W widowisku Juliusza Machulskiego wydarzenia pokazane są z perspektywy polskiej, w oparciu o wspomnienia pułkownika Iranka-Osmeckiego. Jednak grany przez Pana von dem Bach wydaje się także kluczową postacią...
– Siłą rzeczy, jako że to on był gospodarzem rozmów i starał się nadawać ton rozmowom. W czasie spotkań zachowywał się, jak potwierdza relacja Iranka, osobiście nienagannie, wręcz uprzejmie, ale to był wielki cwaniak, człowiek bardzo inteligentny, o czym świadczy, że po wojnie uniknął kary, a miał na sumieniu nawet zbrodnie.
Ten spektakl jest także swoistym studium negocjacji, czy też rokowań...
– To prawda. Widać z nich, że istnieje ponadczasowy mechanizm takich poczynań. Każda ze stron ma swoje oczekiwania wyjściowe, każda też w trakcie rozmów ustępuje pola, cofa się, ale i wykonuje kroki do przodu. I wszystko zmierza do osiągnięcia punktu, który byłby zadowalający dla obu stron. Gdyby to nie było niestosowne w tym przypadku, to można by to porównać do negocjacji biznesowych. On zresztą, co warto zauważyć, miał poza Polakami jeszcze jednego partnera swoich poczynań – niemieckich przełożonych i partnerów, w tym z centrali w Berlinie. Z nimi także musiał toczyć grę, co nie było łatwe i co widać w spektaklu. Z tego punktu widzenia Bach jest postacią godną pewnego rodzaju podziwu.
Między von dem Bachem a polską delegacją rozgrywa się swoista psychodrama. Po jednej stronie on, ze swoją uprzejmością i polskimi korzeniami, wezwany do tłumienia powstania prosto z wywczasu na słonecznej plaży w Sopocie, ekspansywny, kontaktowy. Po drugiej stronie bardzo zdystansowani polscy oficerowie...
– Ich zdystansowanie było całkowicie zrozumiałe, uwarunkowane ich sytuacją. Natomiast o zachowaniu von dem Bacha można powiedzieć, że było w jego zachowaniu swoiste przymilanie się. To był bardzo inteligentny potwór, który pokazał polskim oficerom inną twarz niż ta, którą objawiał w czasie walk.
Rzadko się zdarza, że w spektaklach o tematyce wojennej głównym tworzywem jest słowo. Na aktorach, a nie na przebiegu zdarzeń spoczywał więc ciężar oddania całego dramatyzmu sytuacji. Jak widzieliście to w czasie pracy?
– Ja osobiście miałem pewne obawy, żeby spektakl nie był nudny dla szerszego kręgu widzów. Bo teatr faktu jest bardziej wymagający niż zwykła rozrywka. Okazało się jednak, że zyskał duże uznanie i dość szeroką publiczność, wykraczającą poza relatywnie wąski krąg miłośników historii tego okresu. Nawiasem mówiąc, do takich miłośników, a przy tym znawców, należy sam Juliusz Machulski. To jest erudyta, zafascynowany tym okresem, oczytany w rozmaitych publikacjach, w tym źródłach. A taka znajomość tematu i fascynacja bardzo pomaga ożywiać wyobraźnię i pozwala pozornie niezbyt atrakcyjnemu tworzywu nadać bardzo atrakcyjną formę.
Jest Pan już od 29 lat obecny na scenie Teatru Telewizji, ale to Pana pierwsza postać historyczna. Czy jest jakiś wyróżnik dla tego typu ról?
– Jak sam Pan zauważył, nie mam na swoim wcześniejszym koncie takich ról wcieleniowych, więc trudno mi się wypowiadać na ten temat. Jednak nie sądzę, by to był jakiś szczególnie odmienny rodzaj aktorskiego zadania. Von dem Bacha znamy tylko ze zdjęć i niedoskonałych technicznie kronik. Kreacja tej postaci nie była więc rekonstrukcją, lecz działaniem typowo artystycznym, opartym jednak na jej znanych rysach psychologicznych.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz