czwartek, 30 grudnia 2010

Polska to obwarzanek

marszałek Piłsudski:

Polska to obwarzanek, Kresy urodzajne, centrum nic


Prezydent Komorowski w Wiśle:

Polska jest jak obwarzanek, na krańcach najtwardsza

środa, 29 grudnia 2010

Pilot nie chciał lecieć do Smoleńska

10 kwietnia rano na wojskowym lotnisku w Warszawie szykująca się do startu załoga tupolewa nie dostała prognozy pogody od stacji meteo. Nie dostała, bo stacja nie otrzymała jej od Rosjan. Dlatego dowódca załogi kapitan Protasiuk odmówił wylotu. Tłumaczył, że nie wiedząc, jakie będą warunki atmosferyczne, nie może zdecydować się na taki lot. – Mam takie informacje – mówi Edmund Klich. I dodaje, że w takiej sytuacji maszyna nie miała prawa startować. – Ten lot w ogóle nie powinien się odbyć.

Gdy pilot odmówił lotu, na płycie lotniska zaczęły się gorączkowe rozmowy z załogą. Do lotu przekonywał Protasiuka m.in. szef sił powietrznych generał Andrzej Błasik, który był na lotnisku jako członek prezydenckiej delegacji do Katynia. – Kapitan nie chciał lecieć bez prognozy. Doszło do dyskusji i dość ostrej wymiany zdań – mówi jeden z pilotów z 36. specpułku. – W końcu piloci zajęli miejsca w maszynie, ale nie złożyli meldunku o gotowości do startu.

Dlatego to nie dowódca samolotu, jak to zwykle ma miejsce, ale osobiście generał Błasik zameldował prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu gotowość maszyny do startu. Ekspert ds. lotnictwa Tomasz Hypki podkreśla, że gdy nie ma prognozy pogody, dowódca samolotu powinien odmówić lotu.

niedziela, 26 grudnia 2010

Bat na gapowiczów - nowela prawa przewozowego

Od 1 marca 2011 zmienia się prawo przewozowe gdzie nasz prawodawca zacny dodał rozdział 10A o treści:

Przepisy karne

Art. 87a. Podróżny, który w czasie kontroli dokumentów przewozu osób lub bagażu, mimo braku odpowiedniego dokumentu przewozu, odmawia zapłacenia należności i okazania dokumentu, umożliwiającego stwierdzenie jego tożsamości,

podlega karze grzywny.

Art. 87b. Podróżny, który w czasie kontroli dokumentów przewozu osób lub bagażu nie pozostał w miejscu przeprowadzania kontroli albo w innym miejscu wskazanym przez przewoźnika lub organizatora publicznego transportu zbiorowego albo osobę przez niego upoważnioną do czasu przybycia funkcjonariusza Policji lub innych organów porządkowych,

podlega karze grzywny.

Art. 87c. Orzekanie w sprawach określonych w art. 87a i 87b następuje w trybie Kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia.

środa, 22 grudnia 2010

Ujawnią akta sekcyjne zwłok prezydenta Kaczyńskiego?

Czy wniosek będzie? – Po dokonaniu ponownej analizy akt podejmiemy decyzję w tej sprawie – mówi adwokat rodziny Kaczyńskich, mecenas Rafał Rogalski.

W dokumentach z sekcji ciała prezydenta najwięcej wątpliwości wzbudziły zdjęcia. Widać na nich stół sekcyjny z ciałem prezydenta, leżącym razem ze szczątkami ofiary w generalskim mundurze. Z akt wynika, że wszystkie te szczątki zostały umieszczone w trumnie i przewiezione do Polski, nie ma słowa, co się stało z fragmentami ciała w mundurze. Stąd wątpliwości rodziny Kaczyńskich i rozważanie możliwości ekshumacji. – Nie mamy pewności w tej sprawie – przyznał mecenas Rogalski. – Ale decyzja o ekshumacji należy do rodziny.

Fakt, 2010-12-22

poniedziałek, 20 grudnia 2010

J. Kaczyński po otwarciu trumny w Polsce nie rozpoznał ciała brata

Jarosław Kaczyński ma wątpliwości czyje szczątki były w trumnie Lecha Kaczyńskiego:

- Nie ukrywam, że o ile rozpoznałem ciało mojego śp. brata na lotnisku (w Smoleńsku), i tu nie miałem wątpliwości, podałem zresztą charakterystyczne cechy i one zostały potwierdzone - bliznę na ręce po ciężkim złamaniu - o tyle, kiedy już widziałem ciało przywiezione do Polski w trumnie, to go nie rozpoznałem. Tutaj to był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata. Mówiono mi, że to on.

W prasie pojawiły się informacje, że nie wszystkie części ciała, które trafiły do trumny Lecha Kaczyńskiego należały do niego:

- Z całą pewnością prezydent nie był generałem i nie nosił generalskich mundurów; to jest poza jakąkolwiek wątpliwością.

piątek, 17 grudnia 2010

Wstrząsający opis zwłok prezydenta Kaczyńskiego

Opis ten powstał na podstawie udostępnionych nieoficjalnie kilkudziesięciu zdjęć i filmów nakręconych na miejscu katastrofy przez pięciu oficerów BOR.
Wynika z nich, że od początku nie było żadnych wątpliwości, że odnaleziono ciało prezydenta. Nie jest też prawdą, że spoczywało ono w błocie, jak powtarza poseł PiS Joachim Brudziński. Ze względu na drastyczność szczegółów uważaliśmy, że nie należy tego materiału publikować. Jednak wypowiedzi mec. Rogalskiego (nie pierwsze tego typu) wprowadzają w błąd opinię publiczną.
Filmy i zdjęcia mają klauzulę "ściśle tajne" i prawdopodobnie nigdy nie zostaną upublicznione.
Zadaniem funkcjonariuszy BOR na miejscu katastrofy było odnalezienie i zidentyfikowanie ciała Lecha Kaczyńskiego, a potem zdokumentowanie, jak zwłoki zostały przygotowane do transportu na miejsce sekcji. Równolegle zdjęcia i filmy robili Rosjanie i polscy prokuratorzy.

Ciało prezydenta było straszliwie zmasakrowane. Tak jak wielu innych ofiar zwłoki pozbawione były ubrania. Miał oderwaną lewą stopę, prawa noga urwana była pod kolanem. Stracił też jedną dłoń. Twarz była trudna do rozpoznania, bo czaszka prezydenta została zmiażdżona i zdeformowana do wysokości łuku brwiowego.

Przy zwłokach położono dłoń i stopę w bucie z fragmentem szarych spodni. Nie było tam żadnej części ciała w czymś, co przypominałoby spodnie od munduru generalskiego - jak sugerowano w niektórych publikacjach.

Zwłoki ofiar przenoszono do miejsca położonego wzdłuż płotu lotniska. Stały tam przygotowane ciemnoczerwone trumny. Na trawie leżały długie plastikowe płachty, układano na nich ciała, z których każde było natychmiast przykrywane białym materiałem. W osobnym miejscu gromadzono szczątki, których nie można było połączyć z żadnym ciałem. Ciała, które udało się zidentyfikować, układano do trumien z białą kartką i odręcznie napisanym imieniem i nazwiskiem. Jeżeli ciała nie udawało się rozpoznać (większość przypadków), na kartce był napis po rosyjsku: "Zwłoki nr...".

Na ciele prezydenta była kartka: "Priezident Polszy, Kaczinskij". Zwłoki prezydenta, marszałka Senatu Krzysztofa Putry i prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego złożono oddzielnie. Ciało Lecha Kaczyńskiego położono na noszach ustawionych na płachcie. Przykryte były białym materiałem. Osobom z Polski, które dokonywały kolejnych potwierdzeń, że chodzi o prezydenta, pokazywano tylko górną część ciała.

Po zmroku, gdy prezydenta zobaczył Jarosław Kaczyński, przystąpiono do przeniesienia zwłok do trumny.
Różniła się od pozostałych. Wykonana była z brązowego drewna w dwóch odcieniach, z boku miała ozdobne uchwyty, środek wyściełany białym materiałem. Do trumny najpierw włożono plastikową czarną folię, na nią ciało owinięte płótnem, stopę, dłoń i kartkę z napisem. Sześciu strażaków zaniosło trumnę na ciężarówkę.

Sekcję zwłok wykonano...

Czy trupa Kaczyńskiego na pewno zagrzebano na Wawelu?

Adwokat Rafał Rogalski, pełnomocnik prawny części ofiar katastrofy smoleńskiej, powiedział w Radiu RMF, że nie ma pewności, czy w krypcie na Wawelu spoczywają zwłoki prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Mówił też, że "ma wątpliwości", w jaki sposób zginął Przemysław Gosiewski, również ofiara katastrofy. Pytany o szczegóły, zasłonił się tajemnicą śledztwa.

Oto fragment rozmowy z Rogalskim:

Konrad Piasecki (RMF FM): Czy ma pan pewność, że na Wawelu spoczywają ciała Marii i Lecha Kaczyńskich?

Rafał Rogalski: Ja chciałbym mieć tę pewność. Materiały są analizowane bardzo wnikliwie przez prokuratorów, także przez pełnomocników.

To znaczy, że pan tej pewności nie ma?

- Nie mam. Od pół roku bardzo szczegółowo analizowane są materiały, także te, które przyszły niedawno z prokuratury rosyjskiej. Natomiast tej pewności wciąż nie ma.

gazeta.pl 2010-12-17

sobota, 11 grudnia 2010

Ja już tylko kandyduję do miejsca, w którym wszyscy wcześniej , czy później się znajdziemy - Wojciech Jaruzelski


List Otwarty od byłego Prezydenta RP Wojciecha Jaruzelskiego do Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego


Szanowny Panie Prezydencie,

Piszę ten list w szpitalu, po skomplikowanej operacji, plus problemy neurologiczne – stąd przepraszam za ew. nieporadności.

Mój udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w dniu 24 listopada br, wywołał głośne, polityczno-medialne reperkusje. W różnej postaci pojawiają się wciąż. Szczególnym tego przykładem stał się „List Otwarty w sprawie Wojciecha Jaruzelskiego” („Rzeczpospolita” 4-5 grudnia 2010 r.). Już na wstępie operuje on fałszywą informacją: „ Generał ma zostać członkiem gremium, doradzającym w najistotniejszych sprawach naszego kraju, czyli Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP”. To nieprawda. Wiadomo przecież, jaki jest stały skład Rady. Natomiast Prezydent może zapraszać na niektóre posiedzenia inne osoby, kompetentne w danej materii. Chyba nic w tym dziwnego.

Zapamiętałem, iż w czasie tzw. puczu Janajewa w sierpniu 1991 roku, zatelefonował do mnie Prezydent Lech Wałęsa i nie pytając wprost o radę - co zarzucają mu niektórzy, powiedział: Znając dobrze Rosję, Rosjan, jak Pan ocenia sytuację? Odpowiedziałem, że mam za mało danych, ale wygląda to na niepoważną awanturę. Należy uzyskać więcej informacji. Powyższy fakt m.in. świadczy, iż moje kompetencje w materii rosyjskiej - mentalność, tradycje, doświadczenia - były uznawane. Miałem zresztą tego dowody w całym minionym 20-leciu, w licznych rozmowach z politykami różnych orientacji. Teraz to się kwestionuje, bo mimo bolesnych osobistych doświadczeń nie jestem więźniem stereotypów, nie należę do zapiekłych rusofobów, cieszę się z pozytywnych tendencji w stosunkach polsko-rosyjskich.

Wracając do „Listu Otwartego…” Zaszczycają mnie w nim znani publicyści o jednorodnej orientacji, łącznie 15 osób. Wśród nich: Zdzisław Krasnodębski, Paweł Lisicki, Jan Pospieszalski, Bronisław Wildstein, Piotr Zaremba, Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Sakiewicz. Na zakończenie listu wzywają do wspólnego udziału w nocy z 12 na 13 grudnia, kończąc: „ Prosimy was o obecność. Bądźmy tam razem”. Oczywiście oznacza to demonstrację (z reguły hałaśliwą) pod oknami domu, w którym mieszkam. Gdyby na wąską i krótką uliczkę Ikara przybyli wszyscy zachęcani czytelnicy i sympatycy „Rzeczpospolitej”, inicjatorzy zlotu mieliby logistyczny kłopot.

Rozumiem, iż cała ta wrzawa wokół posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i mojego w nim udziału, stała się głównie okazją do realizacji głównego celu – podważenia prestiżu, zaufania, zdyskredytowania Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. „Rykoszety” miały odczuć również niektóre środowiska III Rzeczpospolitej, lewicy, tzw. Salonu, „Gazety Wyborczej” itd. Do „Smoleńska” i „Krzyża” doszedł kolejny pretekst: osoba Jaruzelskiego.



Przykro mi, iż naraziłem Pana Prezydenta na powstałą sytuację. Pozwolę sobie przypomnieć, iż kiedy zostałem zaproszony w maju br. do wizyty w Moskwie z okazji 65. rocznicy Zwycięstwa, moim pierwszym pytaniem było: „czy nie zaszkodzi to Panu Marszałkowi?”. Później był 15 sierpień, przekazanie insygniów na Zamku Królewskim w Warszawie, a następnie moja obecność w uroczystościach na placu Józefa Piłsudskiego. Mimo, iż fakty te zostały przez media odnotowane, nie wywołały negatywnych ocen. Wręcz przeciwnie - spotkałem się z licznymi opiniami, iż stanowi to przykład wzniesienia się ponad historyczne podziały i urazy. Odczytano to więc nie tylko jako gest w stosunku do mnie, ale do wszystkich osób, cywilnych i wojskowych, wywodzących się z różnych formacji, idących różnymi drogami, nawet zwalczających się nawzajem, a dziś lojalnie, aktywnie służących demokratycznej Polsce. Pan Prezydent, jako b. wiceminister, a następnie minister obrony narodowej, wie to dobrze.

Obecnie w użyciu jest argument, iż moja prezydentura była gorszego gatunku, gdyż zostałem wybrany przez Zgromadzenie Narodowe, że nie przekazano mi insygniów II Rzeczypospolitej, że byłem nieobecny na posiedzeniu Sejmu, na którym nowo wybrany Prezydent RP składał przysięgę. Istotnie nie zostałem tam zaproszony. Jednakże już na drugi dzień po zaprzysiężeniu, zatelefonował Lech Wałęsa i zaprosił mnie do Belwederu. W miłej atmosferze przedstawił mi swą Rodzinę. Następnie odbyliśmy osobistą rozmowę. Już na wstępie Pan Prezydent zapytał mnie, dlaczego nie był Pan wczoraj w Sejmie? Odpowiedziałem – nie zostałem zaproszony. Lech Wałęsa obarczył tym faktem jednego ze swych najbliższych wówczas współpracowników. Uznałem tę rozmowę, jako swoistą formę uznania pewnej ciągłości sprawowania prezydenckiego urzędu.

W tym miejscu przywołam rozmowę, jaką 29 listopada br. w audycji „Tomasz Lis – na żywo” odbyli: doradca Prezydenta RP – prof. Tomasz Nałęcz oraz czołowy działacz PiS – Jacek Kurski. Z jednej strony spokój, rzeczowość – prof. Tomasza Nałęcza, z drugiej szarża, tupet – być może z nadzieją, iż „ciemny naród to kupi” – Jacka Kurskiego. Główny argument Profesora – iż mój udział w posiedzeniu Rady, miał uzasadnienie niejako z „klucza”, ponieważ byłem Prezydentem – okazał się niewystarczający. Druga połowa 1989 roku i rok 1990 to okres przełomowy. Ustawy zmieniające ustrój naszego państwa, w tym reformy Balcerowicza noszą mój podpis. Czyżby z tego tytułu miały być zdeprecjonowane, unieważnione? Po pewnym czasie, w wyniku dotkliwych społecznie reform, zaczęło narastać społeczne niezadowolenie. Jaskrawym tego wyrazem stała się porażka w wyborach prezydenckich, wielce zasłużonego i szanowanego Tadeusza Mazowieckiego z człowiekiem „znikąd”, Stanisławem Tymińskim.

My, lewica polska, nie skorzystaliśmy z okazji zdystansowania się od rządu, a popieraliśmy go do końca. Wysoce cenię harmonijną, konstruktywną współpracę z Premierem Mazowieckim, w tym w udokumentowanych działaniach na rzecz ostatecznego uznania zachodniej granicy Polski. Wreszcie po latach usilnych starań i nacisków, jako I Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej uzyskałem 13 kwietnia 1990 roku, od Prezydenta ZSRR Michaiła Gorbaczowa oficjalne, publiczne oświadczenie, iż odpowiedzialne za zbrodnię Katyńską są władze radzieckie, NKWD. Wyraził też ubolewanie i wręczył mi spisy zamordowanych polskich oficerów. Ten fakt przełamał wieloletni impas, blokadę, otworzył drogę do dalszych postępowań.

Druga połowa lat 80., to okres kluczowy, przełomowy. Współpracowałem blisko z Gorbaczowem – o czym mówił i pisał on niejednokrotnie, w tym również do Sejmu RP. Jego ogromną historyczną zasługą, było przełamywanie oporów własnego establishmentu, odejście od antagonistycznego podziału na bloki, wejście na drogę zakończenia zimnej wojny. Wśród ówczesnych przywódców państw – członków Układu Warszawskiego, jako jedyny profesjonalista wojskowy, mogłem merytorycznie działać w tym kierunku. Koniec zimnej wojny, odejście od blokowego „skleszczenia”, stało się niezbędnym warunkiem przełomowych zmian, które mogły dokonać się we wschodniej Europie.

Władze polskie, ich reformatorskie kręgi, musiały – niekiedy (18 stycznia 1989 roku) wręcz szantażem przełamywać zachowawcze opory. Oczywiście podstawowa i bezcenna była rola „Solidarności”, jej realistycznych działaczy z Lechem Wałęsą na czele. Wszystko to współtworzyło i wykorzystało historyczną, międzynarodową koniunkturę, stając się impulsem i wzorcem ówczesnych ustrojowych przemian. Niestety, nieustające polityczne „egzorcyzmy” i napiętnowania, w jakimś stopniu osłabiają, zacierają tę historycznie awangardową pozycję Polski.

Cofnę się nieco. Po wyborach 4 czerwca 1989 – mimo logiki Okrągłego stołu – nie chciałem kandydować na urząd Prezydenta. Oficjalnie i publicznie to oświadczyłem. Pojawiło się wiele głosów, opinii, zachęt z różnych stron – zwłaszcza kombatanckich. Wciąż odmawiałem. W tym miejscu wspomnę niedawne oświadczenie senatora Jana Rulewskiego, iż mój udział w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego może wpłynąć ujemnie na zaufanie NATO do Polski. Pragnę uspokoić Pana Senatora. W dniach 9-11 lipca 1989 roku wizytę w Polsce składał Prezydent USA George Bush. W swej, wydanej w 2000 roku, również w Polsce – książce pt.: „Świat przekształcony” pisze on: „…to co miało być dziesięciominutowym spotkaniem przy kawie, przekształciło się w dwugodzinną dyskusję. Jaruzelski… mówił o swojej niechęci kandydowania na fotel prezydenta i pragnieniu uniknięcia wewnętrznych konfliktów tak Polsce niepotrzebnych…

Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje nakłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd polityczny. Byłem jednak przekonany, że doświadczenie, jakie posiadał Jaruzelski stanowiło najlepszą nadzieję na sprawne przeprowadzenie zmian okresu przejściowego w Polsce”. Rozmawiałem również z Georgem Bushem jako wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych w 1987 roku oraz z jako byłym prezydentem w 1994 roku – zaproszony do Ambasady USA – w czasie jego nieoficjalnej wizyty w Polsce. Miałem również wcześniejsze i późniejsze kontakty oraz merytoryczne rozmowy z: Margaret Thatcher, Francois Mitterandem, królem Juanem Carlosem, Felipe Gonzalezem, Francesco Cossigą, Andreasem Papandreu, Willy Brandtem, Helmutem Schmidtem oraz szeregiem innych zachodnich polityków. Wreszcie – co cenię szczególnie – przyjął mnie w latach 1991, 1993 oraz 2001, - a więc już jako osobę prywatną - Papież Jan Paweł II.

Na tle mojego udziału w posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, przywoływany jest cały rejestr moich przewinień i „zbrodni”. Wypowiadałem się, wyjaśniałem to wielokrotnie. Zawsze tam, gdzie widziałem powstały – niekiedy nawet poza moją wiedzą – jakiś fakt, jakiś błąd, jakiś idiotyzm, zwłaszcza gdy w rezultacie miała miejsce nieuzasadniona represja, ludzka krzywda, czy ból, oświadczałem: żałuję, ubolewam, przepraszam, biorę odpowiedzialność na siebie.

Tematem szczególnym są wydarzenia Grudnia 70 oraz 13 grudnia 1981 roku. Przypomnę iż, w latach 1991 – 1996 działała, powołana na wniosek KPN, sejmowa Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Po przesłuchaniu obwinionych i kilkudziesięciu świadków oraz przestudiowaniu tysięcy stron dokumentów krajowych i zagranicznych, Sejm RP 23 października 1996 roku sprawę umorzył, uznając, iż wprowadzenie stanu wojennego uzasadnione było wyższą koniecznością. Natomiast rozprawy sądowe się toczą. Poza okresami: choroby i pobytu w szpitalu przykładnie w nich uczestniczę. Niezawisłe sądy działają wnikliwie, skrupulatnie. Do czasu ich rozstrzygnięć obowiązuje domniemanie niewinności. Mogłoby to być nieskuteczne, gdybym kandydował do jakiegoś organu, czy urzędu. Ja zaś już tylko kandyduję do miejsca, w którym wszyscy - wcześniej , czy później - się znajdziemy.

Z szacunkiem
Wojciech Jaruzelski

10 grudnia 2010