ustrojowych przemian. Niestety, nieustające polityczne „egzorcyzmy” i napiętnowania, w jakimś stopniu osłabiają, zacierają tę historycznie awangardową pozycję Polski.

Cofnę się nieco. Po wyborach 4 czerwca 1989 – mimo logiki Okrągłego stołu – nie chciałem kandydować na urząd Prezydenta. Oficjalnie i publicznie to oświadczyłem. Pojawiło się wiele głosów, opinii, zachęt z różnych stron – zwłaszcza kombatanckich. Wciąż odmawiałem. W tym miejscu wspomnę niedawne oświadczenie senatora Jana Rulewskiego, iż mój udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego może wpłynąć ujemnie na zaufanie NATO do Polski. Pragnę uspokoić Pana Senatora. W dniach 9-11 lipca 1989 roku wizytę w Polsce składał Prezydent USA George Bush. W swej, wydanej w 2000 roku, również w Polsce – książce pt.: „Świat przekształcony” pisze on: „…to co miało być dziesięciominutowym spotkaniem przy kawie, przekształciło się w dwugodzinną dyskusję. Jaruzelski… mówił o swojej niechęci kandydowania na fotel prezydenta i pragnieniu uniknięcia wewnętrznych konfliktów tak Polsce niepotrzebnych…

Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje nakłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd polityczny. Byłem jednak przekonany, że doświadczenie, jakie posiadał Jaruzelski stanowiło najlepszą nadzieję na sprawne przeprowadzenie zmian okresu przejściowego w Polsce”. Rozmawiałem również z Georgem Bushem jako wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych w 1987 roku oraz z jako byłym prezydentem w 1994 roku – zaproszony do Ambasady USA – w czasie jego nieoficjalnej wizyty w Polsce. Miałem również wcześniejsze i późniejsze kontakty oraz merytoryczne rozmowy z: Margaret Thatcher, Francois Mitterandem, królem Juanem Carlosem, Felipe Gonzalezem, Francesco Cossigą, Andreasem Papandreu, Willy Brandtem, Helmutem Schmidtem oraz szeregiem innych zachodnich polityków. Wreszcie – co cenię szczególnie – przyjął mnie w latach 1991, 1993 oraz 2001, - a więc już jako osobę prywatną - Papież Jan Paweł II.

Na tle mojego udziału w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, przywoływany jest cały rejestr moich przewinień i „zbrodni”. Wypowiadałem się, wyjaśniałem to wielokrotnie. Zawsze tam, gdzie widziałem powstały – niekiedy nawet poza moją wiedzą – jakiś fakt, jakiś błąd, jakiś idiotyzm, zwłaszcza gdy w rezultacie miała miejsce nieuzasadniona represja, ludzka krzywda, czy ból, oświadczałem: żałuję, ubolewam, przepraszam, biorę odpowiedzialność na siebie.

Tematem szczególnym są wydarzenia Grudnia 70 oraz 13 grudnia 1981 roku. Przypomnę iż, w latach 1991 – 1996 działała, powołana na wniosek KPN, sejmowa Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Po przesłuchaniu obwinionych i kilkudziesięciu świadków oraz przestudiowaniu tysięcy stron dokumentów krajowych i zagranicznych, Sejm RP 23 października 1996 roku sprawę umorzył, uznając, iż wprowadzenie stanu wojennego uzasadnione było wyższą koniecznością. Natomiast rozprawy sądowe się toczą. Poza okresami: choroby i pobytu w szpitalu przykładnie w nich uczestniczę. Niezawisłe sądy działają wnikliwie, skrupulatnie. Do czasu ich rozstrzygnięć obowiązuje domniemanie niewinności. Mogłoby to być nieskuteczne, gdybym kandydował do jakiegoś organu, czy urzędu. Ja zaś już tylko kandyduję do miejsca, w którym wszyscy - wcześniej , czy później - się znajdziemy.

Z szacunkiem
Wojciech Jaruzelski

10 grudnia 2010

wtorek, 30 listopada 2010

Agent Tomek. real FOTO

Ujawnił się na łamach wczorajszego Newsweeka i Super Expressu.

Oj jaki piękniutki. Ciekawe ile dupeczek naruchał na konto CBA?






























niedziela, 28 listopada 2010

nowa fryzura Michała Kamińskiego


To z niej się wyśmiewał prezes Kaczyński. A to podobno wynik choroby europosła.
Teraz nosi przezwisko "ataman"

Anders do boju! FOTO nowego polskiego czołgu (2010)


Anders to pierwszy polski czołg zbudowany po II wojnie światowej. MON jest zainteresowane jego przydatnością dla wojska.

We wrześniu Anders został zaprezentowany podczas targów zbrojeniowych w Kielcach, a w październiku przeszedł udane próby poligonowe►. Stworzyli go specjaliści z Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Urządzeń Mechanicznych (OBRUM) w Gliwicach oraz z Wojskowej Akademii Technicznej i Wojskowych Zakładów Mechanicznych w Siemianowicach Śląskich. Kosztował ok. 20 mln złotych. – Jest wyjątkowo lekki jak na pojazd, który zapewnia załodze wysoki poziom bezpieczeństwa – mówi Piotr Nowiński z OBRUM.

Jednak Anders to znacznie więcej niż czołg. Trzon jego konstrukcji stanowi tzw. Polska Platforma Bojowa, do której można dołączać wymienne moduły. Po zdemontowaniu bezzałogowej wieżyczki ze 120-milimetrowym działem można w jej miejsce wstawić mniejszą z działkiem o mniejszym kalibrze i zmienić pojazd w transporter opancerzony podobny do Rosomaka. Zamontowanie szerokiej nadbudowy z kilkoma wizjerami pozwala przeobrazić Andersa w wóz dowodzenia. Pojazd może być też sanitarką czy wozem zabezpieczenia technicznego z żurawiem i wyciągarkami, a z przodu można zainstalować trał do unieszkodliwiania min.








córka generała Andersa Anna Maria
Newsweek, listopad 2010

sobota, 27 listopada 2010

Nieznana historia śmierci ojca aktora Zbigniewa Buczkowskiego

O tym w PRL-u mało się mówiło. W Tuszynie (Łódzkie) odsłonięto obelisk z tablicą upamiętniającą ofiary katastrofy lotniczej z 1951 r. Zginęło w niej 17 osób. Pilotem samolotu był kpt. Marian Buczkowski.

"Pamięci kpt. Mariana Buczkowskiego, 4 członków załogi oraz 12 pasażerów samolotu Polskich Linii Lotniczych LOT, którzy zginęli w tym miejscu w dniu 15 listopada 1951 roku" - taki napis widnieje na tablicy upamiętniającej katastrofę.

W uroczystości uczestniczył m.in. znany aktor Zbigniew Buczkowski oraz dwaj jego bracia, Waldemar i Marian - synowie kpt. Buczkowskiego. Ze sztandarem przybyli też przedstawiciele PLL LOT.

- Ojciec został zmuszony do tego lotu mimo awarii silników w swoim samolocie. W czasach PRL katastrofa była trzymana w tajemnicy a w archiwach PLL LOT nie było o niej żadnej wzmianki. Serce się cieszy, że teraz będzie się o niej pamiętało - wyjaśnił Zbigniew Buczkowski.

15 listopada 1951 roku kpt. Marian Buczkowski z łódzkiego lotniska Lublinek miał polecieć do Krakowa podarowanym Polsce przez Związek Radziecki samolotem Li-2. Pilotowana przez niego maszyna wcześniej przyleciała ze Szczecina. Po wylądowaniu w Łodzi Buczkowski zgłosił awarię silnika i odmówił kolejnego startu.

Pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa grożąc bronią zmusili pilota do zmiany decyzji. Zależało im na szybkim przewiezieniu do Krakowa jednego z funkcjonariuszy UB. Do Krakowa nie doleciał nikt. Samolot kilka minut po starcie z Lublinka rozbił się pod Tuszynem. Zginęły wszystkie osoby będące na pokładzie.

Rezczpospolita 2010-11-27

Uchwała Dumy Państwowej Rosji w sprawie zbrodni katyńskiej (26 listopada 2010)

342 deputowanych za, przeciw 57, nikt nie wstrzymał się do głosu

"Siedemdziesiąt lat temu rozstrzelano tysiące polskich obywateli, którzy byli przetrzymywani w łagrach NKWD dla jeńców wojennych, a także w więzieniach zachodnich obwodów Ukraińskiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.

W oficjalnej propagandzie radzieckiej odpowiedzialność za tę zbrodnię, którą zbiorczo nazwano tragedią katyńską, przypisywano zbrodniarzom nazistowskim. Wersja ta przez długie lata była przedmiotem utajonych, co nie znaczy, że mniej zażartych dyskusji w społeczeństwie radzieckim i niezmiennie wywoływała gniew, obrazę i nieufność narodu polskiego.

Na początku lat 90. nasz kraj wykonał ważne kroki na drodze do wyświetlenia prawdy o tragedii katyńskiej. Uznano, że masowa zagłada polskich obywateli na terytorium ZSRR w czasie II wojny światowej była aktem przemocy totalitarnego państwa, które poddało represjom także setki tysięcy ludzi radzieckich za przekonania polityczne i religijne, stosując przy tym kryteria społeczne i inne.

Opublikowane materiały, które przez wiele lat były przechowywane w tajnych archiwach, nie tylko ujawniają skalę tej strasznej tragedii, ale i dowodzą, iż zbrodnia katyńska została dokonana na bezpośredni rozkaz Stalina i innych przywódców radzieckich.

Potępiając terror i masowe prześladowanie obywateli swojego kraju i obywateli innych państw jako nie do pogodzenia z ideą prymatu prawa i sprawiedliwości, Duma Państwowa Zgromadzenia Federalnego Federacji Rosyjskiej wyraża głębokie współczucie wszystkim ofiarom nieuzasadnionych represji, ich rodzinom i bliskim.

Kopie wielu dokumentów, które przechowywano w zamkniętym archiwum Biura Politycznego KC KPZR przekazano już stronie polskiej. Deputowani do Dumy Państwowej są przekonani, że ta praca powinna być kontynuowana.

Należy dalej badać archiwa, weryfikować listy zabitych, przywracać dobre imię tych, którzy zginęli w Katyniu i innych miejscach, wyjaśniać wszystkie okoliczności tragedii.

Dzieląc smutek z polskim narodem, deputowani do Dumy Państwowej pamiętają, że Katyń jest tragicznym miejscem również dla naszego kraju. W dołach katyńskich spoczywają tysiące radzieckich obywateli zgładzonych przez reżim stalinowski w latach 1936-38. To właśnie na nich ćwiczono technologię masowych morderstw, którą później w tym samym miejscu zastosowano w stosunku do polskich jeńców wojennych. Obok znajdują się też mogiły radzieckich jeńców rozstrzelanych przez hitlerowskich katów w latach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Nasze narody zapłaciły ogromną cenę za zbrodnie totalitaryzmu. Stanowczo potępiając reżim, który gardził prawami i życiem ludzi deputowani w imieniu narodu rosyjskiego wyciągają przyjazną dłoń do narodu polskiego. Wyrażają też nadzieję na początek nowego etapu w stosunkach między naszymi krajami, które będą się rozwijać na gruncie demokratycznych wartości.

Osiągnięcie takiego rezultatu będzie najlepszym pomnikiem ofiar tragedii katyńskiej, które z wyczerpującą oczywistością zrehabilitowała już sama historia oraz poległych w Polsce radzieckich żołnierzy, którzy oddali życie za jej wyzwolenie spod hitlerowskiego nazizmu".


piątek, 26 listopada 2010

LadyGaga. Koncert w Polsce (26 listopada 2010)



GOŚĆ SPECJALNY: SEMI PRECIOUS WEAPONS

26 listopada 2010 w ERGO ARENIE! (dawniej używana nazwa Hala Gdańsk/Sopot)

Bilety na koncert:

Bilety w cenach 209 zł, 275 zł, 358 zł, 425 zł (Early Entrance) oraz 650 (VIP) już dostępne.

Oferta VIP dostępna jest tylko poprzez LiveNation.pl. Zobacz opis oferty.

Przygotowaliśmy także specjalną pulę biletów na płytę, które uprawniają do wcześniejszego wejścia na teren imprezy poprzez specjalnie wydzieloną bramę, o godzinie 17.45. Bilety Early Entrance na płytę dostępne są w cenie 425 pln wyłącznie poprzez stronę LiveNation.pl oraz Eventim.pl.

Krytycy na całym świecie zachwycali się pierwszą częścią The Monster Ball, którą sama artystka opisała jako „pierwsze w historii widowisko o charakterze pop-electro”. The Sun określił trasę jako „zapierającą dech” oraz „najlepsze show, które będzie można zobaczyć w tym roku”, a londyński Independent napisał, że „Gaga ma to coś, dzięki czemu cały świat popu chce się wybrać z nią na muzyczną przejażdżkę”. New York Times opisując jej show w Radio City Music Hall, zauważył, że „jej Monster Ball zawsze dostarcza czegoś wartego zapamiętania: widowisko w klimacie science-fiction, skąpe, błyszczące kostiumy. Im więcej krytyki jej wizerunku, tym więcej i lepiej Lady Gaga robi”.

Timing:

17.45 otwarcie bram Early Entrance

18.00 otwarcie drzwi

19.00 – 19.45 Semi Precious Weapons

20.15 – 22.30 Lady Gaga

Sprawdź dojazd i parkingi na www.ergoarena.pl


niedziela, 14 listopada 2010

Całun z Manoppello. Prawdziwa twarz Jezusa.

Chusta Weroniki nie znajduje się w Rzymie, tylko w zapadłej dziurze Manoppello na północy Włoch. A poza tym to nie żadna „chusta Weroniki”, bo taka kobieta w ogóle nie istniała. Całun z Manoppello to chusta, którą przykryto twarz Jezusa po złożeniu do grobu. O tym wszystkim jest święcie przekonany niemiecki dziennikarz Paul Badde. Co na to historia i nauka?

Ta książka była prawdziwym trzęsieniem ziemi. „Kryminalna afera wokół Chusty Świętej Weroniki”, „Sensacyjne odkrycie w Abruzji”. To tylko niektóre nagłówki prasowe donoszące o odkryciach Badde, które opisał w książce „Boskie Oblicze. Całun z Manoppello”. „Wyniki prowadzonych przez Paula Badde poszukiwań przekraczają granice naszej wyobraźni”, pisał niemiecki „Bild”. „Paul Badde napisał kultowy kryminał w stylu Dana Browna, który czyta się jednym tchem”, zachęcał „Der Spiegel”. W podobnym tonie wyrażał się nawet arcybiskup Kolonii, kardynał Joachim Meisner: „Niczym w pasjonującym , Paul Badde opisuje dzieje odkrycia Świętego Całunu, na którym widnieje prawdziwy wizerunek Jezusa”. Jest oczywiście zasadnicza różnica między powieściami Dana Browna a pracą Paula Badde: niemiecki dziennikarz nie pisał powieści, tylko dokumentację swojego śledztwa, które przyniosło zaskakujące wyniki. Jeśli jego (i ludzi, na których się powołuje) odkrycia są autentyczne, to najcenniejsza relikwia chrześcijaństwa znajduje się w miejscu, gdzie nikt by się jej nie spodziewał.

Najpierw ustalmy to, co jest pewne. Manoppello to mała miejscowość położona we włoskiej Abruzji. Znajduje się tam zbudowany w 1620 roku kościół-sanktuarium „Świętego Oblicza” i klasztor kapucynów. Nad głównym ołtarzem kościoła znajduje się obraz Chrystusa. Pierwsza dostępna wzmianka na jego temat pochodzi z 1645 roku. Według dokumentów obraz „przywędrował” do Manoppello w 1506 roku. W lekko fantazyjnych ramach umieszone jest niewielkiej wielkości płótno: zaledwie 17 na 24 centymetry. Widoczna jest twarz mężczyzny o długich włosach, złamany nos i wyrwana broda. Widać spuchnięty prawy policzek, a na lekko uchylonych ustach i czole ślady jakby dopiero co zagojonych ran. Oczy ma otwarte, wzrok spokojny. Płótno wykonane jest z niezwykle rzadkiego rodzaju jedwabiu morskiego, z bisioru. Jest całkowicie przeźroczyste i cienkie, a jednak widać na nim twarz mężczyzny. W starożytności na Bliskim Wschodzie na luksus posiadania takiej tkaniny mogli pozwolić sobie tylko bardzo zamożni obywatele. I nikt nie traktował go jako materiał nadający się do malowania portretów. Jak zatem możliwe jest, że na delikatnym i przeźroczystym bisiorze z Manoppello widoczny jest wizerunek człowieka? Po kolei.

Paul Badde wiele miejsca w swojej książce poświęca Blandinie Paschalis Schloemer, niemieckiej farmaceutce, malarce ikon i zakonnicy, od której „wszystko” się zaczęło. W 1979 roku, kiedy w klasztorze panowała epidemia grypy, Blandina opiekowała się jedną z sióstr. Nad jej łóżkiem zobaczyła postać z Całunu Turyńskiego. Kiedy podopieczna wyzdrowiała, wsunęła pod drzwi Blandiny gazetę z artykułem o innym wizerunku Jezusa. Obok zamieszczone było zdjęcie „Świętego Oblicza” z Abruzji. Autor artykułu dowodził, że zagadkowy welon z Manoppello zawiera wiele podobieństw do znanego Całunu Turyńskiego. Badde, który po latach poznał Blandinę osobiście, cytuje jej słowa w reakcji na przeczytany artykuł: „Byłam tak zła i zgorszona, że ze złością wetknęłam czasopismo pomiędzy książki. Jakiś inny wizerunek Chrytusa poza Turynem? Niemożliwe.”

Obraz nie dawał jej jednak spokoju. W końcu wyciągnęła gazetę i jeszcze raz uważnie przestudiowała artykuł. Dostrzegła wtedy, że zamieszczone zdjęcie przedstawia odwrotne odbicie obrazu. Odkryła, że przypomina nie tylko wizerunek umęczonego Jezusa, ale też ikony Chrystusa, które doskonale znała i sama od lat tworzyła. Przez następne lata studiowała wnikliwie temat. Zamawiała foliogramy wizerunków postaci z Manoppello i z Turynu. Przykładała je do siebie, porównywała, stosując tzw. suprapozycję. Okazało się, że oba wizerunki dokładnie pokrywają się. Co więcej, twarz z Manoppello, położona na różnych ikonach Chrystusa niejako „otwiera okno” do wnętrza namalowanego obrazu, jak pisze Badde. Nie zakrywa ikony, tylko ją odsłania. Blandinę Schloemer do publikacji swoich odkryć namówił prof. Andreas Resch. Temat trafił do rąk znawcy historii sztuki, Heinricha Pfeiffera. Przyjechał do Mannoppello i zaczął poważnie interesować się wizerunkiem. Blandina przyjeżdża tu dopiero w 1995 roku. Prowadząc kolejne badania, wraz z H. Pfeifferem, utwierdza się w przekonaniu, że znajdujący się w Manoppello portret mężczyzny to słynny starożytny „obraz nie ludzką ręką namalowany”, który już w IV wieku był – obok Całunu Turyńskiego – inspiracją dla artystów do tworzenia wizerunków Chrystusa (tzw. Mandylion). Czy można wskazać na jakieś tropy w historii i nauce, które potwierdzałyby tezę, że ten rzeczywiście pojawiający się w starożytnych dokumentach wizerunek przywędrował właśnie do Manoppello? I jak to się ma do tzw. Chusty Weroniki?

Najbardziej zastanawiające w wizerunku z Manoppello jest to, że… nie stwierdzono na nim żadnego śladu farby. Próbowali szukać ich tacy naukowcy, jak prof. Gulio Fanti z Padwy czy Nonato Vittire z Bari. Pod mikroskopem nie znaleźli jednak niczego, co mogłoby wskazywać na obecność barwników, olejów, ingerencji pędzla itp. Paul Badde, który dotarł do Blandiny Paschalis, przeprowadził też własne śledztwo w tej sprawie. Odnalazł chyba jedną z ostatnich, jak twierdzi, kobiet, które potrafią utkać bisior. Chiara Vigo powiedziała mu, że nie jest możliwe namalowanie jakichkolwiek kształtów na tym rodzaju jedwabiu. Niemożliwe jest też fizyczne „odbicie” twarzy na tej tkaninie z dokładnym odzwierciedleniem rysów.

Sensacyjne są odkrycia wspomnianego historyka sztuki, Pfeiffera. Jest on całkowicie przekonany, że „człowiek z Manoppello” jest pierwowzorem wszystkich wizerunków Chrystusa, jakie powstawały na Wschodzie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Dokładnie ten sam złamany nos, wyrwana broda, długie włosy, spuchnięty policzek, ślady zagojonych ran. Tzw. Mandylion to bardzo popularne w ikonografii przedstawienie wizerunków Chrystusa. Na podstawie studiów dokumentów, Paul Badde przedstawił prawdopodobną drogę, jaką przez wieki mógł przebyć wizerunek.

W VI wieku właśnie m.in. pisano o obrazie „namalowanym nie ludzką ręką”. Najstarsze syryjskie źródło mówi o wizerunku „zaczerpniętym z wody”. Miał znajdować się w Edessie, potem trafić do Konstantynopola i stać się inspiracją dla mozaiki w Hagia Sophia. To określenie „nie ludzką ręką uczyniony” wynikało właśnie z niemożliwości określenia, w jaki sposób mógłby powstać tak niezwykły obraz. Już w VIII wieku chusta znalazła się Rzymie. I to właśnie tutaj powstała słynna legenda o świętej Weronice i chuście, którą otarła twarz Jezusowi w czasie Drogi Krzyżowej. Skąd się wzięła „Chusta Weroniki”, skoro ani słowa nie ma o niej w Ewangelii?

Jednym z wyjaśnień może być pewna zbitka językowa. Otóż „nie ludzką ręką uczyniony” obraz, który – co jest potwierdzone historycznie – znalazł się w Rzymie, nazywano vera eikon, co należy tłumaczyć dosłownie jako” prawdziwy obraz”. Była w tym zawarta wiara, że przedstawia on prawdziwą twarz Chrystusa. Z tego vera eikon powstała „Weronika”. Stała się z czasem nieodłączną częścią pobożności związanej z Męką Pańską. Postać tajemniczej świętej inspirowała artystów, stała się nawet nieodłączną bohaterką jednej ze stacji Drogi Krzyżowej: kobietą, która otarła twarz umęczonemu Jezusowi, za co otrzymała od niego w nagrodę odbicie swojego oblicza. Chustę, jako najcenniejszą relikwię, zamierzano przechowywać później w jednym z filarów Bazyliki Świętego Piotra. Na potężnej kolumnie do dziś można zobaczyć napis Sancta Veronica Ierosolymitana, a wyżej kobietę trzymającą w rękach welon z wizerunkiem twarzy Chrystusa. Przez wieki to właśnie Chusta Weroniki była głównym celem pielgrzymek do Rzymu. Uroczyście pokazywano ją wiernym w każdy piątek i święta podczas roku jubileuszowego, a następnie w każdą niedzielę i przez cały Wielki Post. Do kolumny Chusta miała trafić w 1608 roku. Zastanawiające jest tylko jedno: dlaczego właśnie w tym czasie tradycja pokazywania Chusty jakby przycichła? „Od czasu gdy wzniesiono nową bazylikę – pisze Badde – można odnieść wrażenie, jakby świątynia połknęła sławny filar wraz z ukrytą w nim najcenniejszą relikwią chrześcijaństwa”. Zamiast częstych celebracji, tylko w Niedzielę Palmową, przez ułamek sekundy, wierni mogli patrzeć na Chustę. No właśnie, czy aby na pewno na tę samą?

Paul Badde próbował zrobić coś, co nie udało się jeszcze nikomu: zobaczyć osobiście Chustę Weroniki. Jej oglądanie jest do dziś zarezerwowane tylko dla kanoników Bazyliki Świętego Piotra. Na listy z prośbą o zbadanie obrazu dostawał jednak odpowiedzi odmowne. Do tego dołączano informację, że „z biegiem lat obraz bardzo wyblakł”.

Dziś obraz pokazywany jest w czasie nieszporów w piątą niedzielę Wielkiego Postu. Ale z daleka nic nie widać. Dlaczego nikt nie może zobaczyć obrazu z bliska? Badde stawia odważną tezę: uzasadnione jest podejrzenie, że chusta została skradziona, a od czterystu lat sprawę próbuje się zatuszować. Otóż kopie wykonane już w XVII wieku przedstawiają Chrystusa z zamkniętymi oczami, podczas gdy wszystkie wczesnochrześcijańskie wizerunki, wzorujące się na „Weronice” pokazują Jezusa z oczami otwartymi! Ponieważ nie dawało to spokoju dziennikarzowi, dalej czynił próby dostania się do obrazu. Dostał w końcu zgodę i kiedy zobaczył pokazywaną tradycyjnie od stuleci „Chustę”, zobaczył, że… na płótnie nie widać praktycznie nic! Badde jest przekonany, że prawdziwą chustę dawno skradziono. Skojarzył dwie rzeczy: kawałek szkła w płótnie z Manoppello i odkryta przez niego w watykańskim skarbcu rama… z kawałkami rozbitego szkła. Rama idealnie pasuje do płótna z Mannopello.

Jeśli nie Manoppello, to co?

Miałem okazję rozmawiać kiedyś telefonicznie z s. Blandiną. Jest przekonana, że płótno z Manoppello jest tym samym, które leżało na twarzy Jezusa w grobie. I tym, które później krążyło po Bliskim Wschodzie i następnie na Zachodzie. W ubiegłym roku w Rzymie spotkałem się też osobiście z Paulem Badde. Długo rozmawialiśmy o jego odkryciach (wywiad z nim ukazał się w GN). Oprócz przesłanek historycznych, do prawdziwości wizerunku z Manoppello przekonuje go też jeden fragment z Ewangelii wg św. Jana. – Czytamy w niej – mówił mi Paul – że dwaj uczniowie zobaczyli otwarty grób. Ale Piotr uwierzył dopiero wtedy, gdy wszedł do środka i zobaczył leżące płótna. Podobnie Jan. W co uwierzyli? Co takiego zobaczyli w środku? Dlaczego nie przekonał ich tylko widok odsuniętego kamienia? Uwierzyli dopiero, gdy zobaczyli pierwsze świadectwo zmartwychwstania. To najbardziej kluczowy moment w całej chrześcijańskiej literaturze: i w jednym, i w drugim przypadku jest mowa o suknach, tkaninach. Nie o żadnej wizji, nie o pięknym zapachu, nie o żadnym świetle, ale o płótnach właśnie. Te tkaniny musiały być objawieniem dla chrześcijan. I oba te płótna istnieją — duże w Turynie, mówiące ze szczegółami o męce Pana, oraz drugie, w Manoppello, które mówi o Jego zmartwychwstaniu – dodał. Tyle Paul Badde. Dodam tylko, że swoimi odkryciami podzielił się Josephem Ratzingerem, który już jako Benedykt XVI odwiedził Manoppello. Oczywiście, nie oznacza to oficjalnego uznania przez Kościół prawdziwości tego wizerunku. Nawet gdyby tak się stało w przyszłości, nie jest obowiązkiem wiernych, by w to wierzyć: to nigdy nie stanie się dogmatem wiary.

Dla wyjaśnienia wszelkich wątpliwości, które nadal mają zarówno naukowcy, jak i wielu teologów, potrzebne byłyby jeszcze badania metodą węgla C14. Zdaniem sceptyków, szukanie śladów farby tylko pod mikroskopem (co uczynili wspomniani naukowcy), jest niewystarczające. Metoda węgla C14 mogłaby rzucić nowe światło na tajemnicze płótno z Mannoppello. Paul Badde próbował namówić do przyjazdu do Manoppello swojego znajomego, znawcę tematu, profesora Karlheinza Dietza, ten jednak nie chciał się na to zgodzić. Odpowiadał, iż niejaka Isabel Piczek (znawczyni Całunu Turyńskiego i osoba, której pokazano rzymski rzekomo Całun Weroniki, twierdzi, że zna inne całuny, które stanowią, obok Całunu z Manoppello, przykład… malarstwa sieneńskiego z XVI wieku). „Z tego względu – pisze Badde – Całun z Abruzji – nawet jeśli w rzeczywistości nie jest dziełem nadziemskim, jak Całun z Turynu – w pełni zasługuje na to, by uznać go za drogocenne dzieło sztuki, pod względem artystycznym o wiele bardziej wartościowe niż wiele innych relikwii”. Później jednak Badde nawiązał kontakt z panią Piczek, na której ekspertyzy powoływał się Dietz. W faksie z Los Angeles napisała: „Nie badałam oryginału Manoppello. Jestem z zawodu malarką. Charakter obrazu określiłam na podstawie powiększonych reprodukcji, przezroczy i zdjęć niektórych szczegółów. Wizerunek z Manoppello to z całą pewnością obraz ze szkoły sieneńskiej, namalowany pomiędzy połową XIV a połową XV wieku”. Tyle że w dalszej części Piczek pisze, że to nie może być chusta, która otarła twarz Jezusa w czasie męki. I tu jest sedno: Badde też twierdzi, że prawdziwa „Weronika” to nie chusta z Drogi Krzyżowej, tylko chusta, którą położono na twarzy Jezusa po złożeniu do grobu. Jak widać, wątpliwości pozostają.

Na razie pewne jest jedno: do małej miejscowości w Abruzji ciągną tysiące pielgrzymów, którzy w małym obrazie widzą prawdziwą twarz Chrystusa, odbitą w cudowny sposób po zmartwychwstaniu. Dla nich jest to świadectwo tego centralnego w chrześcijaństwie wydarzenia, tak jak Całun Turyński jest dla nich świadectwem Męki Jezusa. Jeśli okaże się jednak, że można prosto wytłumaczyć powstanie tego wizerunku, że są tam ślady pędzla, otwartym pozostanie pytanie, gdzie podział się starożytny obraz „nie ludzką ręką uczyniony”.

Jacek Dziedzina
Autor jest dziennikarzem i publicystą tygodnika „Gość Niedzielny”

Kaczyński o Korei. Wałęsa o Japonii. Tusk o Irlandii.

Kaczyński porównał Polskę do Korei Południowej, która kilkadziesiąt lat temu była biednym krajem:

"Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby Polska była krajem ubogim w skali światowej"

"W tych wyborach będziemy decydowali o tym, czy w końcu zaczną o Polsce mówić,
że to jest poważne państwo, bo dzisiaj, choćby sprawa smoleńska pokazuje,
że inne państwa nie traktują nas poważnie"

"To także głos za tym, żeby Polskę za jakiś czas traktowano jako poważne państwo"

"Polska też może stać się potęgą gospodarczą i militarną tak jak Korea Południowa"

"Nie możemy z tym czekać aż się zmieni rząd, musimy zacząć od teraz"

Takie bajki to można sprzedawać tylko góralom z Nowego Targu.

piątek, 12 listopada 2010

identyfikacja banków po numerze konta

1010 - Narodowy Bank Polski
1020 - Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski SA
1030 - Bank Handlowy w Warszawie SA
1050 - ING Bank Śląski SA
1060 - Bank BPH SA
1090 - Bank Zachodni WBK SA
1130 - Bank Gospodarstwa Krajowego
1140 - BRE Bank SA
1160 - Bank Millennium SA
1240 - Bank Polska Kasa Opieki SA
1280 - HSBC Bank Polska SA
1300 - Bank Współpracy Europejskiej SA
1320 - Bank Pocztowy SA
1340 - DRESDNER BANK POLSKA SA
1370 - Bank Inicjatyw Społeczno - Ekonomicznych SA
1400 - Bank Rozwoju Budownictwa Mieszkaniowego SA
1420 - Bank Rozwoju Cukrownictwa SA
1440 - NORDEA BANK POLSKA SA
1460 - Wschodni Bank Cukrownictwa SA
1470 - Euro Bank SA
1500 - Kredyt Bank SA
1540 - Bank Ochrony Środowiska SA
1560 - Getin Bank SA
1580 - DaimlerChrysler Bank Polska SA
1600 - FORTIS BANK POLSKA SA
1610 - Gospodarczy Bank Wielkopolski SA
1670 - ABN AMRO BANK (Polska) SA
1680 - INVEST - BANK SA
1690 - DOMINET BANK SA
1710 - GE Money Bank SA
1740 - DZ BANK Polska SA
1750 - Raiffeisen Bank Polska SA
1790 - Calyon Bank Polska SA
1830 - Danske Bank Polska SA
1840 - Societe Generale SA Oddział w Polsce
1860 - BNP Paribas Bank Polska SA
1870 - WestLB Bank Polska SA
1880 - Deutsche Bank Polska SA
1890 - BPH Bank Hipoteczny SA
1910 - Deutsche Bank PBC SA
1930 - BANK POLSKIEJ SPÓŁDZIELCZOŚCI SA
1940 - LUKAS Bank SA
1950 - GMAC Bank Polska SA
1960 - AIG Bank Polska SA
2000 - Rabobank Polska SA
2030 - Bank Gospodarki Żywnościowej SA
2060 - Mazowiecki Bank Regionalny SA
2070 - FCE Bank Polska SA
2120 - Santander Consumer Bank SA
2130 - VOLKSWAGEN BANK POLSKA SA
2140 - Fiat Bank Polska SA
2150 - BRE Bank Hipoteczny SA
2160 - Toyota Bank Polska SA
2180 - Śląski Bank Hipoteczny SA
2190 - NORD/LB Bank Polska SA
2210 - Bank of Tokyo-Mitsubishi UFJ (Polska) SA
2220 - Nykredit Bank Hipoteczny SA
2230 - Cetelem Bank SA
2240 - Banque PSA Finance SA Oddział w Polsce
2250 - Svenska Handelsbanken AB SA Oddział w Polsce
2260 - RCI Bank Polska SA
2270 - Sygma Banque Societe Anonyme (SA) Oddział w Polsce
2280 - Jyske Bank A/S SA Oddział w Polsce
2300 - ABN AMRO Bank N.V.SA Oddział w Polsce (w organizacji)
2310 - Dresdner Bank AG SA Oddział w Polsce
2320 - Nykredit Realkredit A/S SA - Oddział w Polsce
2330 - Calyon SA Oddział w Polsce (w organizacji)
2340 - EFG Eurobank Ergasias S.A. SA Oddział w Polsce
2350 - BNP PARIBAS SA Oddział w Polsce
2360 Danske Bank A/S SA Oddziałˆ w Polsce
2370 Skandinaviska Enskilda Banken AB (SA) - Oddziałˆ w Polsce
2380 Banco Mais S.A. (SA) Oddziałˆ w Polsce
2390 CAJA DE AHORROS Y PENSIONES DE BARCELONA "LA CAIXA"
2400 UNIBON-Sporitelni a Uverni DruzstvoSpółˆdzielnia Oszczędnoś˜ciowa i Kredytowa Oddziałˆ w Polsce (w organizacji)
2410 Elavon Financial Services Limited
2430 BNP Paribas Securities Services SA Oddziałˆ w Polsce
2450 HSBC Bank plc (SA) Oddziałˆ w Polsce(w organizacji)
2470 Banco Espirito Santo de Investimento, S.A. Spółka Akcyjna Oddziałˆ w Polsce
2480 Allianz Bank Polska SA
2490 Alior Bank SA
2500 KBL European Private Bankers S.A. Spółka Akcyjna - Oddziałˆ w Polsce
2510 Aareal Bank Aktiengesellschaft (Spółka Akcyjna) - Oddziałˆ w Polsce
2520 CREDIT SUISSE (LUXEMBOURG) S.A. Spółka Akcyjna, Oddziałˆ w Polsce
2530 FM Bank SA
2540 Citibank Europe plc (Publiczna Spółka Akcyjna) Oddziałˆ w Polsce
2550 Ikano Bank GmbH (Sp. z o.o.) Oddziałˆ w Polsce
2560 Nordea Bank AB SA Oddziałˆ w Polsce

czwartek, 11 listopada 2010

Droga do odzyskania przez Polskę niepodległości (11 listopada 1918)

PAP

11 listopada 1918 r. Rada Regencyjna przekazała uwolnionemu z twierdzy magdeburskiej Józefowi Piłsudskiemu władzę wojskową i naczelne dowództwo podległych jej wojsk polskich. Tego samego dnia Niemcy podpisały zawieszenie broni kończące działania bojowe Wielkiej Wojny. Po ponad 120 latach Polska odzyskiwała niepodległość.

Na przełomie października i listopada 1918 r. wobec rozpadu monarchii austro-węgierskiej i zapowiedzi bliskiej klęski Niemiec Polacy coraz wyraźniej odczuwali, że odbudowa niepodległego państwa polskiego jest bliska.

Zaistniała sytuacja międzynarodowa była dla Polski wyjątkowo korzystna. Cztery lata wcześniej w chwili wybuchu I wojny światowej Polacy mogli jedynie pomarzyć o tym, że w momencie jej zakończenia wszystkie trzy państwa zaborcze będą właściwie bezsilne.

Ówczesne położenie Polski tak przedstawiał prof. Roman Wapiński: „W tym wszystkim, co się wydarzyło w latach 1914–1918, było coś, co w odbiorze współczesnych mogło mieć charakter mistyczny. Wybuch powszechnej wojny, z której wyłoniła się Polska, to spełnienie wezwania Adama Mickiewicza - o wojnę ludów prosimy Cię, Panie. Wcześniej o starciu między zaborcami marzył Adam Czartoryski. Mimo że wyczekiwano starcia, wszystkich zaskoczył bieg wypadków. Niewielu przewidziało sam wybuch wojny, powszechnie wierzono, że wszystko rozejdzie się po kościach. (...) Jednak ostateczny scenariusz - klęska mocarstw centralnych na zachodzie, bezowocne zwycięstwo na wschodzie, podwójna rewolucja w Rosji i do tego rewolucja w Niemczech - był absolutnym zaskoczeniem”. (Magazyn „Gazety Wyborczej”, 30–31.10.1998)
Szansy danej przez historię Polacy nie zmarnowali i aktywnie przystąpili do przejmowania władzy na ziemiach polskich okupowanych przez państwa centralne.

W Cieszynie już od 19 października 1918 r. działała i sprawowała funkcje rządowe Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego pod przewodnictwem księdza Józefa Londzina.

28 października 1918 r. w Krakowie posłowie polscy do parlamentu austriackiego powołali Polską Komisję Likwidacyjną, która dwa dni później przejęła władzę w Galicji. Na jej czele stanął Wincenty Witos, przywódca PSL „Piast”.

31 października rozpoczęto przejmowanie władzy w okupowanej przez Austro-Węgry części Królestwa. W nocy z 6 na 7 listopada w zajętym kilka dni wcześniej Lublinie powołano Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, którego premierem został Ignacy Daszyński, przywódca galicyjskich socjalistów.

W Warszawie od września 1917 r. działała powołana przez Niemcy i Austro-Węgry Rada Regencyjna. Jej członkami byli książę Zdzisław Lubomirski, arcybiskup Aleksander Kakowski i hrabia Józef Ostrowski. W grudniu 1917 r. Rada Regencyjna utworzyła gabinet ministrów, na czele którego stanął Jan Kucharzewski.

Prof. Andrzej Garlicki oceniając jej działania, stwierdzał: „Rada Regencyjna, szczególnie pod koniec swego istnienia, miała bardzo złą opinię w społeczeństwie polskim. Krytykowano ją za zbytnią uległość wobec zaborców, za konserwatyzm poglądów i były to opinie słuszne. Należy jednak docenić i to, że przejmowanie z rąk okupantów kolejnych dziedzin życia społecznego stanowiło znakomitą szkołę dla przyszłych funkcjonariuszy państwa polskiego. Zilustrować to można dziesiątkami przykładów, ale posłużmy się tylko jednym - pierwsze prace nad konstytucją niepodległej Polski zostały podjęte za czasów Rady Regencyjnej i wiele z ówczesnych ustaleń znalazło się następnie w ustawie zasadniczej. Niechętny stosunek większości społeczeństwa do rady i tworzonych przez nią instytucji wynikał również z gwałtownie pogarszającej się sytuacji ekonomicznej ludności”. (A. Garlicki „Historia 1815–1939. Polska i świat”).

Na początku listopada 1918 r. regenci zdawali sobie sprawę, że ich polityczna rola dobiega końca i starali się powołać rząd, który miałby szerokie poparcie społeczne i któremu mogliby oddać władzę z przekonaniem, że w możliwie krótkim czasie przeprowadzi on wybory do Sejmu.

Sytuację polityczną w Warszawie zmieniło w sposób zasadniczy przybycie 10 listopada 1918 r. specjalnym pociągiem z Berlina uwolnionego z twierdzy magdeburskiej Józefa Piłsudskiego. Na Dworcu Głównym powitał go m.in. reprezentujący Radę Regencyjną książę Zdzisław Lubomirski.

Prof. Tomasz Schramm oceniając ówczesną pozycję Piłsudskiego pisał: „W jego osobie zjawiał się poważny czynnik polityczny: przywódca, za którym stała siła POW, opromieniony wspomnieniem długoletniej działalności, zsyłki, więzienia carskiego, wreszcie aktywności lat 1914–1917 i szesnastomiesięcznego więzienia w Magdeburgu, człowiek przez lewicę uznawany za swojego, przez prawicę - acz niechętnie - za klapę bezpieczeństwa chroniącą przed rewolucją; jego ofiarny patriotyzm mało kto mógł wtedy kwestionować” (T. Schramm „Wygrać Polskę 1914–1918”).

Tuż po przybyciu do Warszawy Piłsudski odbył rozmowy z członkami Rady Regencyjnej. W ich wyniku zrezygnował z planowanego wyjazdu do Lublina, gdzie od trzech dni na wyzwolonych terenach działał Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej z Ignacym Daszyńskim na czele. Rząd ten zresztą na wiadomość o jego powrocie z Magdeburga oddał mu się do dyspozycji.
Na decyzję Piłsudskiego o pozostaniu w stolicy bez wątpienia miał wpływ fakt, iż w dniu jego przybycia do Warszawy niemiecka okupacja była już w stanie rozkładu i perspektywa utworzenia Rządu Narodowego w stolicy wydawała się bardzo bliska.
Generalny Gubernator gen. Hans von Beseler potajemnie opuścił miasto, a POW razem z żołnierzami Polskiej Siły Zbrojnej, będącej pod rozkazami Rady Regencyjnej, przystąpiły do rozbrajania stacjonujących w Warszawie oddziałów niemieckich. Na ogół akcja rozbrajania przebiegała bez walki, choć zdarzały się również ostre starcia. Do zaciętych walk doszło m.in. przy opanowywaniu Ratusza i Cytadeli.

Żołnierzy niemieckich wraz z urzędnikami w Warszawie było ok. 30 tys., natomiast w całym Królestwie 80 tys. Jeśli dodać do tego wojska niemieckie stacjonujące na froncie wschodnim, których liczebność wynosiła ok. 600 tys., to widać wyraźnie, iż gdyby jednostki niemieckie zamierzały stawiać opór, to wówczas powstające państwo polskie znalazłoby się bez wątpienia w sytuacji krytycznej. Na szczęście większość niemieckich żołnierzy myślała wówczas przede wszystkim o tym, jak najszybciej powrócić do domów.

Problemem ewakuacji niemieckiej armii Piłsudski zajął się zaraz po przybyciu do stolicy. Jeszcze 10 listopada doszło do jego spotkania z niemiecką Centralną Radą Żołnierską. W wyniku zawartych porozumień do 19 listopada ewakuowano jednostki niemieckie z Królestwa.

Przyjazd Piłsudskiego do Warszawy wywołał powszechny entuzjazm jej mieszkańców i tylko o jeden dzień wyprzedził wiadomość o tym, że w okolicach Compiegne delegacja rządu niemieckiego podpisała zawieszenie broni, które kończyło działania bojowe I wojny światowej.

W tych dniach Polacy uświadomili sobie, że po latach niewoli odzyskali niepodległość. Atmosferę tej wyjątkowej chwili tak opisywał Jędrzej Moraczewski: „Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma ich. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic. Będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili. (...) Kto tych krótkich dni nie przeżył, kto nie szalał z radości w tym czasie wraz z całym narodem, ten nie dozna w swym życiu najwyższej radości” (J. Moraczewski „Przewrót w Polsce”).

11 listopada 1918 r. Rada Regencyjna „wobec grożącego niebezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, dla ujednolicenia wszelkich zarządzeń wojskowych i utrzymania porządku w kraju” przekazała władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich, jej podległych, brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu.

Trzy dni później Rada Regencyjna rozwiązała się, oświadczając jednocześnie, iż „od tej chwili obowiązki nasze i odpowiedzialność względem narodu polskiego w Twoje ręce, Panie Naczelny Dowódco, składamy do przekazania Rządowi Narodowemu”.

Piłsudski mając powszechne poparcie społeczne, zdecydował się przejąć władzę od regentów, podkreślając w ten sposób jej ciągłość i legalny charakter. Nie wszyscy byli zadowoleni z tej procedury, wskazując na to, iż Piłsudski nie powinien być sukcesorem instytucji powołanej do życia przez okupantów.

Bez względu na te komentarze Piłsudski stał się rzeczywistym przywódcą tworzącego się państwa polskiego. Rząd lubelski rozwiązał się, Rada Regencyjna ustąpiła, a Polska Komisja Likwidacyjna zaakceptowała istniejącą sytuację.

13 listopada właśnie szefowi rozwiązanego rządu lubelskiego Ignacemu Daszyńskiemu Piłsudski powierzył misję tworzenia nowego gabinetu. Zakończyła się ona jednak niepowodzeniem, przede wszystkim z powodu sprzeciwu stronnictw prawicowych, zwłaszcza Narodowej Demokracji.

Ostatecznie 18 listopada pierwszy oficjalny rząd niepodległej Polski utworzył inny socjalista Jędrzej Moraczewski, który nie wzbudzał tak wielkich obaw prawicy, jak Daszyński.

Cztery dni później 22 listopada 1918 r. nowy rząd opracował, a Piłsudski zatwierdził „Dekret o najwyższej władzy reprezentacyjnej Republiki Polskiej”. Na mocy tego dekretu, który był swego rodzaju ustawą zasadniczą, Piłsudski obejmował, jako Tymczasowy Naczelnik Państwa „Najwyższą Władzę Republiki Polskiej” i miał ją sprawować do czasu zebrania się Sejmu Ustawodawczego.

Dekretem z 28 listopada 1918 r. wybory do Sejmu zarządzone zostały na 26 stycznia 1919 r.

Listopad 1918 r. był dopiero początkiem budowy niepodległej Polski i początkiem walki o jej granice. 29 listopada 1918 r. Piłsudski zwracając się w Belwederze do grona najbliższych współpracowników tak mówił o odzyskanej niepodległości: „Jest to największa, najdonioślejsza przemiana, jaka w życiu narodu może nastąpić. Przemiana, w której konsekwencji powinno się zapomnieć o przeszłości; powinno się przekreślić wielkim krzyżem stare porachunki (...) A czas przed nami jest krótki i tylko wspólnym wysiłkiem możemy zadecydować, na jakiej przestrzeni, w jakich granicach naszą wolność obwarujemy i jak silnie staniemy na nogach, zanim dojdą z powrotem do siły i pełnego głosu sąsiedzi ze wschodu i z zachodu” (B. Miedziński „Wspomnienia”, „Zeszyty Historyczne”, z. 37, Paryż 1976).

wtorek, 9 listopada 2010

Kaliszu: Dlaczego się Pan tak zapasł?

Pytał Kalisza Piotr Najsztub.

Kalisz wykazał klasę. Nie obraził się, nie zdziwił i odpowiedział. Oraz nie wyciął tego przy autoryzacji.

Ostatnio zeszczuplałem osiem kilogramów, co chyba widać. (...) Jako 15-latek byłem szczupły. Trenowałem kajakarstwo. I wtedy lekarz (...) stwierdził, że mam coś z sercem i zabronił mi uprawiać sport. W efekcie na studiach miałem już lekki brzuszek. Ale trzymam się jeszcze, wyniki zdrowotne bardzo dobre - powiedział Najsztubowi poseł SLD.
Najwięcej ważył 130 kg, w diety obsesyjnie nie wierzy, pojechał odchudzać się do Indii (schudł trzy kilogramy).

poniedziałek, 8 listopada 2010

Palikot obraził krzyż. I wódkę.

W miniony czwartek (4 XI 2010) Janusz Palikot pojawił się przed siedzibą kurii gdańskiej wraz z grupą swoich zwolenników.

Palikot zostawił tam krzyż ze zdjęciem metropolity Sławoja Leszka Głódzia, litr wódki oraz sznur kiełbas.

Mówił, że ta inscenizacja jest symbolem "wszystkich grzechów głównych polskiego Kościoła, w tym pychy, obżarstwa i nieczystości". -

Arcybiskup Głódź jest chyba najgorszym biskupem w Polsce. Można mu zarzucić wszystkie grzechy główne, oprócz grzechu lenistwa - mówił Palikot później na spotkaniu ze swoimi sympatykami.

W komentarzu:
- ktoś poczuł, że obrażono wódkę stawiając ją w pobliżu krzyża :)
- a kiełbaski serdelkowe też się obraziły w związku z ich użyciem. protestował rzeźnik (serio)

Palikot do Komorowskiego (8 listopada 2010)


Nigdy nie zostałbyś prezydentem gdyby nie moje zaangażowanie! Byłeś i jesteś wyborem negatywnym – przeciw potworowi Kaczyńskiemu! Ludzie Ciebie nie akceptują, tylko boją się Kaczora – uznaj ten banalny fakt!

Więcej pokory i szacunku dla ludzi – mniej pychy! Obiecałeś wycofanie wojsk z Afganistanu – szybko! Dotrzymaj słowa!

Nie martw się o partię Palikota! Martw się o dwór na Twoim dworze! Jesteś przyzwoitym człowiekiem, ale urząd prezydenta zamieszał Ci w głowie!

Wierzę, że się opamiętasz!

Janusz.

Prognoza Palikota na wybory 2011

SLD 16%
PO 24-25%
PiS 19%
a Partia Palikota 12%

Wówczas wyjdzie na jaw z kim Tusk będzie budował koalicję, z Napieralskim czy z Palikotem.

w TOK FM 8 XI 2010

niedziela, 7 listopada 2010

testament działowy

Błędne jest też przekonanie, że w testamencie można przekazać poszczególnym spadkobiercom konkretne składniki majątku. W polskim prawie nie istnieje tzw. testament działowy. Nawet więc jeśli rodzic zapisze w testamencie mieszkanie w Krakowie córce, a mieszkanie w Warszawie synowi, to sąd, dzieląc majątek, przyzna córce i synowi po połowie każdego z tych mieszkań.

Obywatele, którzy zasięgają porad prawnych przy okazji sporządzania testamentu, nie są w stanie pojąć, że ich wola ma się ograniczyć do wskazania ułamkowej części spadku, która przypadnie danemu spadkobiercy, zaś zapisanie w testamencie konkretnej rzeczy konkretnej osobie nie oznacza, że owa rzecz stanie się własnością tej osoby. I zupełnie nie mogą się pogodzić z myślą, że ich wyobrażenie co do sposobu podziału majątku spadkowego jest – z prawnego punktu widzenia – zupełnie obojętne.

Przez setki lat wola spadkodawcy wyrażona w testamencie była przesądzająca. Testator mógł w sposób drobiazgowy „rozpisać” swój majątek na rzecz ściśle oznaczonych zapisobierców, a ci stawali się – z dniem śmierci testatora – właścicielami oznaczonych rzeczy i praw.

Takie „życiowe” podejście do kwestii rozporządzania własnym majątkiem przewidywał Kodeks cywilny Napoleona: „rozporządzać majątkiem swoim pod tytułem darmym można tylko przez darowiznę między żyjącymi lub przez testament(...)” (art. 893). Art. 1014 kodeksu wskazywał jeszcze dosadniej, że „każdy zapis prosty i bezwarunkowy nadaje zapisobiercy od dnia śmierci testatora prawo do rzeczy zapisanej, prawo, które może przejść na jego spadkobierców lub następców”.

Trudno jednoznacznie ustalić, czy to dzięki obowiązywaniu Kodeksu Napoleona przez niemal 140 lat w niezmienionej formie, czy dlatego, że zaproponowane przez niego rozwiązania prawne odpowiadały społecznemu poczuciu sprawiedliwości, niemniej jednak 90 % obywateli RP jest przekonanych, że nadal spadkodawca ma prawo rozpisać swój majątek na poszczególnych spadkobierców. Innymi słowy – zdecydować komu przypadnie dom, komu mieszkanie, a komu samochód.

KRNNiewątpliwie przytoczone przepisy Kodeksu Napoleona kontrastują z rozwiązaniami obowiązującego obecnie kodeksu cywilnego. Najbardziej niezrozumiały dla obywateli naszego Państwa jest przepis art. 1037 k.c., zgodnie z którym „dział spadku może nastąpić bądź na mocy umowy między wszystkimi spadkobiercami, bądź na mocy orzeczenia sądu na żądanie któregokolwiek ze spadkobierców”. Oznacza to, że sami spadkobiercy lub - jeśli nie dojdą do porozumienia - sąd, decydują komu przypadnie konkretna rzecz z majątku po zmarłym. Spadkodawca ma prawo jedynie wskazać w testamencie, w jakich udziałach wymienione osoby będą dziedziczyć majątek po nim. Można tylko poprzez tzw. zapis testamentowy zobowiązać spadkobierców, by przenieśli własność konkretnej rzeczy na konkretną osobę.

Obowiązujące dziś prawo spadkowe zostało stworzone z myślą o spadkach niewielkich i mało skomplikowanych. Tymczasem od wielu już lat spadki, które zostawiają po sobie obywatele polscy, obejmują znacznie więcej i znacznie droższych składników majątkowych: nieruchomość, papierów wartościowych, udziałów w spółkach, drogocennych kolekcji. Przede wszystkim jednak przepisy, które ograniczają wolność testowania są sprzeczne z zasadą ochrony własności i prawa dziedziczenia, zapisaną w art. 21 ust 1 i art. 64 Konstytucji RP.

Nieprzypadkowo (choć jest to sprzeczne z obecną systematyką prawa cywilnego) kodeks cywilny Napoleona mówił w jednym przepisie i o darowiźnie i o testamencie. Myśl ta powinna być wytyczną dla współczesnego ustawodawcy. Nie wolno ograniczać się tylko do zmian w prawie spadkowym. Prawo musi zatem przewidywać rozwiązania, które zaspokoją różne oczekiwania i stworzą możliwość szerokiego wyboru środków dla potencjalnych spadkodawców i darczyńców.

Chodzi tu o dwie niby bliskie sobie, a przecież zupełnie odmienne instytucje: zapis o skutku rzeczowym (legatum per vindicationem) i darowiznę na wypadek śmierci (donatio mortis causa). Pojawiają się nawet głosy, że legat (zapis) rzeczowy, a w jeszcze większym stopniu tzw. testament działowy, który – na wzór kodeksu Napoleona – spowoduje przejście własności rzeczy od razu na rzecz zapisobiercy, pozwolą osiągnąć te same cele, które realizuje darowizna na wypadek śmierci. Nie można takich głosów traktować poważnie – z powodu fundamentalnych, ustrojowych różnic między tymi instytucjami.

Darowizna na wypadek śmierci ma stanowić część systemu prawa zobowiązań. To oznacza, że będą miały do niej zastosowanie wszystkie przepisy ogólne księgi trzeciej k.c., w tym przepis art. 353, który stanowi, iż „zobowiązanie polega na tym, że wierzyciel może żądać od dłużnika świadczenia, a dłużnik powinien świadczenie spełnić”. Taka darowizna będzie umową zawierającą oświadczenie woli dwóch stron: darczyńcy i obdarowanego. Jej zawarcie oznacza powstanie stosunku obligacyjnego, ze wszystkimi tego skutkami. Jeżeli zatem swojemu dziecku podarowałem na wypadek śmierci nieruchomość, oznacza to, że wprawdzie nadal pozostaję jej właścicielem, ale jednocześnie nie mogę podjąć żadnych działań, które byłyby sprzeczne z istotą mojego zobowiązania. Nie mogę przede wszystkim na mocy jednostronnego oświadczenia woli zmienić już zawartej umowy – zupełnie tak samo, jak nie mogę na mocy jednostronnego oświadczenia rozwiązać umowy przedwstępnej.

Wprawdzie skutek rzeczowy (tzn. samo przeniesienie własności) jest odsunięty w czasie aż do dnia śmierci darczyńcy, ale nie oznacza to, że strony nie są związane węzłem prawnym; są, i to tak mocnym, jak tylko jest to możliwe na gruncie kodeksu cywilnego. Właśnie dlatego właściciel (darczyńca) nie będzie mógł swoją rzeczą rozporządzać niwelując przez to uprawnienia obdarowanego. Ten zakaz rozporządzenia własną rzeczą nie jest jednak sprzeczny z Konstytucją, gdyż jego źródłem nie jest norma prawa publicznego, a wola darczyńcy, który sam rezygnuje z części uprawnień przysługujących mu jako właścicielowi.Tymczasem instytucja zapisu o skutku rzeczowym to część prawa spadkowego. Istotą tego prawa jest nieograniczona zdolność testowania, która wyraża się między innymi w możliwości odwołania w każdej chwili zarówno całego testamentu, jak i jego poszczególnych postanowień. Testament jest zatem jednostronnym aktem woli danej osoby. Nie powstaje tu żaden stosunek prawny, spadkobiercy (nie mówiąc już o zapisobiercy) nie przysługuje względem spadkodawcy żadne roszczenie.

Jeżeli zatem nieruchomość z naszego przykładu zapiszę swojemu dziecku w testamencie (mówimy tu o proponowanej dopiero instytucji zapisu o skutku rzeczowym), to sytuacja jest diametralnie inna, choć zamiar podobny: dziecko ma stać się właścicielem z chwilą mojej śmierci. Taki zapis mogę bowiem w każdej chwili zmienić – nie tylko nie wskazując powodów takiej zmiany, ale nawet nie informując dziecka o zmianie swojej decyzji.

Jak zatem widać, skutki prawne są zupełnie inne niż przy darowiźnie na wypadek śmierci. Nie sposób przesądzić, która z instytucji mogłaby lepiej realizować zamiary osób chcących rozporządzić swoimi majątkami w obliczu śmierci, ponieważ żadna z nich nie jest lepsza od drugiej – są inne. Nie sposób ich porównywać, gdyż należą do dwóch zupełnie odmiennych porządków prawnych. Można oczywiście podnosić wady każdej z nich.

Darowiźnie na wypadek śmierci zarzuca się przykładowo możliwość pokrzywdzenia wierzycieli spadku. Jest to jednak argument tylko teoretyczny. Jeżeli uświadomimy sobie bowiem, że poprzez szereg zwykłych darowizn dokonanych na przysłowiowe pół godziny przed śmiercią darczyńca może spowodować, że w masie spadkowej nie pozostaną żadne aktywa, to musimy stwierdzić, że obecny k.c. zupełnie nie chroni wierzycieli spadku. Nietrafione są także zarzuty obejścia przepisów o dziedziczeniu – wystarczy wszak zapisać w nowelizacji, wzorem przedwojennego kodeksu zobowiązań, że przedmiotem darowizny na wypadek śmierci nie może być zbycie całości lub części majątku przyszłego.

Moim zdaniem należy dążyć do wprowadzenia do polskiego systemu prawa prywatnego obu tych instytucji. Dzięki swoim odrębnościom mogą się doskonale uzupełniać, przez co oddadzą w ręce obywateli klucze otwierające drzwi tych sfer prawa prywatnego, które mimo upływu dwudziestu lat od zmiany systemu politycznego w naszym kraju pozostają zamknięte.