Aktorką została wbrew ojcu. I na przekór profesorom szkół teatralnych, którzy odrzucili ją na egzaminach wstępnych. Niesłusznie, bo za rolę we "Wszystko, co kocham" dostała nominacje do Złotych Orłów.
Kim jest prywatnie? Krakowianką zakochaną w Warszawie. Dziewczyną, która mówi: „Moje życie przypomina 'Dzień świra' ”. Ale nad karierą panuje. Wkrótce zobaczymy Olgę Frycz w "Maratonie tańca". Znów będzie sukces?
Pytanie, którego nie znoszę? Jak to jest być córką sławnego aktora Jana Frycza? I czy nazwisko pomaga mi w karierze. Ale uprzejmie na nie odpowiadam. Sama, gdybym spotkałam Charlotte Gainsbourg, zaczęłabym rozmowę od tego, jak to jest być córką Serge’a.
Ojcu zawdzięczam… geny? Trudno mi powiedzieć, bo zbyt dobrze go nie znam. Wyprowadził się, gdy byłam mała, i rzadko się widywaliśmy. Teraz mamy przyjacielską relację. Nie chciał, żebym została aktorką, mówił, że dla kobiety to zawód podobny do prostytucji. „To czekanie, czy ktoś cię zechce, negocjowanie stawki. Nie ma w tym piękna”. Nie wiem, czy jest ze mnie zadowolony, bo nie chwali. Śmieszne, gdy ktoś czasem mówi, że tata załatwia mi role. On nie jest typem ojca zakochanego w córce, który zrobi wszystko, by ułatwić jej życie. Nie przeżywa moich premier, ogląda film po jakimś czasie. Gdy jestem na planie, pojawia się niekiedy myśl, że może ojciec będzie to widział. Wtedy się spinam. Ostatnio zabrał mnie na premierę filmu, w którym grał. Przez cały seans mocno ściskał moją rękę. Cieszyłam się, że potrzebował mojego wsparcia.
Rówieśnikom zazdrościłam… wolnego czasu. Mogli rozmawiać na Gadu-Gadu, podczas gdy ja po szkole zaczynałam zajęcia w szkole muzycznej. Miałam też prywatne lekcje gry na pianinie, w domu. Jeśli mama zgodziła się, żebym nocowała u koleżanki, potem musiałam ćwiczyć godzinę dłużej. Dziś myślę, że napięty harmonogram uchronił mnie przed buntami, nie miałam czasu na głupoty, ale też do hucznych zabaw mnie nie ciągnęło. Raz pojechałam do Warszawy na koncert Kayah i Bregovicia. To, co zapamiętałam, to tłum, który mnie przerażał.
Mamie zawdzięczam… wszystko: ciepły dom i to, że chociaż miała nas pięcioro, nigdy nie musieliśmy walczyć o jej uwagę. Nauczyła mnie, że nie warto marnować z życia ani sekundy. Niedawno do swojego mieszkania kupiłam pianino elektryczne. Rozłożyłam nuty z sonatami Haydna i okazało się, że wyszłam z wprawy. Ćwiczę więc w każdej wolnej chwili. A mama często dzwoni z pytaniem, czy dzisiaj grałam.
Krakowianka przeprowadza się do Warszawy... bo zakochała się w stolicy. Trzy lata temu, gdy przyjechałam na zdjęcia do "Wszystko, co kocham", postanowiłam tu zostać. Zrezygnowałam z Krakowa, bo Kraków zrezygnował ze mnie, nie dawał możliwości takich jak Warszawa, która zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia... Dworcem Centralnym. Wiem, że to niedorzeczne, ale jestem jego fanką. Podoba mi się też Pałac Kultury i warszawska architektoniczna niekonsekwencja. Pasy w kształcie klawiatury na ulicy Emilii Plater, skarpa wiślana. Nie tęsknię za krakowskim spokojem. Lubię hałas miasta, tempo. W hotelach zawsze proszę o pokój z oknem na ulicę – im jest głośniej, tym jestem spokojniejsza.
Moje mieszkanie… jest nieduże. Wynajęłam je w kamienicy na Powiślu, ale prawie wszystko, co w nim jest, kupiłam sama: szafy, lodówkę, filiżanki – żeby to był mój dom, coś więcej niż tylko miejsce, w którym śpię. Urządzone jest minimalistycznie, dominuje nowoczesny design. Ściana książek, albumów, nad łóżkiem plakat z "Wszystko, co kocham" autorstwa Wilhelma Sasnala, duże zdjęcie Boba Dylana. Stary, biały stół kreślarski, który rozkładam, gdy przychodzą goście. Przy nim też robię z drewna i plastiku miniatury mebli.
Wciąż walczę… ze swoim charakterem, bo często najpierw mówię, potem myślę. Obiecuję sobie, że nauczę się trzymać język za zębami, co mi raczej nie wychodzi. Wtrącam się, krytykuję, jakby mój scenariusz był jedynym, który może kogoś uszczęśliwić. W domu rodzinnym stół miał być nakryty tak, jak ja chciałam, ustalałam również, gdzie kto ma siedzieć. Mama często ustępowała mi dla świętego spokoju. Jestem zaniepokojona, jeśli coś dzieje się inaczej, niż chcę. Wyprowadzka z domu nie była więc trudna, była potrzebna.
Gdy po raz pierwszy obejrzałam "Dzień świra... " pomyślałam, jak bardzo bliski jest mi Adaś Miauczyński. Mam nerwicę natręctw. W moim domu bałagan nie występuje. A bałagan to kurz na półkach, naczynia w zlewie, rozrzucone książki. Nie wyjdę z domu, jeśli nie umyję szklanki po herbacie. Gdy odwiedzam przyjaciółkę, a u niej jest nieporządek, proszę, żeby wyszła i sprzątam. Bo to mnie relaksuje – ktoś wali w worek treningowy, inny medytuje, ja odkurzam. Na imprezie u znajomych, gdy narasta stos naczyń, idę zmywać. Uwielbiam robić pranie, czuć zapach proszków, płynów do płukania. Gdybym nie była aktorką, chyba otworzyłabym sklep ze środkami czystości.
Duże rozczarowanie przeżyłam, gdy... nie dostałam się do żadnej szkoły aktorskiej, choć byłam przekonana, że zdam bez problemu. Po roli w "Weiserze" Wojciecha Marczewskiego, w którym zagrałam jako czternastolatka, od profesorów ze szkoły teatralnej słyszałam, że wszystkie drzwi są dla mnie otwarte. Mówili: „Szkoda, że jesteś taka młoda, bo już mogłabyś studiować”. Byłam na tyle głupia, że uwierzyłam. Zdawałam, mając za sobą już kilka ról. Nie chciałam, by ktoś na egzaminach zarzucił mi, że jestem zbyt pewna siebie. Przyszłam skromnie ubrana w białą bluzkę, granatową spódnicę, a inne dziewczyny w sukienkach, w butach na obcasach. Może byłam za mało wyrazista? Odpadłam na egzaminach w Krakowie, potem odrzucili mnie w Warszawie, w następnym roku w Łodzi, Wrocławiu. Nikt nie powiedział, co robiłam nie tak. Może miałam szczęście, że mnie nie przyjęli? Wielu ludzi po szkole nie dostaje ról. Ja skończyłam filmoznawstwo i choć z wykształcenia nie jestem aktorką, gram.
Wino w samotności? Mam ochotę je otworzyć, gdy ogarnia mnie smutek. Ale przede wszystkim chcę wtedy zostać sama. Jednak mam przyjaciółkę, która mi na to nie pozwala. Przychodzi i zmusza do gadania, choć ja w chwilach smutku wolę słuchać o problemach innych – moje wtedy wydają mi się małe i przeciętne.
Błąd, który lubię popełniać? Palę. Pierwszą paczkę kupiłam w klasie maturalnej. Tępią mnie za to ludzie na forach internetowych, bo plotkarskie portale wciąż publikują moje zdjęcia z papierosami. Z obawy o zdrowie staram się ograniczać. Zakaz palenia w knajpach jest mi na rękę. Coraz dłużej wytrzymuję bez papierosa i walczę, żeby ręka się nie trzęsła.Filigranową figurę zawdzięczam… mamie, choć kiedyś myślałam, że także papierosom, ale nie wiem, czy palenie rzeczywiście zmniejsza apetyt. Nie wiem też, czy przez nałóg nie jestem taka niska.
Kulinarna słabość? Schabowy. Chciałam kiedyś zadbać o zdrowie i jeść sałaty, ale mi nie smakują. Dobrze gotuję. Wczoraj zrobiłam polędwiczki wieprzowe w sosie borowikowo-śmietanowym. Do tego mizeria z koperkiem i śmietaną, młode ziemniaki. Frajda, bo znajomi wylizywali talerze.
Moje grzechy główne? Łakomstwo, łakomstwo, łakomstwo. Wiem, że nie powinnam brać dokładki, jednak nie mogę się powstrzymać.
Nie marzę o... ważnych rolach w teatrze. Wybrałam film. Albo film wybrał mnie. Lubię być w teatrze jako widz. Moja przyjaciółka Ania Czartoryska w "Morfinie" gra tak, że płaczę. Jednak sama miałabym problem z próbami, z powtarzalnością. Na planie, jeśli mam kilka razy powtórzyć scenę, zaczynam się gubić, gadać jak automat, z każdym kolejnym dublem robię się coraz gorsza.
Zawód aktorki zaskoczył mnie… tym, że jest tak mało romantyczny. Gdy w umowach ktoś za mnie próbuje decydować, że po tej roli nie mogę już zagrać u tego czy tamtego reżysera. I że jak w każdym zawodzie zmartwieniem bywa opłacenie rachunków. Ale zaskakuje mnie też pozytywnie. Dostaję coraz fajniejsze propozycje. Wkrótce premiera "Maratonu tańca" w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz. A "Wszystko, co kocham" wchodzi do kin we Francji.
Życie celebrytki… Wolę celebrować życie. Z dala od fleszy. Są imprezy, na które wypada pójść, na przykład premiery filmów. Ale zwierzęciem imprezowym nie jestem. Rzadko pozuję do zdjęć, wychodzę na nich tragicznie.
Czuję się niezrozumiana… często, bo mówię niewyraźnie. Także wtedy, gdy paparazzi czyhający pod moim domem, mówią: „Przecież o to pani chodziło”. Ostatnio zobaczyłam z okna siedmiu facetów z aparatami i nie chciałam wyjść. To chyba lęk przed osaczeniem. Gdy rośli mężczyźni jadą za mną, śledzą, wzywam policję.
Gdy widzę siebie na ekranie… jestem załamana, w domu rozpaczam. Niby czekam na premierę, ale tak naprawdę wolę, żeby jej nie było, bo boję się obciachu. Każdy film uważam za koniec kariery. Potem oglądam drugi, trzeci raz, słyszę od ludzi, że było fajnie, czuję ulgę. Najbardziej boję się zarzutu, że za każdym razem jestem taka sama. Albo że w końcu zabraknie mi talentu lub okaże się, że wcale go nie mam.
Czuję się dzieckiem… gdy wracam do domu, do mamy, czeka na mnie zupa. I gdy tata przedstawia mnie: „Moja córka Olga”, a ktoś mówi: „Wiem, czytałem”, i widzę, że ojciec jest dumny. Z dzieciństwa została mi słabość do kolorowych słodyczy. Lubię żelki, mamby, landrynki i chyba tak zostanie, dopóki nie wypadną mi zęby.
Mój stan konta… Jestem rozrzutna. Potrafię spontanicznie wydać sporo pieniędzy na miniaturowy model samochodu. Zbieram je od lat. Dlatego założyłam drugie konto i nie mam do niego karty ani dostępu przez internet. Wiele razy byłam w sytuacji, kiedy pieniądze się skończyły.
Zaskakujące, że kiedyś... muzyką, która poruszała mnie do głębi, były piosenki Spice Girls (śmiech), ale czas muzycznej tandety wspominam z sentymentem. Myślę, żeby za kilka lat napisać scenariusz o moim pokoleniu, urodzonym w latach 90. Pokoleniu dobrobytu, ale też pustki. Jesteśmy wciąż za młodzi, żeby powiedzieć o sobie.
Słowa, których nadużywam? „Nie to, nie tak, nie tam”, „właściwie”. Brzydkich słów na „k”. Za dużo przeklinam, choć ponoć w moich ustach przekleństwa tak bardzo nie rażą.
Gdy patrzę w lustro… cieszę się. Choć chciałabym być wyższa. I mądrzejsza. Mieć bardziej chłonny umysł i taką mądrość życiową, która dyktuje tylko dobre wybory.
Na myśl o macierzyństwie… Pochodzę z wielodzietnej rodziny, więc nie wyobrażam sobie życia bez dzieci. Za wcześnie planować, ale gdyby się zdarzyło, byłabym szczęśliwa, nie martwiłabym się o karierę.
O miłości wiem, że… powinna być na całe życie, ale, niestety, często ma termin ważności. Jestem kochliwa. Zawsze myślę, że to uczucie na zawsze, ale potem zjawia się ktoś inny.
Dla miłości… zrobiłabym wszystko. Miłość daje mi poczucie, że żyję, że wszystko jest prawdziwe. Gdyby nasze wspólne dobro wymagało rezygnacji z grania, zrezygnowałabym.
Rano budzi mnie… kot. Zazwyczaj o 4.30. I Wojciech Kilar melodią "Witek i Alina" z "Kroniki wypadków miłosnych". W rodzinnym domu lubiłam, gdy budził mnie zapach śniadania.
Innym kobietom zazdroszczę… klasy, niewymuszonej, niewystudiowanej subtelności. Ja jestem chaotyczna, czasem zapominam się uczesać. Zazdroszczę też stabilności emocjonalnej, bo moje nastroje to balansowanie od euforii do rozpaczy, w której rzucam talerzami.
Chciałabym być... kobietą, która umie nosić szpilki. Nie umiem w nich chodzić, nie potrafię nawet w nich stać! Włożyłam szpilki na rozdanie Złotych Orłów, wiedziałam, że jeśli nagrodę dostanie Mateusz Kościukiewicz, odbiorę ją w jego imieniu. Z jednej strony trzymałam za niego kciuki, z drugiej błagałam w myślach: „Tylko nie on”.
Ostatecznie do sceny... podbiegłam. Nie wiem, jak udało mi się nie wywalić.
Ostatnio płakałam… na filmie Sofii Coppoli "Między miejscami". Często płaczę, nawet na reklamach, Potrafię rozpłakać się w muzeum, przed obrazem, myślę wtedy: „Boże, ale piękny”. Dużo trudniej mnie rozbawić. Rzadko się śmieję na głos, dużym wyzwaniem byłoby zagranie ataku śmiechu.
Umiejętność, którą chciałabym mieć? Odpowiedzieć na wszystkie pytania z krzyżówki w „Przekroju”.
Ostatnia tęsknota? Rajskie plaże w Kenii. Spędziłam tam niedawno dwa tygodnie. Wciąż mam w pamięci safari w Parku Narodowym Tsavo. Widziałam lwa, słonie, żyrafy. Na wolności wyglądają inaczej – mają nawet inne, mocniejsze kolory.
Chciałabym zagrać… u Gaspara Noégo, reżysera "Nieodwracalnego" i "Enter The Void". Ale nie sądzę, żeby dowiedział się o moim istnieniu.
Czuję się jak w raju, gdy… jestem z bliskimi. Obojętnie gdzie. Kraków, Zakopane, Warszawa. Nie mam wygórowanych oczekiwań od życia. Wystarczy, żeby być zdrową i mieć kogo kochać.
Wysłuchała Natalia Kuc
Twój STYL 6/2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz