środa, 22 stycznia 2014

Prof. Lew-Starowicz: seks to przyjemność - wywiad

W moim małżeństwie zawsze był model partnerski. Ta sama ranga, tylko inny podział obowiązków. Na przykład ja do kuchni nie wchodzę. Nie wiem, w której szafce są talerze. Z prof. Zbigniewem Lwem-Starowiczem rozmawia Paulina Reiter
Porozmawiajmy o panu. 

Nie lubię.

Wie pan, z czym mi się pan kojarzy? 

Z seksem.

Tak było, zanim przeczytałam pana autobiografię. A teraz już tylko komża i mundur. Jako dziecko był pan ministrantem, potem wojskowym. Kościół i wojsko. To kojarzy mi się z obowiązkiem, a seks przeciwnie - z przyjemnością. 

Ale czy obowiązki zawsze muszą być przykre? Na przykład obowiązek przychodzenia do pracy. A jeżeli praca nas cieszy, budzi nasze zainteresowanie? Pewnie pani nieraz klnie zimą, że musi pani odpalać samochód i jechać do redakcji, ale jakkolwiek by było, pani praca jest interesująca.

Ale "obowiązek małżeński" brzmi już dość paskudnie. 

Bo to złe słowo. Powinniśmy mówić o "powinności małżeńskiej". Ale sama koncepcja nie jest taka zła - jeśli jesteśmy w stałym związku, to powinno być między ludźmi współżycie seksualne. Trudno się z kimś wiązać i powiedzieć mu: seksu nie będzie. Albo: sprawy seksu zależą tylko od mojego widzimisię. Na ogół zakładamy, wchodząc w związek małżeński, że oprócz wspólnego gospodarstwa będziemy też mieć seks. Jeśli natomiast na początku związku seks był radosny, przyjemny, a potem stał się nudny i dla jednej osoby jest tylko powinnością, to mamy problem. Jeśli jeden z partnerów prze do seksu, jest namolny, to w drugiej osobie rodzi się opór. I nie chce tego obowiązku. To zrozumiałe.

Coś pani powiem, bardzo wiele takich nieporozumień wynika z okresu tańca godowego. To okres seksualnej otwartości, gotowości. Daje nam złudzenie, że taka sytuacja - że prawie nie wychodzimy z łóżka, ciągle mamy ochotę na seks, jesteśmy w tym łóżku pomysłowi - będzie trwać wiecznie.

Niestety, po okresie tańca godowego niknie dbałość o drugą osobę. Wychodzą nasze prawdziwe cechy charakteru. Może jesteśmy egocentryczni? Może uważamy, że druga osoba jest naszą własnością i ma wspomniany "obowiązek" albo że "łaskawie" dopuścimy ją do seksu za dobre sprawowanie?

Dlatego dobrze jest uprawiać seks przedmałżeński i się przekonać przed ślubem. 

Też tak uważam.

Naprawdę? Jak pan to łączy z nauką Kościoła? Przecież pan jest wierzący. 

Nauka Kościoła w zakresie zachowań seksualnych jest taka trochę... wyidealizowana. To model, można rzec, heroiczny. Praktyka się z tym rozmija. W zakresie zachowań seksualnych Kościół od stuleci nie jest w stanie wyegzekwować od wiernych stosowania się do swojej nauki. Poza tym pouczają osoby, które nie są ekspertami w tej dziedzinie.

Problem rodzi się, kiedy wierni nauki księży traktują serio i powoduje to u nich poczucie winy, które kładzie się cieniem na ich seksie. Spędzają wtedy czas między konfesjonałem a łóżkiem. Biegają się wyspowiadać.

Poza tym pamiętajmy, że mamy trochę skrzywioną perspektywę. Kościół katolicki jest jednym z wyznań chrześcijańskich. Prawosławie ma inne podejście do seksu. Również Kościoły protestanckie. Dlaczego mamy uważać, że nauka Kościoła katolickiego dotycząca seksu jest optymalna, a tamte Kościoły nie mają nic do powiedzenia?

Za to właśnie podpadłem z książką "Nowoczesne wychowanie seksualne" z 1995 roku - że zrównoważyłem różne wyznania chrześcijańskie, które mają inne podejście do seksu. Podniósł się krzyk i protest. Zapewniam panią, że jeszcze przez wiele lat żaden podręcznik edukacji seksualnej, który odbiega od katolickiego modelu, nie będzie zaakceptowany.

Dla mnie to szokujące. 

Dla mnie też. Przez wiele lat byłem ekspertem ONZ i WHO w zakresie edukacji seksualnej. Gdy zostały opracowane i przetłumaczone na język polski standardy edukacji seksualnej WHO, zostałem poproszony, żeby je przyswoić w Polsce. Badania były bardzo rzetelne, oparte na nowej wiedzy seksuologii rozwojowej, podzielone na grupy wiekowe. WHO zorganizowało konferencję w Pałacu Staszica, gdzie miałem przedstawić badania. Byli tam wszyscy specjaliści z Polski zajmujący się edukacją, ministrowie zdrowia, edukacji. I byli też nasi rodzimi talibowie. Od razu przeszli do ataku. Z talibami nie ma dyskusji, mają umysły umeblowane na swoich posiedzeniach. Są jak sekta. Powstał rwetes, że już w przedszkolu będzie się demoralizować dzieci, ucząc je seksu. Że to rozbicie właściwego wychowania, raj dla pedofilów i dziesiątki innych teorii wyssanych z palca. Zrobił się szum polityczny, zostałem zaatakowany. Krótko i węzłowato - decyzja władz zapadła, że nie będzie edukacji seksualnej w przedszkolach.

To przecież nauczanie o rozwoju człowieka. Dlaczego Kościół się tego boi? 

Kościół, działacze organizacji prokościelnych i talibowie mają takie widzenie, że trzeba powstrzymać falę seksu, która płynie z zepsutego Zachodu. Tę zgniliznę moralną. Że dzieci trzeba wychowywać w domu. Szkole wara od tego. Jeśli podręczniki, to tylko takie, które wychowują do życia w czystości, czyli tożsame z podręcznikami katechezy i nauczania religii. Młodzież od seksu trzeba powstrzymać, najlepiej, gdyby w ogóle nie było seksu przedmałżeńskiego. I koniecznie trzeba powstrzymać młodzież od antykoncepcji.

Straszy się młodych ludzi, że jak rozpoczną seks przed ślubem, to później nie będą szanowali swoich partnerów, wmawia się im, że dziewictwo jest darem dla ukochanej osoby, i to darem na całe życie. Każdy inny model wychowania seksualnego, który jest z tym rozbieżny, jest natychmiast oprotestowany. Jeden z tych talibów powiedział, że "nasze córki się wychowuje na prostytutki". Oni tak to widzą.

Kto popatrzy rozsądnie na standardy WHO, nigdy nie powiedziałby, że promujemy prostytucję. Ale hałas się robi ogromny. Poza tym talibowie są zorganizowani, od razu piszą listy, organizują marsz na Krakowskim Przedmieściu. Władza unika konfliktów z Kościołem, bo ma swoje kłopoty i nie zamierza tracić punktów przez seks. Kościół ma poczucie monopolu w tej dziedzinie, talibowie krzyczą coraz głośniej. A dzieci i tak się wychowują w internecie, czytając najgorsze bzdury.

Rzeczywiście nie lubi pan o sobie mówić. Ale zróbmy skok w przeszłość i wróćmy do pana dzieciństwa. Do tej komży ministranckiej. 

Niech pani sobie wyobrazi małe miasteczko, jakim był wtedy Sieradz. W takim miasteczku ważna jest hierarchia. Jest Olimp w postaci lekarzy, adwokatów, proboszcza. Przedstawiciele władz i partii nie należą do Olimpu, traktowani są jako zakały. Taki mały chłopak jak ja, dorastając, widzi tę hierarchię, to, że jego koledzy, którzy są ministrantami, są wyżej od niego. Więc stara się wejść w te struktury. I już. Ale nasz dom, jeśli chodzi o religię, był refleksyjny. Poza tym nabożeństwa były bardzo ładne, pełna liturgia, kadzidła, chór. Było ekstra. I jeszcze mówili po łacinie, więc miało się poczucie przynależności do elity. Nie przeszkadzało to oczywiście wieczorami bić się z kolegami na podwórku.

I potem z tęsknoty za wyższymi szczeblami hierarchii wskoczył pan w żołnierski mundur. 

Tradycje żołnierskie były w rodzinie silne. Ojciec, jak wspominał wojsko, to miał oczy zamglone, pamiętał wojnę, Niemców, rok '20. Pradziadek walczył w powstaniu styczniowym. W domu było pełno oficerów, bo ich ojciec uczył. Przyjeżdżali po niego samochodem, wpadali na pogawędki, ojcu się przypochlebiali, więc dzieciom przynosili smakołyki, bo kantyny wojskowe były lepiej zaopatrzone niż sklep w rynku. Miałem same pozytywne skojarzenia z wojskiem. Więc gdy nadszedł wybór studiów, wybrałem medycynę na Wojskowej Akademii Medycznej. To była wtedy czołowa uczelnia medyczna, bo wojsko było świetnie wyposażone w sprzęt. Lekarze wojskowi cieszyli się prestiżem. Tyle że to były czasy, kiedy munduru i komży nie można było łączyć. Oficer w komży nie paradował. Chyba że kapelan.

Na tej wojskowej uczelni zainteresował się pan seksuologią? 

Tak. WAM był jedyną uczelnią, gdzie były wykłady z seksuologii. Co zaskakujące, należeliśmy do pionierów w Europie. Na Zachodzie długo jeszcze seksuologia nie była postrzegana jako nauka. Dobre tradycje seksuologii mieli też Czesi, dziś tacy niedoceniani, ale to oni właśnie stworzyli już przed II wojną Instytut Seksuologii na Uniwersytecie Karola. Coś niecoś robili Niemcy, ale w innych krajach - posucha. Byliśmy do przodu, i to dość długo.

Inny przykład polskich sukcesów to stworzony przeze mnie na Wydziale Rehabilitacji AWF-u przedmiot rehabilitacja seksualna, czyli seks niepełnosprawnych. Od początku w tej dziedzinie pracuje ze mną dr Alicja Długołęcka. To była jedyna w Europie uczelnia kształcąca rehabilitantów, także seksualnych. Inne szkoły europejskie przejęły to od nas.

Pan miał 22 lata, gdy zaczął przyjmować pacjentów. Młodo. 

Praktykę zacząłem w Towarzystwie Rozwoju Rodziny w poradni małżeńskiej i rodzinnej. Ktoś od nich usłyszał mój wykład o psychosomatycznym ujęciu zdrowia i choroby, poruszałem też tematykę seksualną. Zapytano mnie, czy nie zechciałbym pomagać pacjentom z tymi problemami. Chciałem, ale denerwowałem się okrutnie, ponieważ nie miałem doświadczenia terapeutycznego, jedynie przygotowanie teoretyczne. I wyglądałem bardzo młodo, niepoważnie. By dodać sobie powagi, zacząłem palić fajkę. Seksuologia wtedy nie była tak skomplikowana jak dziś. Uważano, że zaburzenia mają źródła psychogenne, a ja siedziałem głęboko w psychiatrii i psychoterapii. Leków prawie nie było.

Pacjenci mieli te same problemy co dziś? 

Owszem. Głównie przedwczesny wytrysk i kłopoty z orgazmem, zaburzenia erekcji i bóle podczas stosunków. To, co się zmieniło, to to, że ludzie nie potrafili tak jak dziś mówić o seksie, bo dyskusja na te tematy była prawie nieobecna w mediach - były może ze dwie rubryki porad sercowych w tygodnikach. Panowała większa wstydliwość i gorsza terminologia. Dziś więcej kobiet niż niegdyś ma kłopoty z libido - są przepracowane, do tego dochodzą problemy z zaburzeniami gospodarki hormonalnej, bo kobiety używają coraz częściej pigułek antykoncepcyjnych, a w latach 60. największym problemem dla kobiet był brak orgazmu, co wynikało z zahamowań i nieznajomości ars amandi.

Przeżył pan w swoim życiu ogromną zmianę w podejściu do tematu homoseksualizmu. 

Byłem uczony przez profesorów, że homoseksualizm, podobnie jak pedofilia, zoofilia i inne "filie", to patologia, choroba. I że trzeba leczyć. Nauki te potwierdzały naukowe pisma zagraniczne, które czytałem po angielsku. Homoseksualiści w Polsce byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii - jeśli Milicja Obywatelska przyłapała homoseksualistę na próbach poszukiwania partnera, np. na placu Trzech Krzyży, który był ich miejscem spotkań, spuszczała łomot i wyzywała od pedałów. Przeświadczenie było takie, że to ludzie chorzy, to i sami zainteresowani zgłaszali się na leczenie i prosili o pomoc. Bo czuli się nieszczęśliwi. Myśleli: jestem chory, trzeba się leczyć. I były standardy postępowania - popęd hamowaliśmy psychotropami, były też próby zmiany orientacji poprzez elektrowstrząsy.

Straszne. 

To była inna epoka. Wyglądało to tak, że pokazywałem pacjentowi slajd lub świerszczyki, gdzie były treści homoseksualne, i jak go to podnieciło, to łup prądem.

Tak zwana metoda awersyjna. 

Oczywiście efekty były pozytywne, bo jak się mu potem pokazywało sceny homoseksualne, to rodziło to taki lęk, że nie był w stanie reagować podnieceniem. Bo lęk paraliżuje seks. Wynikały z tego dramaty. Pacjenci często pozorowali życie rodzinne albo w ogóle rezygnowali z seksu. I żyli w poczuciu że są chorzy, nienormalni. Wszystko zmieniło się w 1973 roku, kiedy Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, a za nim WHO wykreśliły homoseksualizm z listy chorób i zaniechano leczenia go, również w Polsce.

Zaciekawiło mnie to, co pan mówi o politykach. Że u tych prawicowych rozdźwięk między tym, co deklarują, a tym, jak żyją, jest ogromny i jest źródłem frustracji seksualnych. I że jak się handryczą na mównicy sejmowej w sprawach związanych z seksem, to od razu widać, że sami mają jakiś problem. 

No bo generalnie jest tego typu zależność, że zajadłość w sprawach seksu musi mieć zawsze osobisty kontekst. Jeśli ktoś prowadzi krucjatę antyseksualną, jest taki rozsierdzony, to za tym stoi problem osobisty. Mężczyzna niesprawny w seksie często staje się antyfeministą. W impotencie rodzi się wrogość w stosunku do kobiet. Ci politycy, którzy mają takie ostre wystąpienia, to albo mają zaburzenia sprawności, albo niską pozycję w roli kochanka, są lekceważeni w tej sferze. Albo tłumią jakieś mroczne potrzeby seksualne. Jest taki jeden z tych prawicowych polityków napalony na seks, kompletny sadysta. Nie może się od tego problemu uwolnić.

Bo niech mi pani powie - jeżeli kobiety mają swój kongres albo swój marsz na 8 marca, to dla zdrowego seksualnie i psychicznie mężczyzny to jest normalne. Więc skąd ta zajadłość niektórych? To, że krzyczą, że te baby jakieś niedorobione, męskie, że lesbijki. Skąd ta wrogość? Ona musi mieć podłoże osobiste.

Może politycy powinni przymusowo do pana chodzić na terapię. Oszczędziłoby to nam wielu głupich ustaw. 

Można by złagodzić ich obyczaje. Natomiast pycha władzy to co innego! Pycha władzy ma inne powiązanie z seksem. Władza to afrodyzjak, uderza do mózgu, politycy, którzy byli nikim, gdy dostają władzę, czują się wielcy i zaczynają traktować kobiety jak zdobycze. U kobiet takiego afrodyzjaku władzy nie dostrzegam. Z wieloma polityczkami rozmawiałem, pamiętam takie, które bardzo awansowały i jakoś im to w tę stronę nie szło.

Przez pana gabinet przewinęło się też sporo duchownych. 

W latach 60. w Warszawie usługi seksuologiczne świadczyła tylko jedna placówka - Towarzystwo Rozwoju Rodziny. Miała tam gabinet Michalina Wisłocka, miałem i ja. Kiedyś odwiedzało mnie bardzo wielu duchownych, którzy mieli problemy w kwestii celibatu. Dziś kler ma swoich terapeutów, a i podejście Kościoła trochę się rozluźniło.

Masturbacja już nie jest grzeszna? 

Dziś masturbację księża traktują na szczęście jako fazę rozwoju seksualnego, w zasadzie jest to teraz taki grzech lekki, nie należy robić z tego problemu. A ileż to setek tysięcy, milionów głównie mężczyzn - bo nie interesowano się wtedy masturbacją kobiet - zostało wpędzonych w poczucie winy. Jeden z nieżyjących już marszałków Sejmu zerwał z Kościołem właśnie przez masturbację, bo go ksiądz uderzył w twarz za to, że się onanizował.

To była obłędna walka. Musieli walczyć z własnym ciałem, własną zmysłowością przez wiele lat. Dramat polega na tym, że mężczyzna został tak ewolucyjnie zaprogramowany, żeby się szybko rozmnożyć. Dlatego dojrzewający mężczyzna ma największe libido, największą produkcję plemników, ponieważ kiedyś mężczyźni nie żyli długo, to przez to mieli szanse na sukces reprodukcyjny. Bo później albo dostał maczugą w łeb, albo go jakieś dzikie zwierzę rozszarpało. Wtedy dojrzewający mężczyzna już był mężczyzną, przechodził rytuał inicjacji z chłopca w dorosłego. To już był wojownik, miał prawo posiadania żony, dzieci. A teraz 16-latek to kto to jest?

Chłopiec. Ale 30-latek to też nadal chłopiec. 

Bo dojrzewanie jest teraz rozciągnięte w czasie. I teraz mężczyźni mają duży popęd we wczesnych latach, bo to wynika z natury, ale później też mają duży popęd, bo to wynika z kultury - jest dużo stymulacji seksualnych, internet, telewizja. Więc masturbacja ma inne znaczenie, bo jest zachowaniem zastępczym.

Tutaj mam niedobrą wiadomość dla kobiet. Problem narasta i to zaczyna niszczyć wiele związków, bo mężczyźni się uwarunkowują, upodobali sobie zachowania masturbacyjne, które są związane z oglądaniem fajnej pornografii. On sobie wejdzie do internetu i tam ma filmiki, kobiety, dzieje się. To staje się jego świętem, czasem dla siebie. To tylko jego przyjemność. A jeśli uprawia seks z partnerką, to musi też skoncentrować się na niej. Trzeba ją przygotować, zainteresować seksem, zadbać, żeby była podniecona, doszła do satysfakcji.

Strasznie się trzeba narobić. 

Okropny wysiłek. Więc mężczyźni wolą się masturbować. Kobiety młode, zdrowe, potrzebujące seksu i tygodniami nic. Często mam w gabinecie dramatyczne sytuacje.

Przychodzi para z problemem "rzadki seks", czyli raz na kilka tygodni. Ona mówi, żeby go zbadać, bo chyba jest chory. Ja pytam taktownie: "Czy chcecie państwo rozmawiać razem?". "Tak, nie mamy przed sobą tajemnic". Na to ja: "Ale czy na pewno, bo będę wchodził w szczegóły". Oni - że naprawdę, oni zawsze razem. No to ja mu zadaję pytanie, czy się masturbuje. Owszem, kilka razy w tygodniu.

I zawsze to samo. U niej szok!

Chciałem oszczędzić im tej sytuacji, bo lepiej, żeby do niej nie doszło. No, ale doszło. I teraz ona mówi, że dla niej to jest zdrada. Że on ją zdradza z innymi kobietami. Bo jego podniecają te kobiety z obrazka. On baranieje. O jakiej tu zdradzie mowa? Przecież nie ma żadnej zdrady. On się tylko podniecał.

Atmosfera została zepsuta, bo nawet jeżeli seks wraca, to już ona ma w głowie, czy on sobie czasami nie wyobraża jej w innej roli albo że jest z inną kobietą w ogóle.

Więc zawsze ostrzegam, gdy mam spotkania z młodzieżą w szkołach - bo są jeszcze otwarci dyrektorzy, co mnie zapraszają - jeśli jest mowa o masturbacji, to żeby traktować onanizm jako zachowania zastępcze wynikające z dużego napięcia, dużego pobudzenia sytuacyjnego, żeby nie robić z tego nabożeństwa, rytuału, który może się potem odwrócić przeciw związkowi partnerskiemu.

Często ma pan takie wykłady w szkołach? 

Nie za często. Ostatnio zostałem zaproszony, talibowie się dowiedzieli, oprotestowali i odwołano.

Zabawne, ile razy został już pan uznany za wroga Kościoła. 

Zawsze mówię młodym seksuologom: "W Polsce można być specjalistą seksuologiem w gabinecie, można przyjmować pacjentów i nawet będziecie robić kasę. Ale jeśli ktoś ma potrzebę społecznego działania, zwłaszcza jeśli postanowi działać w tak śliskim temacie jak edukacja seksualna - to będzie jak na froncie".

Z pana książki wynika, że dziś główne problemy to kłopoty z erekcją i brak popędu. 

Jeśli chodzi o kobiety, to na pierwszym miejscu jest brak chęci na seks, zaburzenia popędu, zaburzenia pożądania - jak już wspomniałem, to rezultat stresu, przepracowania i zmian hormonalnych.

U mężczyzn dwa główne to zaburzenia erekcji i przedwczesne wytryski. Przedwczesne wytryski są na pierwszym miejscu, ale ja bym nie traktował tego jako wielkiego problemu - leczy się to teraz wdzięcznie, kilka tygodni. Natomiast zaburzenia erekcji były wielkim problemem w przeszłości. Mężczyźni mówili: "Jak nie ma erekcji, to nie ma już po co żyć, nie jestem mężczyzną". Mężczyzna z przerażeniem czekał na moment, kiedy już nie będzie mógł, bał się, że jego pozycja w oczach partnerki spadnie. I rzeczywiście często tak było. I nagle - alleluja! Viagra i inne leki. Teraz to on może mieć 90 lat, nadciśnienie, być po zawale, po wylewie, ale erekcję ma.

Ale dla kobiet nie ma pastylki na popęd. A problem dotyczy jednej trzeciej populacji. 

Te kobiety, w różnym wieku, przychodzą pogodzone: "Mogę żyć bez seksu' - mówią mi. A to jest dramat dla pary.

Kolejny problem to atrakcyjność seksu. Jak kobieta ma odbyć kolejny rutynowy stosunek, to nic dziwnego, że woli pójść do galerii handlowej, obejrzeć serial, poczytać kolorowe magazyny. One przynajmniej zawierają nowe treści.

Ojej, pani redaktor, bo teraz się zmartwiłem - czy rzeczywiście myśli pani, że czytelnik po przeczytaniu mojej książki będzie miał skojarzenie ze mną, że mundur i komża?

Raczej tak. Bo ten mundur dla pana widać strasznie ważny. 

Ja bym i teraz chętnie w mundurze chodził.

Bo za mundurem panny sznurem? 

Nie. Mam silne wczesne uwarunkowanie, w końcu byłem w tym wojsku 11 lat. Zresztą słyszałem od kobiet, że dobrze mi w mundurze. Więc pewnie próżność też jest.

Bardzo pan dyskretnie opowiada o rodzinie w tej autobiografii. Raczej jest o pracy niż o żonie i dzieciach. 

No bo nie widzę, czemu by to miało służyć.

Mogliby pana polscy mężczyźni naśladować. Na przykład w tym, że pan z córkami świętował pierwszą miesiączkę. 

Bo stawały się kobietami. Piękna sprawa! Święto. Może i nasz dom był tradycyjny, ale kobiety miały zawsze bardzo wysoką pozycję. Widząc swoich rodziców, nigdy bym nie powiedział, że ojciec tłamsił moją mamę. Był układ, rozdział ról, zajmowali się czym innym, ale pozycja mamy była wysoka. Ta sama ranga, tylko inny podział obowiązków. Ja moich rodziców widziałem jako partnerów. Tata był profesorem w szkole średniej, uczył rysunku i języka polskiego. Mama zajmowała się domem. Wychowała trójkę dzieci. Ojciec utrzymywał cały dom.

I pan też stworzył związek na tej zasadzie? 

W moim małżeństwie też jest ten model partnerski. Na przykład ja do kuchni nie wchodzę. Nie wiem, w której szafce są talerze. Ale pracuję od rana do 21. Cały dzień.

A żona nie pracuje? 

Teraz już nie. Ale jak była chirurgiem dziecięcym, czyli realizowała się zawodowo, to też był taki podział ról, co jest jej zakresem obowiązków, a co moim. Ona mówiła, żebym się do spraw domowych nie wtrącał, bo same nieszczęścia wtedy się działy. To była jej działka. Moją działką było zupełnie co innego.

A co? 

Organizowanie przyjęć. Albo wyjście do kina. Żona mówi mi: "Wybierz dobry film".

Dobra żona. Pan ma poczucie, że coś naprawdę zrobił, a pan tylko film wybrał. 

No tak, ale ona nie znosi filmów akcji. Więc wybieram film, który jej się spodoba.

A czy przychodzą do pana pary, których problemy wynikają z tego, że próbują wprowadzić nowy rodzaj związku partnerskiego? 

Masa tego jest. Wiele wariantów. Na przykład jedno chce, żeby związek był partnerski, a drugie narzuca styl patriarchalny lub matriarchalny, bo kobiety też lubią rządzić. Są tacy, którzy deklarują model partnerski, a to jest raczej wzajemna walka o władzę. I jeszcze inny, kiedy mówią, że chcą partnerstwa, ale nie w łóżku, bo w łóżku on się powinien nią zająć, bo ona chce się czuć kobietą. On tego często nie dostrzega, bo ona wszędzie przejęła obowiązki, ona wybierała wczasy, filmy, wszystko załatwiała, on nie musiał się o nic martwić, nawet mu marynareczkę kupiła. To on myśli, że w łóżku też będzie obsłużony. A ona mówi: "Choć tu niech będzie mężczyzną!".

Proszę mi na koniec powiedzieć, co to jest według pana udany seks? 

To taki, że czuje się, że to przedsmak raju. Coś niewyobrażalnego. Dla takiej chwili warto żyć. Uczucie duchowe i zmysłowe. To tak piękna chwila, że można tylko ubolewać, że tego nie można przedłużyć. Tylko proszę nie pomyśleć, że ja cierpię na jakieś przedwczesne sprawy. Nie. Poza tym seks to przyjemność demokratyczna, niepotrzebne do tego pieniądze, nic! Można to po prostu ot tak mieć. Czy to nie wspaniałe? bzd

Brak komentarzy: