Lata 90. miała u swoich stóp. Pojawiała się w kluczowych produkcjach filmowych tamtego okresu: "Tato", "Ekstradycja" czy "Pułkownik Kwiatkowski". I za każdym razem olśniewała widzów nie tylko swoim talentem, ale i wyglądem. Widok jej nagich piersi potrafił rozczulić do łez nawet samego Marka Kondrata! W tym wywiadzie Renata Dancewicz zdradza między innymi, czy dziś rozebrałaby się na potrzeby filmu oraz kiedy kanapka ze szczypiorkiem smakuje najlepiej.
Zaprosiłaś mnie do swojego mieszkania. W którym pomieszczeniu toczy się życie w twoim domu?
Głównie w kuchni i salonie. Tu jest komputer, tu pracuję, tu jest też pokój dziecięcy, wszystko razem. Zawsze siedzimy tutaj na kupie i każde z nas coś robi.
Lubisz gotować dla całej rodziny?
Nie lubię i nie umiem. W ogóle szkoda mi czasu na gotowanie. Wychodzę z założenia, że nie wolno się do niczego zmuszać. Oczywiście jeśli ma się dziecko, trzeba mu czasami dać coś do jedzenia. Jednak ja mam to szczęście, że mój Jurek jest niejadkiem (śmiech).
Skoro gotowanie nie jest twoim hobby, to pewnie sprzątać lubisz?
Też nie! Ale do tej czynności mam jednak większe ciągoty, niż do stania przy garnkach i pichcenia w pocie czoła. Robię to jednak bardzo rzadko, wręcz sporadycznie. Wiesz co, dla mnie gotowanie jest czynnością charytatywną.
Co masz na myśli mówiąc "charytatywna"?
Bo jak już coś ugotujesz, to zazwyczaj nie chce ci się już tego jeść. Człowiek się nawącha do tego stopnia, że później nie ma już przyjemności z jedzenia. Więc głównie korzystają z tego inni.
Mnie nigdy nic nie wychodzi.
Mnie również bardzo często (śmiech). Skoro nie biorą dokładek, to jest to dobry weryfikator, że twoje starania poszły w cholerę (śmiech).
Domyślam się, że lubisz więc jeść w knajpach?
Mało, że lubię. Uwielbiam! To jest chyba najfajniejsza rzecz pod słońcem. W moim poprzednim mieszkaniu nie miałam nawet kuchni. Stała tylko mała lodówka i czajnik elektryczny. A jedzenie w knajpach? Zawsze smakuje najlepiej! W ogóle bardzo lubię jeść. A już najbardziej wtedy, gdy ktoś mi podaje do stołu.
Która kuchnia smakuje ci najbardziej?
Zdecydowanie tajska i hinduska.
Jesz w miejscach, które są modne na dany czas?
Niekoniecznie. Byłam w takich paru (śmiech). Ale jakoś nie czerpię przyjemności z przebywania w modnych restauracjach czy kawiarniach. Wiesz, zawsze wymaga to od ciebie, że trzeba się ładnie ubrać, umalować i ogólnie dobrze się prezentować.
Czyli mam rozumieć, że nie lubisz ładnie wyglądać?
Lubię, problem polega na tym, że nie za bardzo chcę mi się starać. Dla mnie jest to bardzo duży wysiłek. Są takie osoby, które naturalnie dobrze wyglądają i ubierają się modnie. A mi się po prostu nie chce! Dlatego tak często olewam bankiety czy inne premiery.
Właśnie, nie jesteś kojarzona z bywania. Nie widać cię na premierze nowych perfum, szczoteczki do zębów czy otwarciu spa.
Zdarza się to bardzo sporadycznie, żebym brała udział w tego typu eventach. Zupełnie mnie to nie kręci. Idziesz, zakładasz coś, fotografują cię, obgadają, a później nie wypada założyć tego samego drugi raz. Więc jaki w tym jest sens?
Zawsze możesz pożyczyć coś od projektantów, tak jak robią to inne gwiazdy.
Ale to trzeba pójść, przymierzyć, zrobić fryzurę i make-up. Szkoda życia na te głupoty! Wolę grać w karty, pojechać gdzieś daleko, poczytać książki czy iść do kina.
Wiesz jak funkcjonujesz w środowisku mediów?
Nie, może mi zdradzisz?
Jako osoba niezwykle mądra i inteligentna. Moi znajomi dziennikarze, kiedy dowiedzieli się, że dzisiaj z tobą porozmawiam powiedzieli: "O, ta ma w końcu coś do powiedzenia".
Naprawdę? (śmiech) Śmieszne jest to co mówisz.
Dlaczego?
Może ta opinia związana jest z tym, że lubię się wymądrzać. Jestem bardzo apodyktyczna i nie potrafię się kłócić. Bardzo wiele osób myśli wówczas, że na nich krzyczę.
O filmowym środowisku mówi się, że jest w nim masa głupków. Prawda to czy fałsz?
Od ludzi nie można zbyt wiele wymagać, bo przecież nie każdy musi być wielce interesujący lub być intelektualistą.
O aktorach krąży nawet taka opinia, że dla nich to lepiej jeżeli są głupi.
Aktor może być inteligentny, jeżeli nie przeszkadza mu to w pracy.
A tobie kiedyś to przeszkadzało?
Nie jestem fanatyczną aktorką. Nie należę do grona tych bardzo aktywnych, którzy zabiegają o rolę i cały czas spędzają na przesłuchaniach czy castingach. Często mam wrażenie, że pomyliłam się w wyborze zawodu.
Studiowałaś rok prawo. Wolałabyś być teraz prawniczką?
Chyba nie. Gdybym znalazła coś fajniejszego dla siebie, próbowałabym to wykonywać i się realizować. Ale teraz konkretnie nie przychodzi mi do głowy, co to by mogło być (śmiech).
A skąd u ciebie to poczucie złego wyboru?
Aktorzy muszą lubić się pokazywać. W takim pojęciu, że nie mogą odczuwać z tego tytułu przykrości. Osobiście nienawidzę, jeżeli ktoś się na mnie gapi.
Czujesz się wówczas skrępowana?
Mnie to bardzo paraliżuje. Tak już mam, a jak wiadomo, nie jest to dobre w zawodzie aktora.
Wielu aktorów jest nieśmiałych?
Bardzo wielu. Gajos często w wywiadach mówi, że nienawidził jak na przyjęciu ludzie myślą, że będzie niczym Tureckim. który sypie kawałami jak z rękawa. Jednak dla wielu aktorów ich praca to idealny sposób na wyżycie się. U mnie jednak tego wyżycia się nie ma. Kiedyś byłam chorobliwie nieśmiała, teraz się to zmieniło. Jestem asertywna, ale bardziej w typie intro.
To nie lubisz pewnie jeżeli ludzie na ulicy podchodzą i proszą cię o autograf?
Nie to, że nie lubię, bo ci ludzie zawsze podchodzą z dobrą intencją. Nikt nie podszedł do mnie ze słowami, że jestem głupią pindą. Pewnie nie chce się ludziom wykonywać takiego wysiłku (śmiech). Jak ktoś podchodzi i prosi o autograf czy zdjęcie, to...
Pozujesz z krzywym uśmiechem?
(śmiech) Czasami. Takie sytuacje zdarzają się dość często w związku z tym, że gram w "Na Wspólnej". Ludzie zazwyczaj utożsamiają mnie z moją postacią. Często radzą mi czy nawet pytają, dlaczego się puściłam i po co mi to nieślubne dziecko. Absolutne nie mam pretensji o sytuacje tego typu! Gdybym miała, musiałabym być skończoną kretynką, a nią nie jestem (śmiech). Nie czerpię przyjemności z popularności.
A co z poczuciem niespełnienia w zawodzie?
Po części je mam.
W latach 90. byłaś często obsadzana w wielu różnych filmach, a teraz nie ma na ciebie specjalnie szału.
Zagrałam wtedy w paru rzeczach, ale ja nigdy nie należałam do tych niezwykle zapracowanych aktorek. Pewnie dlatego, że nie latam, szukam czy sama wychodzę z inicjatywą i wymyślam własne projekty. Zazwyczaj czekam na propozycje. Jak są, to są, a jak ich nie ma, to nie ma. Oczywiście, zdarzają się momenty, kiedy nachodzi mnie uczucie, że nie do końca spełniam się w aktorstwie czy że nie robię nic więcej. Ale! Ja nie jestem pracoholiczką, tylko hedonistką i uwielbiam funkcjonować sobie ot tak. Dopóki starcza mi pieniędzy na życie jest dobrze
To chyba jest bardzo dobrze podejście, bo żyjesz bez tak zwanej "spinki"?
Niby tak, jednak każdy kij ma dwa końce.
Oglądałaś ostatnio jakiś polski film, o którym pomyślałaś: "Kurczę, chciałabym tu zagrać"?
Niedawno widziałam "Różę" i bardzo mi się podobała. Ostatnio wyśmiano "Big Love", ale moim zdaniem ten film ma w sobie coś bardzo ładnego, kilka kapitalnych scen erotycznych. I Aleksandra Hamkało była bardzo dobra.
A jesteś w fanclubie Antoniego Pawlickiego?
Jestem już chyba za stara, aby się nim jarać. Podobał mi się w "Jutro pójdziemy do kina" i serialu "Czas honoru".
Ta sama sytuacja jest z Janem Gierszałem. Moje wszystkie koleżanki marzą o randce z nim!
Bardzo podobał mi się u Borcucha we "Wszystko co kocham".
A "Sala samobójców"?
Ten film pozostawił mnie jakoś na boku.
Myślisz, że można się wkręcić w tak chorą relację przez internet?
Wydaje mi się, że człowiek może się wkręcić we wszystko. Chociaż sama bym się chyba w coś takiego nie dała wmanewrować.
Bo masz silną osobowość?
Bo nie jestem internetowa.
Sprawdzałem czy masz konto na Facebooku, ale tam cię nie znalazłem. Czemu?
Kiedyś podobno miałam swój profil, bo ktoś się pode mnie podszywał. Sama nie zakładam profili, bo nie jestem zwolenniczką wirtualnych kontaktów. Portal Bridgebaseonline jest jedynym miejscem w internecie, gdzie można mnie spotkać. Maila też nie sprawdzam nagminnie. Dopiero jeżeli ktoś wyśle mi smsa, że napisał mi wiadomość, to wtedy wchodzę do skrzynki i ją odczytuję.
Codziennie grasz w brydża?
Niestety nie, ale oddaje się tej pasji bardzo często.
Pamiętasz swoją pierwszą rozgrywkę brydżową?
Dość późno zaczęłam grać w brydża. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Najpierw zaczęłam grać w karty w 3,5,8. Moje wspomnienia związane z tą grą są niezwykle ciepłe. Wynajmowałam mieszkanie z moim kolegą i psem. Nikt z nas nie miał pracy. Przychodziło do nas wówczas mnóstwo osób. Zawsze spotykaliśmy się wszyscy razem, rżnęliśmy w karty do 5.00 czy 6.00. Później szliśmy spać. Wstawaliśmy około 15.00. Ja zawsze mówiłam, że nie mogę już nawet patrzeć na karty, ale około 18.00 rączki już same zaczynały świerzbić i graliśmy od nowa. Całą jesień i zimę spędziliśmy w ten sposób. Było kapitalnie! Mam też fajne wspomnienia z wyjazdami na Mazury. Ani razu nie byliśmy nad jeziorem, tylko siedzieliśmy w domu i graliśmy.
To ty jesteś brydżoholiczką?
Można tak powiedzieć. Mój rekord to 42 godziny gry non stop. Kiedyś miałam pomysł, aby zaocznie studiować antropologię kultury. Zapisałam się więc na studia. Chodziłam na zajęcia, było bardzo uroczo... Pech chciał, że zawsze przychodzili do mnie chłopcy, z którymi do dziś gram w karty i kusili mnie, abym nie szła na zajęcia, a zagrała z nimi. No i zawsze kończyło się to wagarami (śmiech).
Na wydziale aktorskim nie mogłaś sobie pozwolić na luksus nie chodzenia na zajęcia?
Do momentu aż mnie z niej wyrzucili. Stało się to po 1,5 roku studiów. Kiedyś w nieistniejącym już radio Klasyka usłyszałam reklamę kursów brydża sportowego. Zapisałam się i uczęszczałam na zajęcia przez jeden semestr. Później zaczęłam brać udział w turniejach. I poszło!
Za co wyrzucili cię ze szkoły? To jakiś sekret?
Żaden sekret. Nie należałam do osób obowiązkowych, ani nie byłam przekonana o słuszności mojego wyboru. Zawsze kiedy miałam chandrę, jechałam sobie na przykład na tydzień do Ciechocinka i zostawiałam szkołę za sobą.
PWSFTviT było jednak twoim marzeniem, bo próbowałaś się dostać tam aż 2 razy.
Ale wiesz na jakiej zasadzie to działa? Zawsze kiedy cię gdzieś nie przyjmują, masz ochotę pokazać wszystkim, że jednak zrobisz to, choćby nie wiem co. Gdyby świętej pamięci Jan Machulski mnie nie wyrzucił, pewnie nic bym ze sobą nie robiła. A tak zostałam zmotywowana, zaczęłam biegać na zdjęcia próbne i starać się gdzieś zaczepić.
