piątek, 21 maja 2010

Autor filmiku ze Smoleńska żyje a nawet opisuje katastrofę

Widziałem tę tragedię z bliska

Była sobota 10 kwietnia. Akurat pracowałem w swoim warsztacie samochodowym. Jest on oddalony nie więcej jak 200 metrów od wojskowego lotniska „Siewiernyj”. Byłem pochłonięty pracą, gdy moją uwagę zwrócił huk podchodzącego do lądowania samolotu. Podniosłem głowę. Nagle, nie dalej jak 65 metrów od mojego warsztatu, zobaczyłem błysk i drzewa łamiące się jak zapałki. Od razu pobiegłem w tamtym kierunku.

Nikt nie wzywał pomocy

Na miejsce katastrofy mógł się dostać każdy, ja byłem jedną z pierwszych osób. Chwyciłem za telefon komórkowy i postanowiłem nagrać to, co miałem przed oczami... Próbowałem podejść jak najbliżej wraku, prawie mi się udało. Jednak poczułem w powietrzu smród paliwa i uświadomiłem sobie, że za chwilę to wszystko może wybuchnąć.

Zdziwiło mnie, że w palącym się wraku, wśród porozrzucanych rzeczy, połamanych drzew nie widać w ogóle ludzi. Pomyślałem nawet, że to rozbiła się maszyna transportowa lub wojskowa, a nie pasażerska. Żadnych ciał, żadnych rannych i nie słychać, by ktokolwiek wzywał pomocy. Byłem wystarczająco blisko i proszę mi wierzyć, że gdybym usłyszał wołanie o pomoc, nie wahałbym się ani sekundy.

Słyszałem wybuchy amunicji

Od strony lotniska razu zaczęli podbiegać milicjanci. Nie mogli nad tym wszystkim zapanować. Słyszałem tylko ich krzyki po rosyjsku. Nikt nie powiedział ani słowa po polsku, przecież bym rozpoznał. Na pewno nikt nie mówił, ani nie krzyczał po polsku.

Na miejscu katastrofy panował straszny chaos, nagle ciszę przeszył huk. To było głośniejsze od wystrzału z pistoletu, jestem tego pewien. Kiedyś mieszkałem blisko poligonu i znam odgłos wystrzałów, więc nie może być tu mowy o żadnej pomyłce. Teraz, gdy o tym myślę, to jestem pewien, że to musiała być amunicja z broni, która należała do prezydenckiej ochrony. Wybuchała w ogniu i stąd ten huk.

Milicjanci biegali i przeganiali gapiów

Kiedy na miejscu katastrofy pojawili się milicjanci, próbowali przepędzić gromadzących się gapiów i zabronili dotykania jakichkolwiek rzeczy pochodzących z rozbitego samolotu. Widać było jednak, że funkcjonariusze nie panują nad sytuacją. Byli zdenerwowani i nie wiedzieli co mają robić. Widziałem starszego mężczyznę, który szedł leśną ścieżką. Możecie go zobaczyć go na filmie, który nakręciłem komórką. Nagle podbiegł do niego milicjant i krzyknął: – Odejdź stąd starcze!


Skierowałem wtedy obiektyw kamery w telefonie w stronę ziemi, nie chciałem nagrywać twarzy milicjanta. Dlatego słychać tylko jego głos. Nie zorientował się, że nagrywam film. Wyglądał na spanikowanego i przerażonego. Nie odezwał się do mnie ani słowem, pobiegł tylko w stronę samolotu.

Relacja była zmanipulowana

Władimir Iwanow może być jednym z najważniejszych świadków, tego co działo się tuż po katastrofie. Film, który trafił do internetu wzbudził wielką sensację. Czy huk to strzały Rosjan dobijających Polaków? Czy na nagraniu słychać, jak ktoś krzyczy po polsku? Dopytywali się internauci. – Jestem zaszokowany, jak to wszystko zostało zmanipulowane. Byłem tam i nie słyszałem niczego w rodzaju: „Nie zabijajcie nas”. Mam nadzieje, że teraz, mówiąc prawdę ukrócę rozpowiadanie tych wszystkich plotek – kończy Władimir Iwanow

Fakt, 21 maja 2010

Brak komentarzy: