Mam 17 lat, jestem uczennicą szkoły średniej. Moja przygoda z religią jest argumentem przemawiającym za usunięciem owego przedmiotu z listy obowiązkowych.
Zostałam ochrzczona, przyjęłam pierwszą komunię świętą, chodziłam z babcią do kościoła. Jednak jako nastolatka zaczęłam rozważania nad istnieniem Boga, porządkiem wszechświata i mechanizmami nim władającymi. Z przemyśleń wyciągnęłam wniosek, iż Bóg istnieć nie może (nie bronię nikomu twierdzić, że jest inaczej). Idąc tym tropem, przestałam uczęszczać na niedzielne msze i zaczęłam dopytywać rodziców, czy na pewno muszę chodzić na lekcje religii. Odpowiedzią były westchnienia i propozycja przebrnięcia jednak przez bierzmowanie i dopiero potem wypisania się z tych zajęć.
Do bierzmowania nie dotrwałam
Kiedy moja klasa zaczęła przygotowywać się do bierzmowania, nauczyciel religii, ksiądz sprawujący posługę wikariusza w naszej parafii, zażądał zgody od rodziców, uprawniającej nas do przyjęcia sakramentu.
Zastrzegł, iż wyrażenie zgody zobowiązuje rodziców do przyprowadzania nas do kościoła na wyznaczone spotkania oraz różne obrządki (roraty, litanie...). Moja mama, kobieta pracująca zawodowo, stwierdziła, ze nie może mi zapewnić uczestnictwa we wszystkich nabożeństwach, więc zgody nie podpisała.
Na następnej lekcji religii ksiądz sprawdzał podpisy rodziców. Kiedy wyszło na jaw, że w mojej podpisu brak, musiałam się gęsto tłumaczyć. Ksiądz pospieszył do dyrektora, by zaczerpnąć rady (do tej pory w wiejskiej parafii nie zdarzyło się, by ktoś nie wyrażał chęci na przystąpienie do bierzmowania). Ten wypytał mnie o przyczyny zaistniałej sytuacji i odkrył, że mnie na przyjęciu owego sakramentu w ogóle nie zależy.
Skąd taka odmienność!?
Dwóch rosłych mężczyzn stało nade mną i dociekało, skąd u mnie wzięła się taka odmienność. Ksiądz zarzucił mi niekonsekwencję. - Przystąpiłaś do komunii świętej, a teraz migasz się od bierzmowania - próbował mnie przekonać. - Kiedy tylko zaczęły się schody, ty rezygnujesz! - oburzał się. Obaj panowie patrzyli na mnie, wtedy jeszcze na nie umiejące dobitnie wyrazić swego zdania dziecko, z konsternacją i zastanawiali się co właściwie ze mną zrobić.
Rozwiązanie było szybkie i proste: postanowiono, że nie będę mogła dalej uczestniczyć w lekcjach religii, gdyż wszyscy z klasy będą mieć za cel uczenie się pytań do bierzmowania itp., a mi się najzwyczajniej nie przyda taka wiedza. Moje nazwisko w dzienniku na stronie z wynikami z religii zostało przekreślone czerwonym długopisem. Zostałam wypisana.
Stałam się przedmiotem plotek i żartów
W tym momencie historia zaczęła nabierać rumieńców. Wiadomość o mojej emancypacji spod władzy kościoła obiegła całą wiejską gminę. Stałam się sławna, jednak nie było mi do śmiechu. Starsze panie na ulicach ledwo powstrzymywały się od wytykania mnie palcami, ale i tak sporo razy znajomi donosili mi, że wśród plotek da się wychwycić takie, o dziewczynie, która nie wierzy w Boga.
Koledzy i koleżanki też otwarcie dziwili się, dlaczego się wycofałam. Zdarzyło się kilka osób zdolnych podokuczać z tak błahego powodu. Słyszałam m. in.: "jehówka!", co najmocniej mnie zastanowiło, i zaczęłam rozważać kombinację średniej inteligencji z małym zasobem wiedzy u osoby, która, jakże szybko, wydała taki nietrafiony osąd.
Było mi żal, że przez taką małą różnicę w poglądach, w zachowaniu (nie branie udziału w liturgii, brak kontynuacji dalszej nauki religii), mogę stać się przedmiotem żartów, jak też nagannym przykładem dla innych dzieci, którym czasami przemknęła przez głowę podobna myśl o "uwolnieniu się".
Ksiądz, jak się okazało, na następnych lekcjach religii, rozmawiał o mojej sytuacji z innymi dziećmi. Stwierdził, że dla niego jestem zerem. Uderzyło mnie to. Ksiądz, który w teorii na religii miał uczyć między innymi takich wartości jak szacunek dla drugiego człowieka?!
Po osiągnięciu osiemnastego roku życia mam zamiar poddać się apostazji i zakończyć raz na zawsze moje powiązania z Kościołem katolickim.
Uważam, że ludzie powinni mieć wybór w sferze religii, wolną wolę. Dążąc do wolności, jestem za tym, by nie chrzcić dzieci od razu po urodzeniu. Mogą to zrobić same - kiedy przyjdzie im na to ochota, w świadomym życiu. Obecna sytuacja jest, kolokwialnie mówiąc, chora. Wnoszę o uleczenie naszego państwa, bo na tę chwilę normalna osoba, która nie podziela zdania większości, jest szykanowana.