Dobrze wspominasz Łódź?
Bardzo. Wiele osób nie lubi Łodzi, szczególnie jej mieszkańcy. Ja jednak mam do tego miejsca sentyment. Jest to bardzo specyficzne miasto. Nie ma szczęścia do rządzących. Spędziłam tam 2 lata i zawsze jak tam jadę, chłonę miasto. Uwielbiam Cmentarz Żydowski i sytuacje kiedy idziesz sobie brzydką, brudną ulicą i nagle zza rogu wyłania się piękna secesyjna kamienica. Żałuję bardzo, że to miasto pozwoliło na utratę Festiwalu Camerimage. Łódź to idealne miejsce dla tego rodzaju wydarzeń.
Masz miejsce, do którego możesz wracać miliard razy, bo jest ci tam dobrze?
Jestem powsinogą i chyba nie mam takiego jednego punktu. Nie jestem jakoś specjalnie związana z Lubinem, bo to był dla mnie tylko przystanek w moim życiu. Dobrze czuję się w Warszawie, bo pasuje mi tu ogólny brak stylu. Jest wiele miejsc, w których możesz się uplasować. W Warszawie wszystko jest rozwalone i chaotyczne, a ja uwielbiam przecież formy przejściowe.
I każdy jest tu swój, bo przyjezdny.
Prawie wszyscy moi znajomi to przyjezdni warszawiacy (śmiech). Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym mieszkać w Trójmieście.
Bo lubisz morze?
Lubię polskie morze, które jest zimne i szare. Poza tym tam jest klimat. Z wyjątkiem sezonu oczywiście. Czuję, że to jest bardzo dobre miejsce do mieszkania. Podobnie mam z Wrocławiem.
Skoro jesteś powsinogą to podróże masz pewnie we krwi?
Dają mi one wielką frajdę. Tak samo mam z mieszkaniem w hotelu. Ubóstwiam to poczucie zawieszenia. Nie mam wtedy normalnego życia, a coś zupełnie nowego. Teraz planuje z moimi przyjaciółkami wypad do Denver. Bierzemy samochód i będziemy jeździć po wybrzeżu przez dwa tygodnie.
Tak dla czystej przyjemności?
Tylko dla przyjemności (śmiech). Chociaż przeraża mnie długa podróż samolotem, bo się ich najzwyczajniej w świecie boję. Zawsze będąc w samolocie mam ochotę oglądać filmu katastroficzne. Piszę testament i się żegnam ze wszystkimi (śmiech). W tamtym roku obiecałam mojemu synowi i pojechaliśmy do RPA. Było zajebiście! Przylądek Dobrej Nadzieji, Kapsztad i inne klimaty. Jeździliśmy jeepami, byliśmy na safari...
Stoisz przed wyborem: ekskluzywny hotel, spa czy włóczenie się po dżungli. Co wybierasz?
Bardzo bym chciała wybrać wyprawę po dżungli. Ale nie mam nic przeciwko spa, masażowi i dopieszczaniu siebie samej. To są bardzo miłe rzeczy i nie chciałabym się ograniczać tylko do jednej. Tam gdzie nie ma cywilizacji i turystów zawsze jest fajnie. Dużo osób odbiera podróże w takie zakątki świata jako czysty snobizm. Pamiętam mój wyjazd do Tajlandii z przyjaciółką. Nie miałyśmy nic zorganizowane poza biletami. Pojechaliśmy w góry, trochę czasu spędziliśmy na wyspie. Wystarczał nam nasz przewodnik oraz wyobraźnia.
Masz na swoim koncie parę skandali.
Skandali na naszą miarę (śmiech).
Wnioskuję, że wyznajesz zasadę poszukiwania złotego środka?
Dotyczy to zarówno związku damsko-męskiego, męsko-męskiego i damsko-damskiego czy z dzieckiem. W każdym przypadku idzie się na kompromis, ponosi się kosztu i otrzymuje profity. Niektórych jednak rzeczy nie można sobie robić. Trzeba myśleć o sobie i się dopieszczać. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie i dla ciebie.
Codziennie grasz w brydża?
Niestety nie, ale oddaje się tej pasji bardzo często.
Pamiętasz swoją pierwszą rozgrywkę brydżową?
Dość późno zaczęłam grać w brydża. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Najpierw zaczęłam grać w karty w 3,5,8. Moje wspomnienia związane z tą grą są niezwykle ciepłe. Wynajmowałam mieszkanie z moim kolegą i psem. Nikt z nas nie miał pracy. Przychodziło do nas wówczas mnóstwo osób. Zawsze spotykaliśmy się wszyscy razem, rżnęliśmy w karty do 5.00 czy 6.00. Później szliśmy spać. Wstawaliśmy około 15.00. Ja zawsze mówiłam, że nie mogę już nawet patrzeć na karty, ale około 18.00 rączki już same zaczynały świerzbić i graliśmy od nowa. Całą jesień i zimę spędziliśmy w ten sposób. Było kapitalnie! Mam też fajne wspomnienia z wyjazdami na Mazury. Ani razu nie byliśmy nad jeziorem, tylko siedzieliśmy w domu i graliśmy.
To ty jesteś brydżoholiczką?
Można tak powiedzieć. Mój rekord to 42 godziny gry non stop. Kiedyś miałam pomysł, aby zaocznie studiować antropologię kultury. Zapisałam się więc na studia. Chodziłam na zajęcia, było bardzo uroczo... Pech chciał, że zawsze przychodzili do mnie chłopcy, z którymi do dziś gram w karty i kusili mnie, abym nie szła na zajęcia, a zagrała z nimi. No i zawsze kończyło się to wagarami (śmiech).
Na wydziale aktorskim nie mogłaś sobie pozwolić na luksus nie chodzenia na zajęcia?
Do momentu aż mnie z niej wyrzucili. Stało się to po 1,5 roku studiów. Kiedyś w nieistniejącym już radio Klasyka usłyszałam reklamę kursów brydża sportowego. Zapisałam się i uczęszczałam na zajęcia przez jeden semestr. Później zaczęłam brać udział w turniejach. I poszło!
Za co wyrzucili cię ze szkoły? To jakiś sekret?
Żaden sekret. Nie należałam do osób obowiązkowych, ani nie byłam przekonana o słuszności mojego wyboru. Zawsze kiedy miałam chandrę, jechałam sobie na przykład na tydzień do Ciechocinka i zostawiałam szkołę za sobą.
PWSFTviT było jednak twoim marzeniem, bo próbowałaś się dostać tam aż 2 razy.
Ale wiesz na jakiej zasadzie to działa? Zawsze kiedy cię gdzieś nie przyjmują, masz ochotę pokazać wszystkim, że jednak zrobisz to, choćby nie wiem co. Gdyby świętej pamięci Jan Machulski mnie nie wyrzucił, pewnie nic bym ze sobą nie robiła. A tak zostałam zmotywowana, zaczęłam biegać na zdjęcia próbne i starać się gdzieś zaczepić.
Dobrze wspominasz Łódź?
Bardzo. Wiele osób nie lubi Łodzi, szczególnie jej mieszkańcy. Ja jednak mam do tego miejsca sentyment. Jest to bardzo specyficzne miasto. Nie ma szczęścia do rządzących. Spędziłam tam 2 lata i zawsze jak tam jadę, chłonę miasto. Uwielbiam Cmentarz Żydowski i sytuacje kiedy idziesz sobie brzydką, brudną ulicą i nagle zza rogu wyłania się piękna secesyjna kamienica. Żałuję bardzo, że to miasto pozwoliło na utratę Festiwalu Camerimage. Łódź to idealne miejsce dla tego rodzaju wydarzeń.
Masz miejsce, do którego możesz wracać miliard razy, bo jest ci tam dobrze?
Jestem powsinogą i chyba nie mam takiego jednego punktu. Nie jestem jakoś specjalnie związana z Lubinem, bo to był dla mnie tylko przystanek w moim życiu. Dobrze czuję się w Warszawie, bo pasuje mi tu ogólny brak stylu. Jest wiele miejsc, w których możesz się uplasować. W Warszawie wszystko jest rozwalone i chaotyczne, a ja uwielbiam przecież formy przejściowe.
I każdy jest tu swój, bo przyjezdny.
Prawie wszyscy moi znajomi to przyjezdni warszawiacy (śmiech). Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym mieszkać w Trójmieście.
Bo lubisz morze?
Lubię polskie morze, które jest zimne i szare. Poza tym tam jest klimat. Z wyjątkiem sezonu oczywiście. Czuję, że to jest bardzo dobre miejsce do mieszkania. Podobnie mam z Wrocławiem.
Skoro jesteś powsinogą to podróże masz pewnie we krwi?
Dają mi one wielką frajdę. Tak samo mam z mieszkaniem w hotelu. Ubóstwiam to poczucie zawieszenia. Nie mam wtedy normalnego życia, a coś zupełnie nowego. Teraz planuje z moimi przyjaciółkami wypad do Denver. Bierzemy samochód i będziemy jeździć po wybrzeżu przez dwa tygodnie.
Tak dla czystej przyjemności?
Tylko dla przyjemności (śmiech). Chociaż przeraża mnie długa podróż samolotem, bo się ich najzwyczajniej w świecie boję. Zawsze będąc w samolocie mam ochotę oglądać filmu katastroficzne. Piszę testament i się żegnam ze wszystkimi (śmiech). W tamtym roku obiecałam mojemu synowi i pojechaliśmy do RPA. Było zajebiście! Przylądek Dobrej Nadzieji, Kapsztad i inne klimaty. Jeździliśmy jeepami, byliśmy na safari...
Stoisz przed wyborem: ekskluzywny hotel, spa czy włóczenie się po dżungli. Co wybierasz?
Bardzo bym chciała wybrać wyprawę po dżungli. Ale nie mam nic przeciwko spa, masażowi i dopieszczaniu siebie samej. To są bardzo miłe rzeczy i nie chciałabym się ograniczać tylko do jednej. Tam gdzie nie ma cywilizacji i turystów zawsze jest fajnie. Dużo osób odbiera podróże w takie zakątki świata jako czysty snobizm. Pamiętam mój wyjazd do Tajlandii z przyjaciółką. Nie miałyśmy nic zorganizowane poza biletami. Pojechaliśmy w góry, trochę czasu spędziliśmy na wyspie. Wystarczał nam nasz przewodnik oraz wyobraźnia.
Masz na swoim koncie parę skandali.
Skandali na naszą miarę (śmiech).
Wnioskuję, że wyznajesz zasadę poszukiwania złotego środka?
Dotyczy to zarówno związku damsko-męskiego, męsko-męskiego i damsko-damskiego czy z dzieckiem. W każdym przypadku idzie się na kompromis, ponosi się kosztu i otrzymuje profity. Niektórych jednak rzeczy nie można sobie robić. Trzeba myśleć o sobie i się dopieszczać. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie i dla ciebie.
A ty jak siebie dopieszczasz?
Nie daję wmówić sobie czegoś, czego nie chcę. Dbam o swoją higienę psychiczną i staram się robić zazwyczaj to, co lubię. Żyję na luzie. Nie jaram się wychowywaniem dziecka, tym, aby było zapisane od 6.00 do 22.00 na różne zajęcia i kółka. Po pierwsze nie chcę mi się go wozić, bo mam też swoje rzeczy do robienia, a po drugie, wychodzę z założenia, że każdy musi mieć dzieciństwo. I ponudzić się musi czasem jest fajne.
Boisz się, że coś ci umknie w życiu?
Jest teraz tyle rzeczy i tyle możliwości, że nie sposób jest spróbować wszystkiego w swoim życiu. Tak samo rozumiem, że ktoś może nie lubić tego typu eskapad. Skoro czegoś nie potrzebujesz, to po cholerę masz to robić. I nie można myśleć nigdy w kategoriach, że coś się powinno. Takie myślenie może doprowadzić do nerwicy. Ja wiem, że tenis, golf oraz czasy all inclusive nie są dla mnie, więc z nich nie korzystam i nawet nie staram się do nich przekonać, choć może zostałabym ich fanką. Nie czuję woli bożej i pozwalam sobie odpuścić.
Tenis nie, golf też nie. To jaki sport lubisz?
Ja w ogóle nie lubię męczyć się bez sensu.
Coś tu oszukujesz. Jeść lubisz, a sportu nienawidzisz. W jaki niby sposób jesteś taka szczupła?
Dużo palę! (śmiech)
Potrafiłabyś pojechać gdzieś na koniec świata sama?
Potrafiłabym. Lubię być sama ze sobą. Uwielbiam na przykład chodzić sama do kina. Zazwyczaj chodzę na seanse poranne. Jest wtedy mało ludzi.
Chodzisz do multipleksu?
Zdecydowanie wolę oglądać filmy w małych i kameralnych kinach. Oczywiście czasami niestety muszę iść do multipleksu na film dziecięcy z popcornem i colą. Ale ledwo daję wówczas radę. Ogłusza mnie ten poziom dźwięku, a długość reklam jest nie do zniesienia.
Wpisując twoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę internetową wiesz jakie hasło się pojawia?
Nie wiem, uświadom mnie.
"Renata Dancewicz nago". To samo tyczy się ludzi. Kojarzą głównie twoje piersi i nazywają cię seksbombą. Nie wkurzą cię to jako osoby, która epatuje swój feminizm na każdym kroku?
To może wydawać się dziwne, ale nie. Jestem aktorką, a nie laską z uniwerku czy intelektualistką. Oczywiście, teraz czasem myślę, że kilka ról mogłam sobie darować, ale jak człowiek ma dwadzieścia parę lat, to trudno mieć świadomość trzeźwego wyboru. Niektórzy posiadają tę cechę, ja nie. Aktorstwo nigdy nie było dla mnie sprawą życia i śmierci. Dlatego też nigdy nie traktowałam siebie i swój wizerunek poważnie. Mam na swoim koncie mnóstwo niepotrzebnych sesji i nie mówię teraz o rozbieranych zdjęciach, ale ogólnie.
W "Playboy'u" byłaś.
Nawet dwa razy. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzkość tak jara się nagością, ale tak właśnie jest. Zazwyczaj grałam młode, niewinne dziewczyny i ta nagość była w filmach potrzebna. Dziś nie staram się analizować tego, jak postrzegają mnie ludzie i nie wkręcam się w to. Pewnie gdybym zaczęła się zastanawiać, to czułabym się źle. A z drugiej strony nie mam na to najmniejszego wpływu. To zdarzyło się kiedyś, zdjęcia istnieją. Przecież nie będę teraz chodzić i niszczyć wszystkich, na których jestem rozebrana.
Teraz zagrałabyś w filmie, w którym musiałabyś się rozebrać?
Gdyby był to fajny scenariusz i ciekawa rola, to nie widzę najmniejszego problemu. Dla samego rozbierania się nie zagrałabym nigdzie. Chyba jestem już na to za dorosła.
Kiedy zaczynałaś grać, w polskiej kinematografii panował trend, że film nie miał prawa bytu bez rozbieranej sceny.
Racja. Wszystkie aktorki w jakimś stopniu rozbierają się w swojej pracy, bo w filmach zazwyczaj roi się od wątków miłosnych czy seksualnych. Zagranie takich scen to niezwykle trudne zadanie. Ale jak widać, większość aktorów i aktorek do dziś próbuje to robić (śmiech).
A to nie było trochę tak, że każdy scenariusz, który otrzymywałaś, to bach!, scena rozbierana?
Pierwszą dużą rolę zagrałam w "Diabelskiej edukacji". Film dotykał tematyki niewinności, kuszenia. Marek Kondrat grał w pewnym sensie postać diabła. Po przeczytaniu scenariusza w pierwszym momencie odmówiłam udziału w projekcie. Wystraszyła mnie ilość nagości w scenach. Później poszłam jednak po rozum do głowy i pogadałam z kilkoma osobami. Wszyscy zgodnie uświadomili mi, że "Diabelska edukacja" może być moją szansą, która się już nigdy nie powtórzy. W finale film jest niezwykle malarski i ładny w obrazku. Taka w pewnym stopniu impresja. W "Pułkowniku Kwiatkowskim" natomiast początkowo nie było żadnej sceny rozbieranej.
To ją sama dopisałaś?
(śmiech) Na wstępie powiedziałam, że bez rozbierania nie wezmę w udziału w filmie! A tak na serio, scena kiedy ja śpię i Marek Kondrat płacze patrząc na mój biust, została dopisana później. Kiedy Kazio Kutz przyszedł i powiedział o swoim pomyśle, zrobiło mi się z lekka słabo. Markowi też za bardzo nie spodobał się ta wizja. Bo jak to? Leży goła dziewczyna i on płacze. Ale Kutz miał rację! Scena wyszła kapitalnie!
Jest kultowa!
Pamiętam, że po Festiwalu w Gdyni w "Nie" napisali, że z całego tygodnia i wszystkich filmów pozostaną w pamięci tylko cycki Renaty Dancewicz (śmiech).
To był dla ciebie komplement?
Średniej jakości. No, ale tak mężczyźni właśnie patrzą na kobiety. Zwracają uwagę głównie na walory estetyczne.
A wy tak niby nie robicie?
Oczywiście, że też zawracamy uwagę na wygląd. Inna jest jednak rola i pozycja mężczyzn w świecie, niż kobiet. Zazwyczaj jesteśmy traktowane przedmiotowo i jesteśmy warte tyle, na ile wyglądamy. Co dla mnie jest bardzo słabe. Tak samo słabe jak fakt, że na kobietach spoczywa ciężar rozmnażania się ludzkości.
Codziennie grasz w brydża?
Niestety nie, ale oddaje się tej pasji bardzo często.
Pamiętasz swoją pierwszą rozgrywkę brydżową?
Dość późno zaczęłam grać w brydża. Miałam wtedy dwadzieścia parę lat. Najpierw zaczęłam grać w karty w 3,5,8. Moje wspomnienia związane z tą grą są niezwykle ciepłe. Wynajmowałam mieszkanie z moim kolegą i psem. Nikt z nas nie miał pracy. Przychodziło do nas wówczas mnóstwo osób. Zawsze spotykaliśmy się wszyscy razem, rżnęliśmy w karty do 5.00 czy 6.00. Później szliśmy spać. Wstawaliśmy około 15.00. Ja zawsze mówiłam, że nie mogę już nawet patrzeć na karty, ale około 18.00 rączki już same zaczynały świerzbić i graliśmy od nowa. Całą jesień i zimę spędziliśmy w ten sposób. Było kapitalnie! Mam też fajne wspomnienia z wyjazdami na Mazury. Ani razu nie byliśmy nad jeziorem, tylko siedzieliśmy w domu i graliśmy.
To ty jesteś brydżoholiczką?
Można tak powiedzieć. Mój rekord to 42 godziny gry non stop. Kiedyś miałam pomysł, aby zaocznie studiować antropologię kultury. Zapisałam się więc na studia. Chodziłam na zajęcia, było bardzo uroczo... Pech chciał, że zawsze przychodzili do mnie chłopcy, z którymi do dziś gram w karty i kusili mnie, abym nie szła na zajęcia, a zagrała z nimi. No i zawsze kończyło się to wagarami (śmiech).
Na wydziale aktorskim nie mogłaś sobie pozwolić na luksus nie chodzenia na zajęcia?
Do momentu aż mnie z niej wyrzucili. Stało się to po 1,5 roku studiów. Kiedyś w nieistniejącym już radio Klasyka usłyszałam reklamę kursów brydża sportowego. Zapisałam się i uczęszczałam na zajęcia przez jeden semestr. Później zaczęłam brać udział w turniejach. I poszło!
Za co wyrzucili cię ze szkoły? To jakiś sekret?
Żaden sekret. Nie należałam do osób obowiązkowych, ani nie byłam przekonana o słuszności mojego wyboru. Zawsze kiedy miałam chandrę, jechałam sobie na przykład na tydzień do Ciechocinka i zostawiałam szkołę za sobą.
PWSFTviT było jednak twoim marzeniem, bo próbowałaś się dostać tam aż 2 razy.
Ale wiesz na jakiej zasadzie to działa? Zawsze kiedy cię gdzieś nie przyjmują, masz ochotę pokazać wszystkim, że jednak zrobisz to, choćby nie wiem co. Gdyby świętej pamięci Jan Machulski mnie nie wyrzucił, pewnie nic bym ze sobą nie robiła. A tak zostałam zmotywowana, zaczęłam biegać na zdjęcia próbne i starać się gdzieś zaczepić.
Dobrze wspominasz Łódź?
Bardzo. Wiele osób nie lubi Łodzi, szczególnie jej mieszkańcy. Ja jednak mam do tego miejsca sentyment. Jest to bardzo specyficzne miasto. Nie ma szczęścia do rządzących. Spędziłam tam 2 lata i zawsze jak tam jadę, chłonę miasto. Uwielbiam Cmentarz Żydowski i sytuacje kiedy idziesz sobie brzydką, brudną ulicą i nagle zza rogu wyłania się piękna secesyjna kamienica. Żałuję bardzo, że to miasto pozwoliło na utratę Festiwalu Camerimage. Łódź to idealne miejsce dla tego rodzaju wydarzeń.
Masz miejsce, do którego możesz wracać miliard razy, bo jest ci tam dobrze?
Jestem powsinogą i chyba nie mam takiego jednego punktu. Nie jestem jakoś specjalnie związana z Lubinem, bo to był dla mnie tylko przystanek w moim życiu. Dobrze czuję się w Warszawie, bo pasuje mi tu ogólny brak stylu. Jest wiele miejsc, w których możesz się uplasować. W Warszawie wszystko jest rozwalone i chaotyczne, a ja uwielbiam przecież formy przejściowe.
I każdy jest tu swój, bo przyjezdny.
Prawie wszyscy moi znajomi to przyjezdni warszawiacy (śmiech). Teraz tak sobie pomyślałam, że mogłabym mieszkać w Trójmieście.
Bo lubisz morze?
Lubię polskie morze, które jest zimne i szare. Poza tym tam jest klimat. Z wyjątkiem sezonu oczywiście. Czuję, że to jest bardzo dobre miejsce do mieszkania. Podobnie mam z Wrocławiem.
Skoro jesteś powsinogą to podróże masz pewnie we krwi?
Dają mi one wielką frajdę. Tak samo mam z mieszkaniem w hotelu. Ubóstwiam to poczucie zawieszenia. Nie mam wtedy normalnego życia, a coś zupełnie nowego. Teraz planuje z moimi przyjaciółkami wypad do Denver. Bierzemy samochód i będziemy jeździć po wybrzeżu przez dwa tygodnie.
Tak dla czystej przyjemności?
Tylko dla przyjemności (śmiech). Chociaż przeraża mnie długa podróż samolotem, bo się ich najzwyczajniej w świecie boję. Zawsze będąc w samolocie mam ochotę oglądać filmu katastroficzne. Piszę testament i się żegnam ze wszystkimi (śmiech). W tamtym roku obiecałam mojemu synowi i pojechaliśmy do RPA. Było zajebiście! Przylądek Dobrej Nadzieji, Kapsztad i inne klimaty. Jeździliśmy jeepami, byliśmy na safari...
Stoisz przed wyborem: ekskluzywny hotel, spa czy włóczenie się po dżungli. Co wybierasz?
Bardzo bym chciała wybrać wyprawę po dżungli. Ale nie mam nic przeciwko spa, masażowi i dopieszczaniu siebie samej. To są bardzo miłe rzeczy i nie chciałabym się ograniczać tylko do jednej. Tam gdzie nie ma cywilizacji i turystów zawsze jest fajnie. Dużo osób odbiera podróże w takie zakątki świata jako czysty snobizm. Pamiętam mój wyjazd do Tajlandii z przyjaciółką. Nie miałyśmy nic zorganizowane poza biletami. Pojechaliśmy w góry, trochę czasu spędziliśmy na wyspie. Wystarczał nam nasz przewodnik oraz wyobraźnia.
Masz na swoim koncie parę skandali.
Skandali na naszą miarę (śmiech).
Wnioskuję, że wyznajesz zasadę poszukiwania złotego środka?
Dotyczy to zarówno związku damsko-męskiego, męsko-męskiego i damsko-damskiego czy z dzieckiem. W każdym przypadku idzie się na kompromis, ponosi się kosztu i otrzymuje profity. Niektórych jednak rzeczy nie można sobie robić. Trzeba myśleć o sobie i się dopieszczać. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie i dla ciebie.
A ty jak siebie dopieszczasz?
Nie daję wmówić sobie czegoś, czego nie chcę. Dbam o swoją higienę psychiczną i staram się robić zazwyczaj to, co lubię. Żyję na luzie. Nie jaram się wychowywaniem dziecka, tym, aby było zapisane od 6.00 do 22.00 na różne zajęcia i kółka. Po pierwsze nie chcę mi się go wozić, bo mam też swoje rzeczy do robienia, a po drugie, wychodzę z założenia, że każdy musi mieć dzieciństwo. I ponudzić się musi czasem jest fajne.
Boisz się, że coś ci umknie w życiu?
Jest teraz tyle rzeczy i tyle możliwości, że nie sposób jest spróbować wszystkiego w swoim życiu. Tak samo rozumiem, że ktoś może nie lubić tego typu eskapad. Skoro czegoś nie potrzebujesz, to po cholerę masz to robić. I nie można myśleć nigdy w kategoriach, że coś się powinno. Takie myślenie może doprowadzić do nerwicy. Ja wiem, że tenis, golf oraz czasy all inclusive nie są dla mnie, więc z nich nie korzystam i nawet nie staram się do nich przekonać, choć może zostałabym ich fanką. Nie czuję woli bożej i pozwalam sobie odpuścić.
Tenis nie, golf też nie. To jaki sport lubisz?
Ja w ogóle nie lubię męczyć się bez sensu.
Coś tu oszukujesz. Jeść lubisz, a sportu nienawidzisz. W jaki niby sposób jesteś taka szczupła?
Dużo palę! (śmiech)
Potrafiłabyś pojechać gdzieś na koniec świata sama?
Potrafiłabym. Lubię być sama ze sobą. Uwielbiam na przykład chodzić sama do kina. Zazwyczaj chodzę na seanse poranne. Jest wtedy mało ludzi.
Chodzisz do multipleksu?
Zdecydowanie wolę oglądać filmy w małych i kameralnych kinach. Oczywiście czasami niestety muszę iść do multipleksu na film dziecięcy z popcornem i colą. Ale ledwo daję wówczas radę. Ogłusza mnie ten poziom dźwięku, a długość reklam jest nie do zniesienia.
Wpisując twoje imię i nazwisko w wyszukiwarkę internetową wiesz jakie hasło się pojawia?
Nie wiem, uświadom mnie.
"Renata Dancewicz nago". To samo tyczy się ludzi. Kojarzą głównie twoje piersi i nazywają cię seksbombą. Nie wkurzą cię to jako osoby, która epatuje swój feminizm na każdym kroku?
To może wydawać się dziwne, ale nie. Jestem aktorką, a nie laską z uniwerku czy intelektualistką. Oczywiście, teraz czasem myślę, że kilka ról mogłam sobie darować, ale jak człowiek ma dwadzieścia parę lat, to trudno mieć świadomość trzeźwego wyboru. Niektórzy posiadają tę cechę, ja nie. Aktorstwo nigdy nie było dla mnie sprawą życia i śmierci. Dlatego też nigdy nie traktowałam siebie i swój wizerunek poważnie. Mam na swoim koncie mnóstwo niepotrzebnych sesji i nie mówię teraz o rozbieranych zdjęciach, ale ogólnie.
W "Playboy'u" byłaś.
Nawet dwa razy. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzkość tak jara się nagością, ale tak właśnie jest. Zazwyczaj grałam młode, niewinne dziewczyny i ta nagość była w filmach potrzebna. Dziś nie staram się analizować tego, jak postrzegają mnie ludzie i nie wkręcam się w to. Pewnie gdybym zaczęła się zastanawiać, to czułabym się źle. A z drugiej strony nie mam na to najmniejszego wpływu. To zdarzyło się kiedyś, zdjęcia istnieją. Przecież nie będę teraz chodzić i niszczyć wszystkich, na których jestem rozebrana.
Teraz zagrałabyś w filmie, w którym musiałabyś się rozebrać?
Gdyby był to fajny scenariusz i ciekawa rola, to nie widzę najmniejszego problemu. Dla samego rozbierania się nie zagrałabym nigdzie. Chyba jestem już na to za dorosła.
Kiedy zaczynałaś grać, w polskiej kinematografii panował trend, że film nie miał prawa bytu bez rozbieranej sceny.
Racja. Wszystkie aktorki w jakimś stopniu rozbierają się w swojej pracy, bo w filmach zazwyczaj roi się od wątków miłosnych czy seksualnych. Zagranie takich scen to niezwykle trudne zadanie. Ale jak widać, większość aktorów i aktorek do dziś próbuje to robić (śmiech).
A to nie było trochę tak, że każdy scenariusz, który otrzymywałaś, to bach!, scena rozbierana?
Pierwszą dużą rolę zagrałam w "Diabelskiej edukacji". Film dotykał tematyki niewinności, kuszenia. Marek Kondrat grał w pewnym sensie postać diabła. Po przeczytaniu scenariusza w pierwszym momencie odmówiłam udziału w projekcie. Wystraszyła mnie ilość nagości w scenach. Później poszłam jednak po rozum do głowy i pogadałam z kilkoma osobami. Wszyscy zgodnie uświadomili mi, że "Diabelska edukacja" może być moją szansą, która się już nigdy nie powtórzy. W finale film jest niezwykle malarski i ładny w obrazku. Taka w pewnym stopniu impresja. W "Pułkowniku Kwiatkowskim" natomiast początkowo nie było żadnej sceny rozbieranej.
To ją sama dopisałaś?
(śmiech) Na wstępie powiedziałam, że bez rozbierania nie wezmę w udziału w filmie! A tak na serio, scena kiedy ja śpię i Marek Kondrat płacze patrząc na mój biust, została dopisana później. Kiedy Kazio Kutz przyszedł i powiedział o swoim pomyśle, zrobiło mi się z lekka słabo. Markowi też za bardzo nie spodobał się ta wizja. Bo jak to? Leży goła dziewczyna i on płacze. Ale Kutz miał rację! Scena wyszła kapitalnie!
Jest kultowa!
Pamiętam, że po Festiwalu w Gdyni w "Nie" napisali, że z całego tygodnia i wszystkich filmów pozostaną w pamięci tylko cycki Renaty Dancewicz (śmiech).
To był dla ciebie komplement?
Średniej jakości. No, ale tak mężczyźni właśnie patrzą na kobiety. Zwracają uwagę głównie na walory estetyczne.
A wy tak niby nie robicie?
Oczywiście, że też zawracamy uwagę na wygląd. Inna jest jednak rola i pozycja mężczyzn w świecie, niż kobiet. Zazwyczaj jesteśmy traktowane przedmiotowo i jesteśmy warte tyle, na ile wyglądamy. Co dla mnie jest bardzo słabe. Tak samo słabe jak fakt, że na kobietach spoczywa ciężar rozmnażania się ludzkości.
Wy też spotykacie się z ostracyzmem, kiedy macie młodszych od siebie partnerów.
To jest żałosne. Wiek chyba nie jest aż tak istotny, jeśli dwoje ludzi się kocha.
Pamiętasz konkretną filmową scenę miłosną, która wywarła na tobie ogromne wrażenie jest twoim?
Najpiękniejsza scena miłosna pojawia się w "Ostatnim tangu w Paryżu". Tam jest wszystko piękne, i zdjęcia, i muzyka, i Brando, i Schneider.
Uczysz Jurka, że musi przepuszczać dziewczynki w drzwiach? Czy wręcz przeciwnie, uświadamiasz go, że chłopak i dziewczyna są sobie równi?
Na razie uczę go, żeby mnie przepuszczał w drzwiach i oczywiście tłumaczę mu, że nie wolno bić dziewczyn. U niego w klasie część żeńska jest znacznie silniejsza niż męska i chłopcy dostają czasem od dziewczyn lanie. Powiedziałam Jurkowi: "Nie bij, ale broń się. W najlepszym wypadku uciekaj" (śmiech) Staram się, aby był dobrze wychowany. I nie mówię teraz o rzeczach etykietowych, ale o tym, żeby dostrzegał innych ludzi.
Jest z ciebie dumy?
Nie. Ostatnio powiedział, że nie lubi być sławny. Jeśli ktoś zrobi nam zdjęcie, to zawsze podkreśla, że jest normalnym człowiekiem i nie życzy sobie żadnych zdjęć. To jest zabawne i niesamowite zarazem. Taki mały chłopiec, a ma tak wielkie poczucie godności. Planuje zostać pisarzem.
Może namów go, żeby został reżyserem. Zostaniesz jego muzą i będziesz miała wtedy mnóstwo pracy!
Lepiej niech pisze książki.
Pisarze mało zarabiają.
Jurek jakoś się tym nie przejmuje i już zapowiedział mi, że jak będę staruszką to kupi dla mnie inne mieszkanie, a sam zostanie tutaj (śmiech).
Czemu tak uwielbiasz książkę Trumana Capote'a "Śniadanie u Tiffaniego"?
Duże wrażenie zrobiła na mnie wizytówka Holly Golightly, na której widnieje napis "W podróży". Uwielbiam to niedopowiedzenie. Czemu? Dla mnie bycie szczęśliwą polega na tym, że tak sobie idziesz i nie wiesz, co cię spotka. Rutyna i stabilizacja to dwie bardzo wyniszczające rzeczy.
Jaką masz teraz ulubioną książkę?
"Sto lat samotności" i to od bardzo długiego czasu. Wracam do niej co jakiś czas.
Jesteś optymistką?
Zawsze wydaje mi się, że znajdzie się wyjście nawet z największych problemów. Jak nie miałam pracy byłam listonoszką. Wyrzucili mnie ze szkoły filmowej, pojeździłam sobie po znajomych po Polsce. Później wyjechałam do Norwegii, gdzie chciałam zarobić pieniądze, ale jakoś nie mam do tego smykałki. Pożyczyłam pieniądze na powrotny samolot i poszłam na pocztę do pracy. To było urocze zajęcie. Miałam zaprzyjaźnionych staruszków, którzy zawsze dawali mi duże napiwki. Jak szłam i spotykałam ich na ławce pod domem mówili: "Idzie nasza narzeczona z rentą" (śmiech). Tylko był jeden minus tej pracy. Torby z listami są wyjątkowo ciężkie.
Jeden z portali piszę o twoich rolach: " Grywane przez nią bohaterki są zawsze obiektem westchnień, dla których płeć brzydka traci głowę". W życiu prywatnym też tak było, że mężczyźni tracili dla ciebie głowy?
Ale co to znaczy "tracić głowę"?
Że zakochiwali się po uszy, nie spali po nocach myśląc o tobie czy też przychodzili pod dom i wołali rozpaczliwie: "Renato! Kocham Cię!".
(śmiech) I śpiewali serenady! Nigdy nie miałam problemów z mężczyznami. Zawsze było tak, że ktoś się we mnie zakochiwał. Ale i ja się zakochiwałam w wielu facetach. W zasadzie większość moich przyjaciół stanowią właśnie mężczyźni. Może dlatego, że nie definiuję siebie na pierwszym miejscu jako kobiety. To znaczy cieszę się, że nią jestem, ale przed wszystkim jestem człowiekiem. Jak tak teraz myślę, to mogę stwierdzić, że nie czułam się nigdy niedowartościowana jako kobieta.
W szkole byłaś "tą ładną"?
Szczerze mówiąc nie wiem. Jedna pani zwróciła mi kiedyś uwagę, że mówi się o mnie "cyniczna". Zawsze jestem niedostosowana i instynktownie ustawiam się z boku. Mimo że zawsze chciałabym być królową brylującą na salonach, bo jest to wielką sztuką i talentem. Nigdy go niestety nie posiadłam. I pewnie nie posiądę.
Radzisz sobie jakoś z upływającym czasem?
Tak. Może to wynika z tego, że nie widzę aż tak dużych różnic między mną sprzed lat a mną dzisiaj.
Nie chciałabyś mieć znowu 20 lat?
W życiu! Człowiek się wtedy bardzo męczy. Wydaje mu się, że musi podejmować ciężkie decyzje. Aczkolwiek przybliżanie się do śmierci nie jest miłym zjawiskiem. Ktoś powiedział kiedyś, że ludzie się rodzą i mają krótki czas nieśmiertelności. Do 30-stki, czy 40-tki wydaje nam się, że nasze życie nigdy się nie skończy. A tu się nagle okazuje, że ten umarł, tu cię strzyka. Te wszystkie znaki przypominające nam o tym, że czas płynie bardzo zmieniają ludzi. Jeszcze osoby wierzące mają łatwiej. Ja nie wierzę w Boga, więc nic mnie nie czeka.
Niebyt cię czeka.
Czyli nic dobrego (śmiech). Kiedyś w jednym wywiadzie zapytano Religę, czy boi się śmierci. Odparł, że się nie boi i że uwielbia spędzać lato w Grecji. Tam jest przez miesiąc, a później go tam nie ma. I tak właśnie wyobrażał sobie śmierć. Tu cię nie ma.
A ty jak ją sobie wyobrażasz?
Nie wyobrażam. Na razie myślę o tym, żeby być zadowoloną z życia staruszką. Jeżeli jest to w ogóle możliwe. Będę jeździła sobie po świecie po różnych turniejach brydżowych i łupała w karty. Oczywiście mam myśli o śmierci i są one straszne. Jednak jestem lekkomyślna i jak mam podły nastrój to idę spać. Chleb ze szczypiorkiem, Agata Christie, spanie i już po chandrze.
Jak stoisz przed lustrem myślisz, że jesteś ładna?
Czasami patrzę na siebie i wyglądam ładnie, a czasami okropnie. Na większości zdjęć wyglądam brzydko. Nie mogę jednak narzekać, bo to byłoby kretyństwo, ale nie myślę o swoim wyglądzie jakoś w szczególny sposób. Często jestem z niego niezadowolona.
To chyba zdrowsze, niż mieć wyidealizowany obraz siebie?
Dostrzeganie swoich wad jest na pewno bardziej męczące (śmiech).
Ja zazdroszczę ludziom, którzy mówią o sobie w samych superlatywach.
A ja takim osobom nie wierzę.
Bo?
Bo jak jesteś cały czas zadowolony, to musisz udawać. Albo należeć do jakiegoś innego gatunku. Często są takie maski.
Podobno ludzie inteligentni nigdy nie są szczęśliwi i zadowoleni.
To ja wolę być szczęśliwa i nieinteligentna (śmiech). Często jest tak, że na daną chwilę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że przepełnia cię szczęście. Dostrzegasz to dopiero z perspektywy czasu. Jak wspominasz czy widzisz jakieś zdjęcie. Często czuję się szczęśliwa.
Bo masz już na swoim koncie życiowy sukces?
Nie, ale mam nadzieję, że jest on przede mną. Oby. A Jak go nigdy nie będzie to się nic nie stanie. Można żyć bez wielkich sukcesów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz