Sławomir Opala, policyjny twardziel w starciu z Agnieszką Kropielnicką.
Niełatwo cię znaleźć. Ci, co mają twój telefon, długo się wahają, czy go zdradzić.
Nawet moja rodzona matka nie wie, gdzie mieszkam. Co pół roku się przeprowadzam z kwadratu na kwadrat. Wsadziłem za kratki kilkaset osób, więc już po kres istnienia oczekuję krwawej zemsty. Musiałem też zniknąć z wszelkich dokumentów własności, ale to dlatego, że mi się noga powinęła na jednym interesie z biopaliwami i łażą za mną komornicy. Nie jestem zadowolony z życia.
Ale to właśnie o twoim życiu kręci się filmy. Najpierw dokument "Prawdziwe psy", potem fabularny "Pitbull". Teraz idzie trzecia seria odcinków. To żaden sukces?
Ja tam bym wolał mieć spokój. Pensjonat na gorącym wybrzeżu Portugalii, niewielki, na cztery pokoje, ze świetną kuchnią. Żaglówkę. Tam jest ciepło, a ja nie cierpię zimy. Wreszcie bym mógł przestać się ubierać na cebulkę.
Tam mógłbyś się wcale nie ubierać. Pamiętasz jeden z pierwszych odcinków "Pitbulla", w którym grający ciebie Marcin Dorociński lata rano na golasa po Komendzie Stołecznej?
To dlatego, że często spałem na komendzie. Raz, że się stale przeprowadzałem od baby do baby, dwa - mieliśmy w cholerę pracy w początkach działania Wydziału do spraw Zabójstw. Powstał w 1998 roku, kiedy na terenie miasta było średnio 150 trupów rocznie - to bardzo dużo. Przedtem z trupami huśtały się oddziały kryminalne komend wojewódzkich i rejonowych, ale uznano, że musi powstać specjalistyczny. Byłem w pionie operacyjnym, a wszystkich nas pracowało w nim 35. Mało, więc czasem zasuwaliśmy po 90 godzin cięgiem, zwłaszcza kiedy jednej nocy było pięć trupów, a każdy w innej dzielnicy. Wszyscy chcieli wykazać, że utworzenie wydziału ma sens - robiliśmy na całego, do bólu, sikaliśmy adrenaliną. To się człowiek musiał mieć gdzie blisko rymnąć i przespać. Miałem polówkę w pokoju i, fakt, latałem rano na golasa. Ale na tyle wcześnie, że mój tyłek widywały tylko sprzątaczki.
Ha, a tyłek Marcina Dorocińskiego zobaczyła cała Polska.
No, fajnie miał.
Słyszałam, że w okresie burzy i naporu prawdziwe psy nie miały czasu nawet na zmianę skarpetek.
Dokładnie tak, kochanie. Upadek, co? Wszyscy w psiarni to degeneraci. Zarzekali się, że dobiją 15 lat i idą na emeryturę. Dupa tam idą, kryminalny pies jest zależny od swojej pracy. No i wskakuje lewy gwint. Szajba, koniec. Niesamowity jest moment, kiedy się wie, że już nie ma ratunku. Ty idziesz ulicą i widzisz człowieka w czerwonej kurtce, babkę z torebką, dziecko z parasolem. Ja nie widzę kobiet, mężczyzn, dzieci, ciuchów - ja widzę bandziora, k****, mordercę, psychopatę, sadystę, bite dziecko z parasolem.
Może masz lewy gwint, ale chyba pomogłeś wielu ludziom. Mówią, że byłeś dobrym policjantem.
Dobrym? Dobry policjant to taki, który babcię przez pasy przeprowadzi, działa zgodnie z ustawą o policji i kodeksem karnym, nie podpada, nie ma postępowań dyscyplinarnych. Świetlanie podąża przez swoją służbę, zbierając liczne pochwały, a potem przechodzi na emeryturę i spokojnie dogorywa w bamboszach przed telewizorkiem. To jest dobry policjant. Ja byłem policjantem kontrowersyjnym.
Największa liczba nagan w całym wydziale...
Tak, na pewno jestem jednym z najbardziej uhonorowanych pod tym względem. Pajd, znaczy - postępowań dyscyplinarnych, miałem kilkanaście... A ukarany zostałem chyba czterokrotnie. Najcięższe to było ostrzeżenie o niepełnej przydatności do pracy na stanowisku. Dwa razy.
Opowiesz za co? Słyszałam, że buntowałeś się w dobrej wierze - przeciw bzdurnym poleceniom.
Zwykle tak, bo miałem własny, sensowny rytm pracy, w którym się raczej nie mieściło siedzenie za biurkiem. Ale jedną z tych najgorszych pajd to miałem... Aż się wstydzę powiedzieć. Słuchaj, to stresująca praca, więc się często trzeba było znieczulić. Wódką, rzecz jasna. I którejś Wigilii zrobiliśmy sobie opłatek i popiliśmy nieźle. Byłem skuty, jak pewnie słusznie przypuszczasz. I dałem w kły swojemu przełożonemu, zastępcy naczelnika Wydziału Kryminalnego.
Ale co się stało?
O Jezu, to była głupia sytuacja. Odszedłem właśnie od jakiejś baby i się nie miałem gdzie przekimać. On mnie pyta: "Sławek, dokąd cię odwieźć?". Odpowiadam: "Poponia-toschecho, szesie frzesło".
Co proszę?
Pod Poniatowskiego, trzecie przęsło. No, pod most, zgodnie z prawdą. A on: "Nie ****** głupot, tylko mów, gdzie cię odwieźć". Ja do niego: "Jefsie, hurwa, zosaw ty mie w spohoju". A on mnie za ramię i ciągnie do samochodu. Przywaliłem mu i wylądowałem na dołku do wytrzeźwienia, w Stołecznej, czyli jakby u siebie w domu. I zesłano mnie na rok na banicję na Żytnią.
Po tym zwolniłeś się z policji? To musiała być trudna decyzja, sam mówisz, że psy na zawsze są uwiązane do psiarni.
Nie, nie po tym. Może mnie lepiej nie pytaj, co? To straszna sytuacja, która zaważyła na całym moim życiu, a ja sobie tego nie mogę darować.
Opowiedz. Robi nam się film Hitchcocka, zaczęliśmy mocno i będzie tylko coraz mocniej.
No dobrze. Obudziłem się któregoś dnia za kratkami. Nie miałem pojęcia, co się stało, dlaczego tam jestem. Pamiętałem tylko, że wróciłem do domu i z moją kobietą mieliśmy pierwszy raz jechać do szkoły rodzenia - była w szóstym miesiącu ciąży. Spóźniłem się 15 minut, bo akurat mieliśmy trupa, bujaliśmy się z nim calutki dzień. Przepraszałem, ale się wściekła, wyszła, walnęła drzwiami. To ja do lodówki, a w zamrażalniku było trzy czwarte wódki. Wypiłem to. A potem - zaćma. I się budzę za kratami. I się dowiaduję, że ona z tą ciążą wylądowała w szpitalu, postrzelona w plecy. Śledztwo wykazało, że strzelono z mojej służbowej broni w moim domu. Strzał dostała z dwóch metrów. W sądzie potem powiedziała, że próbowała popełnić samobójstwo. To koniec historii. Tylko tyle, że się zwolniłem z policji, żeby odpowiadać jako cywil - żeby mnie nikt nie podejrzewał o mataczenie. I już nie wróciłem. A tylko ona wie, co się stało, ja nie mam pojęcia.
Kiedy mi to opowiedzieli znajomi policjanci, zastanawiali się, co te baby w tobie widzą, że nawet w takiej sytuacji nie przestają cię kochać. Ty prawdopodobnie do niej strzeliłeś, a ona cię wybroniła od pierdla.
Nie wiem dlaczego, ja jestem nie do zniesienia we współżyciu. Może lubią to, że umiem kochać. Krótko, ale za to do szaleństwa.
Kiedy straciłeś niewinność?
Miałem 13 lat.
Ile miałeś kobiet?
Kilkaset, uczciwie wliczając w to prostytutki. I dziewczyny bandziorów, których zamykałem.
Ile z nich kochałeś?
Z piętnaście. Tak liczę wstecz - chyba kochałem te wszystkie, z którymi zamieszkałem.
Myślę, że cię lubią, bo jesteś dzieckiem. A kobiety lubią dzieci.
Byłem, jestem i już na zawsze pozostanę. Dzieckiem z zespołem ADHD. Chociaż... Chyba trochę podrosłem i ostatnio zrobiłem rachunek sumienia. Pomalutku jestem pewien, że obrałem złą drogę życiową. Wszystko, co mogłem popsuć, popsułem.
Opowiedziałeś o ostatnim akcie psucia. Pamiętasz pierwszy?
Oj, tyle ich było. Ja nawet nie miałem w dzieciństwie zabawek, bo to nie miało sensu, rozkładałem na czynniki wszystkie w ciągu godziny od dorwania w łapy. Tak więc, oczywistą koleją losu, bawiłem się potem wszystkim, ze szczególnym uwzględnieniem instalacji elektrycznych. Jak leżała wtyczka, to ją tyle razy musiałem wyjąć i wetknąć do kontaktu, aż pierdzielnęło. Potem prucie ścian, wymiana przewodów. Mogę powiedzieć, że w dzieciństwie wlazłem w szkodę i tkwię w niej do dziś.
Znasz trochę prywatnie Marcina Dorocińskiego. Powiesz o nim kilka słów?
Bardzo go szanuję. Aczkolwiek uważam, że jest ciut zbyt spokojny. Taki grzeczny chłopiec. Po alkoholu jeszcze, o zgrozo, grzeczniejszy.
Dossier
Sławomir Opala
wiek: 42
wzrost: 183 cm
kolor oczu: szare
kolor włosów: szare
rozmiar kołnierzyka: 42
rozmiar stopy: 43
Skuteczny policjant i podrywacz, obecnie zaś - ofiara losu, do czego sam się przyznaje. W podstawówce miał średnią 5,0, ale gdy zaczął pracę w Wydziale do spraw Zabójstw Komendy Stołecznej, dostał rekordową liczbę nagan. Szerszej publiczności przedstawiony został w dokumencie "Prawdziwe psy" o pracy warszawskiej policji. Choć nierównym usposobieniem Opala zasłużył na opinię wariata, potrafi wzbudzać w kobietach miłość, i to od pierwszego wejrzenia.